Dzień numer jeden.
5 sekund odkąd Peeta wyjechał.
98 godzin i 55 sekund do jego powrotu.
Stoję
całkowicie sztywna. Moje kończyny przypominają kłody, kiedy wpatruje
się w miejsce za drzewami gdzie parę sekund temu zniknął poduszkowiec.
Od teraz będę liczyła każdą sekundę do jego powrotu. Każdą.
Johanna
kładzie mi dłoń na ramieniu. Annie trzyma Williama na r€kach i patrzy mi
w oczy. Haymich.Haymich, który cały czas mnie do siebie przytula,
delikatnie mnie odwraca i we trójkę wracamy do wioski zwycięzców.
Wczoraj wieczorem niechcący podsłuchałam z kuchni rozmowę Haymicha i
Peety, kiedy to robiłam herbatę.
-Zaglądajcie parę razy dziennie i
dbajcie o to, żeby przed snem nie przypominać jej niczego złego, bo
inaczej będzie miała koszmary. pamiętaj też o tym, co powiedziałem wam
wczoraj. Praktycznie zero samotności. -wyszeptał. Wyobrażałam sobie z
kuchni, jak gestykuluje.
-Spokojnie. Zajmiemy się nią. -odrzekł
Haymich. -Levi obiecał nam w razie czego pomóc. Poza tym jest jeszcze
Sae, a Eliza (mama K.) chyba dotrze po jutrze.
Wtedy wręcz się
oburzyłam. Chciałam tam pójść i wykrzyczeć, że świetnie sobie poradzę,
ale oszukiwałabym samą siebie. Obawy Peety były słuszne. Wyjechał minutę
temu, a ja już mam ochotę zamknąć się w sypialni i móc spokojnie
rozpaczać. Ostatnio zrobiłam się słaba. Nie podoba mi się to. Muszę
wziąć się za siebie i wszystko w sobie poprawić. Nie mogę być słaba. Nie
ja. Poprosili o Pomoc nawet Leviego! Mojego sąsiada ze złorzyska.
Nasi
ojcowie byli dobrymi znajomymi. Jako dzieci czasami bawiliśmy się
żużlem na ulicach albo graliśmy w chowanego, ale zdarzało się to rzadko.
Większość czasu spędzałam z tatą w lesie.
Levi był jednym z
uchodźców i udało mu się zabrać do trzynastki całą swoją rodzinę, z
dwoma wyjątkami. Swojego taty i brata, którzy zginęli w kopalni, parę
miesięcy wcześniej. Wiem to, bo sama widziałam w ich oczach smutek
pewnego dnia, wracając z treningu z Haymichem, Peetą i Galem. Podeszłam
do niego bliżej. W dłoni trzymał "order zasługi". Bezwartościowy kawałek
papieru, przyznawany najstarszemu dziecku rodzinie po utracie głowy
rodziny. Sama go dostałam pare lat wcześniej. Od razu wiedziałam, że
jego ojciec i starszy brat nie żyją. To było oczywiste. Inaczej order
przypadłby Edenowi. Eden był muskularnym chłopakiem, cztery lata ode
mnie starszym. Jako młoda nastolatka, widywałam go w szkole, kiedy
kręcił się po terenie szkoły samotnie, bądź rozmawiał z Levim. Levi jest
o rok ode mnie starszy. Jak wszyscy mieszkańcy złorzyska ma oliwkową
skórę, szare oczy i ciemne włosy. Levi ma młodszą siostrę i brata. Nie
znam ich jednak. Uciekłam wtedy, ponieważ wiedziałam co czół, i nie
chciałam myślec, a tym bardziej rozmawiać o tym, że mnie też się to samo
przydarzyło. Ja byłam jednak młodsza. Miałam zaledwie jedenaście lat. A
jednak przetrwałam.
Dlatego tym bardziej nie powinnam być słaba. Tyle przeżyłam i nie mogę od tak się załamać. Do cholery, nie mogę!
Wchodzę
do swojego domu i zapalam światło. Na stole stoją pozostałości po
naszym śniadaniu. Mój kubek po herbacie i kubek po kawie, Peety. Dwa
talerze z okruszkami z chleba z orzechami i parę ogryzek od jabłek.
Szklanki po soku pomarańczowym i półmisek z owocami.
Muszę zająć
czymś dłonie żeby nie myśleć o narastającym uczuciu samotności.
dokładnie myje wszystkie naczynia i ustawiam je w szafkach. Kiedy kończę
spoglądam na zegarek. Minęło dziesięć minut, a dokładnie dziewięć.
Gdybym chociaż mogła do niego zadzwonić... Dlaczego do tego durnego szpitala można tylko pisać listy?
Udręczona
siadam przy wypolerowanym na połysk stole i przeglądam telefon. Ze
zdumieniem odkrywam, że mam jedną nieprzeczytaną wiadomość od Peety.
Była wysłana o 6:22, czyli mniej więcej dwie i pół godziny temu.
