środa, 18 lutego 2015

36. Wpadek

Siedzę na ławce w parku. Światło słoneczne pada na moją zimną skórę. Napawam się tym słodkim uczuciem lekkości. Johanna siedzi obok mnie i gada coś o drzewach posadzonych w parku. Jej zdaniem powinno ich być trochę więcej. Widzę Posy bawiącą się razem ze swoją nową koleżanką. Poznały się parę dni temu pierwszego dnia szkoły. Wydaje mi się, że ma na imię Lake. Jej rodzice siedzą po drugiej stronie parku i bez przerwy się na mnie gapią. Jest to bardzo niezręczne. Odwracam wzrok od przyglądającej mi się pary i kieruje go na Posy. Jej ciemne włosy wirują wokół jej twarzy pod wpływem wiatru. Ma znajomy uśmiech. W końcu widywałam go już tyle razy. Delly z przyjemnością zgodziła się zająć Posy, kiedy będziemy w Kapitolu. Czyli jutro. Już jutro rano wyruszymy do ciepłego Kapitolu a wieczorem będziemy gośćmi u Paylor. Im bliżej zamknięcia głosowania tym bardziej się denerwuje. Spoglądam na zegarek. Głosowanie zakończy się za 2 godziny i 53 minuty. Ja, Johanna, Peeta i Annie oddaliśmy głos dzień po tym, jak Peeta mi się oświadczył. Wszyscy zgodnie głosowaliśmy na "nie". Mam jednak bardzo złe przeczucia. Już od rana jestem dosyć ponura. Już tak mam. Kiedy mam zły dzień, nie potrafię czerpać z niczego przyjemność, bo boje się, że zostanie mi to odebrane.
- CIEMNA MASO, SŁUCHASZ MNIE?- warczy Johanna.
- Co? Nie.- Johanna kręci głową z niedowierzaniem.
- Ja do ciebie o Peecie gadam, a ty mnie nie słuchasz!? No po prostu uwierzyć w to nie mogę!- uśmiecham się krzywo.
- Wybacz, mam zły dzień.- skarze się. Johanna wymachuje teatralnie rękami.
- Obudź się! Nie ty jedna do cholery!- opiera się o oparcie ławki.- Wszyscy jesteśmy nie w sosie. Nie wiem jak ty, ale im bliżej odczytania wyników tym gorzej się czuje.- kiwam głową.
- Też tak mam. - po chwili ciszy Johanna znowu się odzywa.
- A jak Peeta?- zastanawiam się nad odpowiedzią.
- Jakoś się trzyma... Ale jest z nim gorzej niż ze mną.- z Peetą jest fatalnie. Ostatnie trzy dni spędził w gabinecie. Nie ma już tam biurka. Stoi tam zaś parę sztalug i regał z farbami, pędzlami, ołówkami, kredkami, płótnami, papierem, pisakami, węglem i innymi rzeczami potrzebnymi do malowania. Byłam tam tylko raz. Trzy dni temu, żeby zetrzeć kurz. Instynktownie omijam ten pokój, bo za bardzo kojarzy mi się ze Snowem. Mimo iż to dom Peety to i tak mam wrażenie, jakby cały czas tam siedział. Tamtej nocy miałam potworny koszmar. Kiedy go sobie przypominam, to zaczynam drżeć. Dzień po tym Peeta po raz pierwszy odkąd z nim zamieszkałam, poprosił mnie o chwilę samotności. Rozumiałam go, ale jeżeli chodzi o mnie, to wolałabym, żeby prosił mnie o towarzystwo. Widujemy się tylko parę razy dziennie. Bardzo się o niego martwię. Brakuje mi jego namiętnych pocałunków i czułych uścisków. Przez ostatnie trzy dni pocałował mnie 3... może 4 razy. Oczywiście nie liczę cmoknięć w czoło, jakimi raczy mi podarować przed zaśnięciem. Kiedy się budzę, to nigdy go obok mnie nie ma. Dwa razy próbowałam wybrać się na polowanie, kiedy Posy była w szkole. Starałam się w pełni oddać mojemu ulubionemu zajęciu, ale okazuje się, że tylko strzelanie sprawia mi przyjemność. Lasy dwunastki budzą nie przyjemne wspomnienia, które kiedyś były tymi dobrymi. Teraz czuje się tam obco i nieprzyjemnie.
Johanna obejmuje mnie ramieniem. Może i nazywa mnie "ciemna masą" i czasami jest trochę niemiła i denerwująca to jest moją najlepszą przyjaciółką. Oczywiście Annie też. Wyjechała z Willem wczoraj rano, bo chciała spędzić trochę czasu z siostrą. Kto wie... jeżeli igrzyska się odbędą to może znowu popaść w obłęd. Johanna postanowiła pojechać do Kapitolu razem z nami.
- Znowu zamknął się w pracowni?- kiwam głową, a po moich policzkach spływa parę łez.
