Biorę w dłoń babeczkę z długiego stołu. Odchylam chropowaty papier i
zatapiam zęby w miękkim i delikatnym cieście. Po ustach rozpływa mi się
znajomy i słodki smak czekolady. Oblizuje wargi z rozmarzeniem.
Spoglądam na trzymane przeze mnie ciastko i zauważam dużą brązową plamę w
środku. Płynna czekolada. Powstrzymuje się jednak od wydłubania jej ze
środka i zlizania z palców. Stare odruchy dziecka ze złorzyska ciężko wykorzenić.
Po
incydencie Effie niedoszły pan młody niezwłocznie opuścił przyjęcie.
Nie widziałam z nim Gale'a, kiedy wychodził. Mimo iż do ślubu nie
doszło, to większość gości została, niby to "świętując" prawdziwe szczęście Effie.
Dziwne,
że aż tak szybko zrezygnowała ze sławy i bogactwa, czyli tego, dlaczego
chciała porzucić możliwość szczęśliwego życia. Rzucając bukiet na bok,
nie patrzyła na nic innego tylko na Haymicha. Widok mojego mentora i opiekunki w takiej sytuacji sprawił, że miałam ochotę się śmiać, ale skuteczne się powstrzymałam. Haymich
znalazł w sobie tę odwagę. Zaskakujące jest to, że nie wziął dzisiaj
nawet łyku alkoholu. Może Effie zdoła go uchronić przed dożywotnim
alkoholizmem. To jak kara śmierci.
Peeta
tańczy właśnie z nieznaną nam obojgu kobietą, która przedstawiając się,
podała się za naszą ogromną fankę i poprosiła go do tańca. \Widziałam
niechęć w jego oczach, ale pchnęłam go lekko, dając mu znak, że jeśli o
mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko jednemu tańcowi. Na drugim końcu
sali, gdzie nie dłużej niż dziesięć minut temu widziałam obściskujących
się Effie i Haymicha, nikt teraz nie stoi.
Peeta, Haymich, Effie i ja... stara grupa w komplecie. Brak tylko Portii... i Cinny.
Nagle
tracę apetyt. Babeczka zaczęła mi ciążyć w ustach, ale ponieważ jestem
przeciwna wszelkiemu wyrzucaniu żywności, połykam wszystko. Biorę
szklankę wody, żeby popić. Połykam dla duże hasty wody.
-Siemasz,
Kotna. -słyszę ochrypły ton. Zaczynam się krztusić. Wygląda, to zapewne
jakbym się dławiła. Zanim się uspokajam, mija może z pół minuty.
Spoglądam w jego stronę.
-Czego ty znowu chcesz? Nie wyjaśniłam ci
wszystkiego ostatnio?-pytam zgryźliwie, oddalając się o dwa kroki. Stoi
jakiś metr ode mnie, podparty jedną ręką o stół i wlepia we mnie wzrok.
Robi mi się zimno.
-Hm... ja cały czas nie rozumiem. Chciałbym ci się tylko o coś spytać, -mówi niewinnie.
-Więc pytaj i spływaj!
-Dobra, dobra... spokojnie. Chciałbym wiedzieć... dlaczego sądzisz, że to ja zabiłem Prim? -pyta... już poważniej.
-To ty zaprojektowałeś tę cholerną bombę! Wiedziałeś o tym, jak Coin chcę je wykorzystać. To mi wystarczy. -warczę i się odwracam. Chwyta mnie za ramie.
-Katniss, zaczekaj. -prosi.
-Gale, puść mnie. -rozkazuje, próbując się wyswobodzić.
-Błagam... wysłuchaj mnie... -żebrze. Czuje, jak zaciska mocniej swoje palce na moim przedramieniu.
-Puszczaj!
-krzyczę. Gdyby nie muzyka, wokół nas zebrałby się teraz tłum gapiów.
-Ostrzegam. Puść mnie! -wręcz piszczę. Naglę Gale szarpie za moje ramie
tak, że przewracam się do tyłu. Łapie mnie i zakrywa usta ręką. Rozgląda
się nerwowo i zaciąga mnie wiercącą się do konta. Zdejmuje dłoń z moich
ust i mnie puszcza a ja kopie go w piszczel. Nawet się nie krzywi,
tylko chwyta mnie za nadgarstki. Znowu zaczynam się wyrywać, kiedy on
przemawia.
-Katniss, proszę. Wysłuchaj mnie. To prawda. Znałem plan Paylor i tak, wiedziałem, że będzie wśród nich Prim. To ja podsunąłem Coin
to rozwiązanie, ale nie zabiłem, słyszysz? -parskam wzburzona
absurdalnością jego słów. Jest nienormalny. Chory. Chcę się wytłumaczyć z
czegoś, nad czym miał pełną kontrolę. Mam tego dosyć. Szarpie się jak
dzika, kiedy czuje silne ramię, chwytające mnie w tali i wyszarpujące z
ucisku Gale'a.