Pośpiesz się z tym prysznicem, kotku. Chleb stygnie :)
Marszczę
czoło. Przypominam sobie, że idąc do łazienki rzeczywiście zabrałam
telefon. Nie pamiętam po co, ale najwyraźniej Peeta musiał to zauważyć.
Stojąc pod sumieniem wody słyszałam sygnał, oznaczający wiadomość
tekstową, ale płakałam, więc ją zignorowałam. Teraz, ta wiadomość jest
moją namiastką jego, do otrzymania pierwszego listu, który obiecał
napisać najszybciej, jak to będzie możliwe, a znając jego lekką
popędliwość, dostane go za paręnaście godzin.
Kiedy się z nim żegnałam wyszeptał mi do ucha.
-Wiedz, że od teraz, do czasu kiedy będę wracał, będę myślał tylko o tobie. -uśmiechnęłam się przez łzy.
-Kocham
cię. Wracaj szybko. -wyszeptałam. Pocałował mnie... tym pocałunkiem,
który jest zarezerwowany dla naszych wspólnych, intymnych chwil. Potem
pocałował mnie jeszcze raz w policzek, czoło... i wsiadł do poduszkowca.
Pukam
do drzwi Johanny. Otwiera po paru sekundach. Ma na sobie jeansy z
obdartymi kolanami i luźną bluzę z kapturem. Uśmiecha się na mój widok i
wciąga mnie do środka.
-Cześć, Katniss. -mówi ożywiona. Zaciąga
mnie do salonu, gdzie Annie bawi się z Williamem. Kiedy malec mnie
zauważa, wspina się za pomocą stołu i staje na dwóch nogach. Podbiega
do mnie nie chwiejąc się, i przytula mnie, mocno. Uśmiecham się do
niego.
-Siemasz Will. -szczebioczę. Annie się śmieje.
-Właśnie
próbowaliśmy tamten drewniany pociąg, który wujek Peeta, dla Willa
pomalował. -oznajmia Annie. Will bierze mnie za rękę i prowadzi na
dywan. Siadam obok Annie i patrzę, jak William zachwyca się swoim
pociągiem. Peeta na prawdę się postarał. Mistyczne, kolorowe zawijasy,
mające przedstawiać fale, ciągną się wzdłuż wagonów, a na każdym
następnym wagoniku, widać inny rodzaj kolorowych rybek. Peeta, za pomocą
Annie, podpisał wszystkie rodzaje ryb, żeby Willowi łatwiej było się
ich nauczyć. Annie nie posiadała się z radości, kiedy Will zaczął
odróżniać śledzie i sumy.
Dokładnie widać tę delikatną i perfekcyjną
rękę, fantastycznego malarza. Dokładność i precyzja. Widziałam, jak go
malował. Była to pierwsza rzecz od zawsze, której nie malował w
pracowni. Zastanawiałam się dlaczego. Ozdabiał pociąg na kuchennym
stole, przykryty plastikową folią. Obserwowałam jego zmarszczone czoło i
skupione oczy, siedząc w bezpiecznej odległości od pędzla.
Biorę
Wiliama na kolana, a on chichocze zadowolony. Lubi, kiedy go tak
trzymam. Annie, opowiedziała mi, że cztery tygodnie temu, wypowiedział
swoje pierwsze słowo i było nim, nic innego jak "tata"... Annie nie
wiedziała, jak zareagować, ale w końcu, zebrała w sobie tyle siły, żeby
móc się uśmiechnąć i go pochwalić. Nie długo później przyszła "mama",
"yba" mające oznaczać "ryba" i parę innych. Chłopiec, wydaje się jednak w
dużej mierze nas rozumieć. Jego czerwone włoski i zielone oczka, w
odcieniu głębin oceanu, pięknie do siebie pasują. Zupełnie jakby
szczegóły, wyróżniające Annie i Finnicka, zostały ze sobą wymieszane, i w
rezultacie, idealnie do siebie pasowały. William Odair. Piękne imię.
-Dlaczego
Will? -pytam. Annie wydaje się być zdezorientowana. Odciągnęłam ją od
instruowania malca, jak wypowiedzieć słowo "pociąg".
-Co?
-Dlaczego
nazwałaś go Will? Czy to imię ma jakieś znaczenie, czy wartość
sentymentalną? -tłumaczę. Nie wiem po co o to pytam. Miałam po prostu
nagły przypływ ciekawości, który jeszcze mnie nie opuścił. Annie chwilę
się zastanawia. Po czym tłumaczy.
- Miałam siostrę i brata. Brat
zmarł zaraz po urodzeniu, kiedy miałam dwa i pół roku. Kiedy miałam 10
lat, zmarła moja starsza siostra. Byłyśmy bardzo blisko, ale... miała
pecha się zakochać. Miała 16 at i zaszła w ciąże. Pewnie wiesz, że było
to karalne. Ja też to wiem, ale wtedy nie wiedziałam. Moja siostra też
nie. Nie wiedziała, że nie wolno jej tracić dziewictwa do dnia ślubu.