- Johanna, nawet nie wiesz, jak mi go brakuje. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. On prawie ze mną nie rozmawia i boje się, że nawet jeżeli igrzysk nie będzie, to po powrocie do domu nic się nie zmieni.
- Musisz uszanować to, że to też jest dla niego trudne.- spoglądam na nią.
- Ale ja to szanuję! Tu chodzi tylko o to, że ja też sobie z tym nie radzę! Oczywiście, że chcę tego, co najlepsze dla niego, ale ja tęsknie. - chowam twarz w dłoniach.- Boże, jaka ja jestem samolubna!- warczę.
- Ej, ej, ej! Tylko ja mam prawo cię poniżać!- krzyczy Johanna.- A teraz się uspokój. Katniss, może on nie wie, że ty to tak przeżywasz. Kiedy dzisiaj do ciebie przyszłam, to nie miałam nawet pojęcia o tym, że płaczesz, dopóki się do mnie nie odwróciłaś. - po tych słowach milknie.
- Nie wiem. Nie wiem. Mam ochotę po prostu zapomnieć o tym, że jutro będę w Kapitolu, ale po prosu nie mogę. Nie to jest jednak najgorsze. Najgorsze jest to, że Gale też tam będzie. - wybucham szlochem.- Boje się, że się nie powstrzymam i go tam zabiję i że znowu mnie zamkną albo że Peeta dostanie ataku... Istnieje tysiąc różnych powodów, dla których wolę nie jechać do Kapitolu. - chowam twarz w dłoniach.- Poczułabym się lepiej, gdybym mogła się mu zwierzyć.- Johanna kiwa głową.
- Może powinnaś...- urywa, bo słyszymy płacz Posy. Zrywam się na równe nogi i podbiegam do dziewczynki. Posy płaczę. Mówi, że nie utrzymała równowagi i spadła. Oglądam jej ramiona i nogi. Nic jej nie jest poza krwawiącym kolanem. Mała na szczęście może chodzić a do wioski zwycięzców mamy bardzo blisko.
Kiedy wchodzimy do domu z płaczącą dziewczynką i sadzamy ją na krześle w kuchni. Biegnę do łazienki po apteczkę. Kiedy wracam Posy nadal płaczę. Chcę już przemyć jej ranę, ale ona zabiera nogę. Spoglądam na nią.
- Posy, musimy to wyczyścić. Twoje kolano na pewno jest brudne. Może wdać się zakażenie. Musimy to umyć.- Posy jednak protestuje i płaczę. Nie mam pojęcia, co mogę zrobić. Naglę, słyszę jednak znajomy głos.
- Co się stało?- pyta Peeta. Odwracam się do niego i wzdycham. "Na reszcie raczyłeś się pokazać" myślę.
- Byłyśmy na placu zabaw a Posy zraniła się w kolano. Chcę jej opatrzyć ranę, ale ona się bardzo tego boi.- wyjaśniam. Peeta kiwa głową ze zrozumieniem, a potem podchodzi do Posy.
- Hej, Posy.- zwraca na siebie jej uwagę.- Może chcesz, żebym wziął cię na kolana, kiedy Katniss będzie oglądała rankę?- Posy przez chwilę się wacha, ale w ostateczności kiwa głową. Rozglądam się dookoła, ale nigdzie nie widzę Johanny. Dziwne. Była tu zaledwie parę sekund temu. Peeta sadza płaczącą dziewczynkę na swoich kolanach a ona wtula się w jego pierś. Na ten widok ściska mnie zazdrość. Już od paru dni mnie tak nie tulił, jak teraz tuli ją. Kręcę głową, żeby trzeźwiej myśleć. Pochylam się nad raną Posy i wylewam odrobinę wody utlenionej na jej kolano. Rana nie wygląda aż tak potwornie. Jest jednak w niej trochę piasku, więc starannie wszystko wypłukuje. Na koniec owijam rankę bandażem i już.
- Po wszystkim.- uśmiecham się do niej krzepiąco.
- I jak? Było aż tak źle?- pyta Peeta. Posy kręci głową.- No właśnie. Idź teraz i odpocznij.- Mała zeskakuje z jego kolan i idzie na górę odpocząć. Jej pokój przemienił się w istny park rozrywki. Ma tam tysiące zabawek, dzięki czemu nigdy się nie nudzi. Spoglądam na Peete.
- Dzięki.- mówię z ulgą.
- Nie ma za co.- mówi beznamiętnie i bez słowa wraca do pracowni.
***
Patrzę na obraz przesuwający się za oknem poduszkowca. Niby siedzę obok Peety, ale nie odczuwam jakoś specjalnie jego obecności. Nawet nie wziął mnie za rękę. Johanna siedzi naprzeciwko. Już nie martwię się o Peete tylko o nasz związek. Peeta nawet na mnie nie patrzy. Pojedyncza łza spływa po moim policzku. Szybko ją ścieram. Czeka mnie ciężki ośmiogodzinny lot. Postanawiam się zdrzemnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.