środa, 18 lutego 2015

15. wizyta


W poduszkowcu cały czas trzymam Peete za rękę. Podruż zajmie nam jeszcze około trzydziestu minut. Bardzo się boję tego co zostaniemy na miejscu. Może to być moja mama, Gale lub kolejny liścik z pogrużkami. Niewątpliwie oglądał wywiad. Nie jestem pewna czego się spodziewać. Tylko raz byłam u mojej mamy w czwórce. To było jakichś tydzień po powrocie Peety do dwunastki. Pamiętam co do mnie powiedziała kiedy mnie zobaczyła.
- Katniss, przepraszam.- nigdy nie miałam do niej żalu. Dla mnie też było trudne życie w dwunastce. Wiedziałam że Prim i ojciec byli tak samo ważni dla mnie jak i dla niej. Zaprosiła mnie do środka. Domek był przepiękny. Drewniane ściany zdobiły malowidła. Były ładne ale ich kompozytor w najmniejszym stopniu nie dorównywał Peecie. Na każdej szafce lub półce stały zapachowe świece a na małym stoliku w salonie świeże i pachnące prymulki. Z salonu można było wejść do średniej sypialni z podwójnym łużkiem i małą szafką nocną. Kolorowa pościel nadawała szaremu pokojikowi wiosenny klimat. Na szafce nocnej stały trzy zdięcia. Moja młodsza siostra dojąca kozę o imieniu Dama. Uśmiechała się od ucha do ucha. Mój ojciec z łukiem przewieszonym przez ramię. Na tym Zdięciu był dużo młodszy niż go pamiętam. Mama na pewno zrobiła je ze swojego rodzinnego aparatu który zabrała z apteki jeszcze zanim się urodziłam. I ostatnie. Na tym zdięciu trzymam Peete za rękę. Świecimy się niczym dwie pochodnie. Mocny makiaż na naszych twarzach dawał bardzo niepokojący efekt. Wyglądaliśmy bardzo potężnie. Jagbyśmy chcieli powoedzieć. "MY NIESZCZĘŚLIWI KOCHANKOWIE Z DWUNASTEGO DYSTRYKTU MOŻEMY ZDZIAŁAĆ WIĘCEJ NIŻ WY WSZYSCY RAZEM WZIĘCI, BO TO MY DWOJE JESTEŚMY PRAWDZIWYM KOSOGŁOSEM. RAZEM A NIE OSOBNO". To Zdięcie z parady trubutów podczas ćwierćwiecza poskromienia. Łzy napłynęły mi wówczas do oczu.
- Mam nadzieje że kiedyś zastąpie je waszym zdięciem ślubnym.- spoiżałam na nią zaskoczona.
- Tego się chyba nie doczekasz. Z resztą. On itak mnie nie kocha. Już nie. Kochał. Ale już nie.- pare łez znalazło ujście w końcikach moich oczu.
- Nigdy w to nie uwieżę Katniss.- mówi łamiącym się głosem.- Zapamiętaj że ty też możesz być szczęśliwa a coś mi się wypadają że wy dwoje uszczęśliwiacie się nawzajem.
No proszę. A jednak miała rację.
Kiedy wysiadamy z poduszkowca od razu ruszamy w kierunku szpitala. Moja matka mieszka jakiś kilometr za szpitalem. Kedy przechodzę przez furtkę widzę bardzo niezadbany ogród. Najbardziej niepokoi mnie plantacja ziół o, które mama zawsze dbała i pielęgnowała. Peeta wali do drzwi. Stoimy tam jakieś pięć minut jednak nikt nie otwiera. Naciskam na klamkę. Drzwi lekko się uchylają. Robię zaskoczoną minę.
- Mama nigdy nie zostawiała otwartych drzwi. W każdym razie nie w dwunastce.- wchodzimy do środka. Wygląda na to że już od paru tygodni nikt tu nie zaglądał. Na półkach zalega gruba warstwa kurzu a wyschnięte ma wiór prymulki wyglądają bardzo smutno. Nie czóję sie tutaj za dobrze. Mam ochotę z tąd wyjść jednak nie jestem pewna czy wtedy opłaci mi się podruż tutaj. Zaglądam do średniej sypialni. Nic się tu nie zmieniło z wyjątkiem nie pościelonego łóżka. Jestem zbitą z tropu. Źle to wygląda. Spodziewałam się zastać tutaj ślady walki. Coś co wskazywałoby na to że moja matka broniła się. Widzę tutaj jednak ład i pożądek nie licząc wszechobecnej warstwy kurzu. Możliwe też że została poważna gdzieś poza swoim domem. Tylko gdzie? Czy w ogóle ktoś to widział lub zareagował?