Oczy Peety
ciskają błyskawice. Przytula mnie do siebie uspokajająco. Odwracam się
do niego przodem i mocno go przytulam. Tylko on może mi teraz pomóc nie
wybuchnąć płaczem. Opieram czoło na jego piersi i zamykam oczy.
-Podaj
mi chociaż jeden powód... dlaczego nie miałbym cię w tej chwili zabić.
-cedzi przez zaciśnięte zęby. Nie widzę reakcji Gale'a. Mocniej
przyciskam się do torsu Peety. On za to mocniej mnie do siebie przyciska. Mam świadomość, jak bezbronnie teraz wyglądam, ale nie przejmuje się tym. Peeta głaszcze mnie delikatnie po włosach.
-Nie mam zamiaru w ogóle z tobą rozmawiać, Mellark. -warczy Gale. Nic nie widze. Odrywam twarz od torsu Peety
i nadaj, wtulając się w niego jak najmocniej, spoglądam na Gale'a.
Zacisnął dłonie w pięści, z taką siłą, jakby chciał zaraz komuś
przyłożyć. Wystraszyłam się. Przeszył mnie strach. Peeta pochylił się delikatnie i szepnął mi do ucha, tak, że ledwo co go słyszałam przez muzykę.
-Już
dobrze, kotku. Zaraz cię z tond zabiorę. - w normalnych okolicznościach
zdenerwowałabym się na niego, że postrzega mnie jako taką bezbronną,
ale po tym, jak Gale przyznał mi się do podsunięcia Coin pomysłu zabicia mojej siostry, nie chcę musieć się z nim zmierzać. Wcale. Chcę pozwolić Peecie
się z tond zabrać, żeby mieć pewność, że nikogo dzisiaj nie
zabije.-Ostrzegam cię po raz ostatni. Jeszcze jeden taki numer, a...
-A co? Zapieczesz mnie w chlebie, piekarzyku? -Peeta
mruży oczy w gniewie. Puszcza mnie na chwilę i odsuwa od siebie, po
czym wali Gale pięścią w twarz. Gale zgiął się w pół i wypluwa sporą
ilość krwi. Rozglądam się dookoła zaskoczona, że jeszcze nikt nie
zwrócił na nas uwagi.
-Wiesz co, Hawthorne... Myślałem, że niżej już
nie da się upaść. A jednak. Jesteś żałosny. A teraz tak... Jeśli jeszcze
raz zbliżysz się do Katniss, to przysięgam, przysięgam, że cię zabije. -warczy. Wraca do mnie i przyciąga do siebie. Gale przesuwa wzrok na mnie. Peeta odwraca się tak, że zasłania mnie swoim ciałem. Powoli mnie z tam tond odciąga. Słyszę jeszcze jedno zdanie.
-Kotna, przepraszam! -teraz Peeta
nie jest już w stanie mi pomóc. Wyrywam się z jego objęć i biegnę w
stronę Gale'a. Zdaje się szczęśliwy moją reakcją, do czasu kiedy dostaje
ode mnie cios w dugą stronę twarzy.
-Jak ty w ogóle śmiesz?!-
Powtarzam tę czynność jeszcze trzy razy. Gale pada na ziemię. Kopię go
dwa razy w bok i jeden raz w głowę, kiedy czuje jak ktoś mnie odciąga.
Nie chcę tego. Chcę go zabić. Chcę, żeby cierpiał jeszcze bardziej.
Peeta zabiera mnie z sali. Gdy znajdujemy się poza zasięgiem wzroku wszystkich gości Peeta
nerwowo wystukuje szybko jakiś numer na klawiszach komórki. W
zdenerwowaniu oplatam swoje ciało ramionami. Cała się trzęsę. Jestem
poddenerwowana, wściekła, przerażona i spanikowana zarazem. Z pewnością
ktoś zauważył. Minimum połowa gości. Na tę myśl zaczynam się trząść
jeszcze bardziej.
-Haymich,
przyślij nam szybko pod salę samochód. Szybko. -mamrocze. Stoi do mnie
tyłem z jedną dłonią w kieszeni. -Stoimy pod wejściem. Żadnych
luksusowych limuzyn. Po prostu załatw nam je teraz, proszę. Musimy
szybko się stąd wynosić. -słyszę szmery po drugiej stronie słuchawki.
-Pospiesz się. -warczy w słuchawkę, po czym rozłącza się i chowa telefon
do kieszeni. Bierze głęboki wdech i odwraca się do mnie. Na mój widok
jego harda mina się kruszy. Podchodzi do mnie i mocno przyciska mnie
sobie do piersi.
Nagle ogarnia mnie panika. A co... jeżeli przyjdzie
mi zapłacić, a to, co dzisiaj zrobiłam? W innych przypadkach, kiedy
zabijałam byłam do tego zmuszana bądź trwała wojna, ale teraz?
Mogę zapłacić, nawet życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.