Kiedy teraz tak o tym myslę to wydaje mi się, że kary były za surowe,
jak na tak głupią zasadę. Była szczęśliwa. Kochała chłopaka i to z
wzajemnością. Bardzo go lubiłam. Jego matka i ojciec prowadzili sklep z
łodziami i pewnego dnia, kiedy wybrałyśmy się tam z tatą po nowe wiosło,
poznali się. Czwórka jest duża. Mieliśmy dwie szkoły, a oni mieli
pecha chodzić do różnych. Gdy powiedziała o tym mnie, to prosiła abym
dochowała tajemnicy przed rodzicami, bo chce im to sama powiedzieć.
Przysięgłam, że tego nie zrobię. -robi przerwę. -Zdradziła mi też, że
wybrali razem z Johannesem imiona. "William" i "Ashley". Bardzo mi się
podobały. -Znowu przerywa i opowiada bardzo melancholijnie..
-Dochowywałam tajemnicy. Nikomu nie powiedziałam. Kiedy jednak moja
siostra opowiedziała o tym moim rodzicom... -wzdycha. -Sprawa w jakiś
sposób wypłynęła. Ją i Johannesa, wychłostali... a potem powiesili.
-mówi. Ociera policzek, po którym obficie płyną łzy. -Miałam dziesięć
lat, i kochałam ją. Kochałam ich. Cieszyłam się jej szczęściem. Kochałam
nawet Johannesa. Był dla mnie, jak brat. Moi rodzice nienawidzili
władz. Niedługo po tym incydencie... moja matka odebrała sobie życie.
Była zdruzgotana. Mój ojciec jako jedyny jeszcze żyje. Został przy mnie.
Mimo wszystko. Kiedy Finnick mi się oświadczył, w przed dzień początku
waszego turnee, mój ojciec był jedynym świadkiem. Kiedy zaszłam w
ciąże... od razu wiedziałam, że nazwę swoje dziecko tak, jak nazwała by
je moja siostra. Wybrałam te imiona, bo nie chciałam żeby jej trud i
męki poszły na marne. Chciałam, żeby Will kiedyś się dowiedział jak było
kiedyś. Jak okrutne były władze i jakich rzeczy trzeba było unikać.
Mówię o takich, które z pozoru wydają się całkiem naturalne, ale z
punktu widzenia władz są niedopuszczalne. Chciałam... i nadal chcę, żeby
wszystkiego sie dowiedzaił, a imię, które mu nadałam, ma mi o tym
kiedyś przypomnieć. -wyznaje. Wzdycham. Wiem co przeżywa. Sama straciłam
siostrę, bo miała pecha. Miała pecha być moją siostrą. Siostrą
dziewczyny, cała dobę na celowniku.
-Jak miała na imię? Twoja siostra.
-Katherine. Imię po babci. -odpowida. Chwilę milczymy.
-Przykro mi. Dziękuje ci, że się tym ze mną podzieliłaś. -Annie się uśmiecha.
-Nie
ma sprawy. W końcu... jesteśmy przyjaciółkami. -szepczę. Kładę dłoń na
jej dłoni. Słyszę westchnięcie Johanny. Odwracam się do niej przodem i
zauważam krople na jej policzkach. Will siorbie swój kciuk, siedząc
grzecznie na moich kolanach.
-Ja też miałam rodzeństwo. -szepczę.
-Dwóch młodszych braci, którzy, nie długo po moim powrocie z turnee,
bawili się, skacząc po sercie drewna za domem w wiosce. Byli
bliźniakami. Miałam siedemnaście lat. Drewno było oblodzone... Ben...
poślizgnoł się i niechcący popchnoł Jima. Spadli z wysokości czterech
metrów, turlając się na dół... Ben wylądował na Jimie. Nie wieddział co
ma zrobił kiedy sie okazało, że się nie rusza. Zaczoł wołać o pomoc,
ale kiedy zjawił się lekarz... było za późno. Nie zdążyliśmy. Ben miał
koszmary, karzdej nocy. Spaliśmy razem i w tem sposób mogliśmy sobie
pomagać... nie przeszkadzając choremu tacie. Miał nowotwór jąder.
Pewnego dnia, po szkole... mój brat nie wrócił. Po prostu. Zostawił
tylko klartkę z niechlujnym pismem, typowym dla ośmiolatka. Było to
właściwie jedno słowo "Uciekłem". Szukaliśmy go. Wszędzie. Nigdy go nie
odnaleziono. Przenigdy. Moja matka dostała ataku serca, a ojciec zmarł
na ten cholerny nowotwór nie całe cztery miesiące później. To dlatego
nikodo nie mam. Nikogo nie miałam od osiemnastego roku życia.
Wszystkie trzy miałyśmy rodzeństwo... wszystkie trzy już go nie mamy.
Tak samo Haymich... i Peeta. Czy właśnie taki los przypisany jest
rodzinom zwycięzców? Śmierć w młodym, zbyt młodym wieku? Przeklinam
Effie, za to, że wylosowała te dwa imiona! Te dwa durne imiona! Dwie
głupie karteczki! Głupie karteczki, które rozpoczęły początek, końca
naszych rodzin.
Tym samym, początek, końca nas...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.