- Chodźmy może do szpitala. Pracowała tam. Powinni coś wiedzieć o jej miejscu przebywania.- Peeta przerywa moją zadumę. Kiwam głową na znak że to dobry pomysł. Opuszczamy dom mojej matki i kierujemy się w stronę szpitala.
////////////////////////////////
Wchodzimy przez szklane drzwi. W olbrzymim holu porosstawiane są ławki i krzesła. Na końcu pomieszczenia znajduje się pare małych okienek. Za szybami soedzą ludzie. Nad okienkami rozciąga się wielki napis "RECEPCJA". Podchodzimy do jednego z okienek. Siedzi tam stara kobieta zapewne po szeździesiątce.
- Dzień dobry. Szukamy Elizy Everdeen. Pracuje tutaj.- Peeta od razu przechodzi do rzeczy.
- A państwo to...?- kobieta podnosi wzrok z nad kartki papieru. Przygląda się najpierw Peecie, potem mnie. Po dłuższej chwili milczenia odzywa się jednak.- sala 327. Korytarzem prosto a potem windą na drugie piętro.- kiwamy głowami.
- Dzięku...
- Wyrazy współczucia.- nie rozumiem o co tej kobiecie chodzi. Z pewnością mnie rozpoznała ale nie mogę rozszyfrować jej reakcji.
- A. Ale o czym pani mówi?- pytam zbita z tropu.
- Wszystkiego się pani dowie za chwilę. Sala 327 korytarzem prosto a potem windą na dugie piętro.- nic już nie mówię bo Peeta ciągnie mnie za rękę w stronę którą wskazała kobieta.
Stajemy przed salą 327. Wyciągam ręke żeby nacisnąć klamkę kiedy słyszę...
-Panno Everdeen.- jakieś trzy metry za nami staje lekarz. Ma bardzo siwe włosy i długi biały fartuch. - Proszę za mną.- bez słowa podążamy za lekarzem. Prowadzi nas do małego pomoeszczenia z półką z książkami, trzema krzesłami i biórkiem. Lekarz siada za biórkiem a my na przeciwko niego. Peeta spłata nasze dłonie.
- Witam państwa. Nazywam się doktor Rawlers. Pan to zapewne Peeta Mellark czyż się nie mylę?- Peeta kiwa głową.- Więc panno Everdeen, te informacje przekazywane są wyłącznie rodzinie. Więc jeżeli pani sobie tego życzy mogę poprosić pana Mellarka o opuszczenie tego pomieszczenia.- kompletnie nic nie rozumiem. Jakie informacje? Dlaczego Peeta nie może tego usłyszeć bez mojej zgody? Stało się coś złego. Bardzo wyraźnie to wyczówam.
- Wolę aby Peeta tu został jeśli można.- lekarz kiwa głową.
- A więc tak. Chciałbym poinformować cię o czymś co zapewne nie będzie dla ciebie żadną dobrą nowiną.- mocniej ściskam rękę Peety. Bardzo się boje tego co zaraz usłyszę.- No więc pani matka jest w naszym szpitalu od mniej więcej trzech i pół tygodni. Jej stan nie jest zbyt ciekawy.
- Co?- pytam z niedowieżaniem. Co się jej stało? Nie podejżewałam że moja mama może leżeć w szpitalu.
- Pani matka źle się czóję...
- Co jej jest?- wybucham.- proszę przejść do sedna!- lekarz wzdycha.
- Pani matka...jagby to powiedzeć. Ma raka. Ta choroba praktycznie zrzera ją od środka.- lekarz wzdycha.- nerki, płuca i wiele innych narządów. Prubowaliśmy wszystkiego. Nie możemy już nic zrobić. Pani matka nie przeżyje tej horoby. Przykro mi.

3 komentarze:

  1. Nie mogłam patrzeć na ten napis "BRAK KOMENTARZY" pod tak poruszającym postem. Po prost się rozpłakałam, a zdarz mi się to bardzo rzadko, więc możesz czuć się dumna.

    <3 Kat

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę, masz talent, ale liczba błędów ortograficznych i interpunkcyjnych przeraża. Popracuj nad tym,

    OdpowiedzUsuń

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.