Mijają minuty, a może godziny zanim jestem w stanie coś powiedzieć...
Zanim w ogóle zaczynam rozumieć wypowiedziane przez nią słowa. Kiedy
wreszcie zdaje sobie sprawę, że siedzę z rozchylonymi w niemym proteście
ustami i oczy mi przysychają od nie mrugania, Johanna stoi przy oknie z
skrzyżowanymi na piersi rękoma. Jest zmartwiona lub zamyślona. Patrzy
na szarawy, jesienny krajobraz dwunastego dystryktu i się nie odzywa.
Przełykam ślinę i mrugam parę razy zanim się odzywam.
- Levi nic
nie wie. Prawda? – pytam z nadzieją w głosie. Jeśli wie i zostawił ją
samą w takim stanie, albo tym bardziej doprowadził ją do owego stanu, to
niech lepiej nie podchodzi blisko zasięgu moich strzał. Zaciskam zęby i
wbijam w nią wzrok. Johanna zatapia palce we włosy i wybucha cichym
płaczem. Odwraca się przodem do mnie po czym opiera się plecami o ścianę
i osuwa się na ziemię. Oplata nogi ramionami i cicho szepczę w
odpowiedzi:
-Nie. Jeszcze nie wie... Ciemna maso, dowiedziałam się
pięć godzin temu! – ociera oczy wierzchem dłoni. Nagle zauważam bezsens
tej całej sytuacji.
- Em... Może i nie jestem ekspertem... –
zaczynam. Wstaję z kanapy i przysiadam się obok niej opierając się
plecami o ścianę. – Ale chyba nie powinnaś płakać... tylko się cieszyć. –
Johanna parska.
-Katniss... ja... Ja nie jestem gotowa na dziecko.
Ja... Ja i Levi nawet razem nie mieszkamy. Nie znamy się nawet roku. Co
prawda układa nam się doskonale i jestem w nim zakochana do reszty...
Ale... – urywa i nie kontynuuje.
- Ale? – dopytuję.
- Ale on
może zawsze odejść. Znaczy... Nic go przy mnie nie trzyma i może się na
mnie wypiąć, kiedy się dowie. Nie chcę zostać sama z tą... sytuacją. –
uderza pięścią w podłogę.
- Ale Johanna... Przecież nie zostaniesz
sama! – protestuję. – Z resztą... Obie znamy Leviego. Nie zrobiłby
czegoś takiego. Powinnaś się z tego cieszyć. – szepczę pocieszająco. –
Musisz mu jak najszybciej powiedzieć. Jeśli nie zwariuje ze szczęścia,
to na pewno cię wesprze. Od tego jest.
- A niby jak mam mu to powiedzieć? – pyta z uniesionymi brwiami.
- Nie wiem... Przyjdzie dzisiaj?
-
Nie. Pewnie właśnie wyszedł do pracy. Miałam wpaść do niego do domu za
jakąś godzinę i zerknąć czy Victorie i Kasper nie puścili domu z
dymem... A przy okazji zrobić im coś do jedzenia i przypilnować, żeby
odrobili lekcje. Miałam zostać u nich na noc. – pociąga nosem.
Zastanawiam się chwilę.
- Pójdziesz? – pytam.
- Jasne, że tak.
Nie spotkałaś ich... Kasper chcę w przyszłości zostać naukowcem, a
Victorie ma fioła na punkcie ruchu fizycznego. To z tym dymem, to
poważnie. – parskam cichym śmiechem.
- Niezłe ziółka. – szepczę. Johanna lekko się uśmiecha.
- Lubie ich... I co najważniejsze... Oni lubią mnie. – uśmiecha się blado.
- Niemożliwe. – żartuję. Śmiejemy się przez chwilę. – To co zrobisz?
Mogę zaczekać z tobą aż wróci Levi, jeśli chcesz. – Johanna kręci głową.
- Nie... Muszę sama z nim porozmawiać.
Kiedy przychdzę do domu czuję smakowity zapach pieczonego mięsa.
Kierowana zapachem wchodzę do kuchni i zastaję Peetę we własnej osobie,
zdejmującego właśnie kurczaka z patelni. Wywracam oczami.
- Wróciłeś wcześniej. – mówię wchodząc do kuchni. Odwraca się na sekundę i z drewnianą łyżką między zębami mamroczę:
- Uhum... Jaem ao acy. – śmieje się cicho. Peeta wyjmuję łyżkę z ust i też zaczyna się śmiać.
-
Bardzo przekonujące. - śmieje się. Wyłącza palnik, zdejmuję fartuch i
opłukuję ręce po czym podchodzi do mnie i szybko cmoka w usta. Marszczę
brwi niezadowolona. - To tak się wita swoją żonę po całym dniu pracy? –
cmokam z dezaprobatą. Peeta znowu się śmieje i wraca się do mnie.
Podnosi mnie do góry i sadza na blacie kuchnnym. Jego dłonie lądują na
moim karku i przyciaga mnie do siebie. Jego usta delikatnie ocierają się
o moje, a nasze oddechy stają się jednym. Przymykam oczy po czym je
otwieram i spoglądm przd siebie. Nasze twarze są na tej samej wysokości.
Mój ukochany wpatruje się intensywnie w moje oczy. Stykamy się nosami i
patrzymy sobie w oczy. Jego dłonie suną wzdłóż moich pleców i
zatrzymują się na ich samym dole. W takich chwilach... Spokojnych i
słodkich mogło by się wydawać, że serce powinno pracować spokojnie. Nic
bardziej mylnego. Nasze serca rozpoczynają bieg. Z początku truchtają
niemal wcale się nie męcząc. Przysówam się bliżej niego i delikatnie
całuję kącik jego ust i brodę. Pólsująca krew w skroniach oznajmia mi,
że moje serce przystąpiło do energicznego biegu. Teraz to on się do mnie
przysówa i mocno mnie całuję. Odwzajemniam pocałunek i delikatnie
rozchylam usta umożliwiając mu pogłębienie go. Zamykam oczy i poddaje
się doznaniom. Czuje, jak od ust rozprzestrzenia się przyjemne mrowienie
i kumuluje się wszędzie. Porządanie rozrywa mnie od środka. Peeta
przygnyza moją wargę i się odsuwa na parę centymetrów.
- A tak dobrze? – pyta z uniesionymi brwiami.
- Ujdzie. – szepczę zdyszana. Peeta chcę powiedzieć coś jeszcze, ale
przerywa mu pukanie do drzwi. Wzdycham niezadowolona. Peeta mruga do
mnie i idzie otworzyć. Opieram się wierzchami dłoni o blat i zeskakuję z
niego. Z holu słyszę cichy głos.
- Gdzie Katniss?
- W kuchni.
Wszystko gra? – mój mąż nie uzyskuję odpowiedzi. Johanna cicho wchodzi
do kuchni. Ma kamienną twarz, ale w jej oczach widzę strach. Jej zielony
podkoszulek zastąpił bawełniany sweter zakrywający jej dłonie. Włosy ma
związane w koński ogon, a jej prosta grzywka, jest niedbale upięta
spinką na czubku głowy.
- Nie dam rady. – szepczę. Rozkładam
ramiona, a ona bez wahania przytula się do mnie. Nie płaczę, ale jest
roztrzęsiona. Obejmuje ją ciasno i czuję, jak kraje mi się serce. Po raz
kolejny się przekonuję, że jej postawa twardzieli, to tylko gra. Peeta
za jej plecami wskazuję kciukiem schody i unosi jedną brew. Pyta się czy
ma nas zostawić same. Chwile się zastanawiam. Raczej nic nie zdziałamy
tylko siedząc.
- Pójdę tam z tobą. Idziemy. – Johanna odsuwa się
ode mnie i kiwa głową. Zaciska palce na czymś w rodzaju maleńkiej
figurki. Uśmiecham się uspokajająco w stronę mojego męża. Szybko całuję
go w usta i mówię. – Niedługo wrócę.
- Co się stało? – pyta zmieszany. Chwyta mnie delikatnie za ramiona i przygląda mi się z nieskrywaną uwagą.
- Pogadamy później. – odpowiadam wymijająco. Musze najpierw pogadać z
Johanną sam na sam zanim cokolwiek mu wyjaśnię. Uśmiecha się krzywo, ale
kiwa głową.
- Masz telefon? – odpowiadam skinięciem. Peeta ściska
moją dłoń i puszcza ją, tak, że bezwładnie opada przy moim boku.
Zaciskam usta i widząc zmartwienie w jego oczach – mam ochotę wszystko
mu powiedzieć. Tłumie w sobie uczucia i odwracam się do Johanny.
- Idziemy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.