czwartek, 19 lutego 2015

63. Dla pieniędzy

Cofam się odruchowo. Gale spogląda na mnie zaskoczony. Widocznie on też nie zdawał sobie sprawy, że dzisiaj się tu pojawie. Po mniej więcej sekundzie na jego warzy wykwita złośliwy uśmieszek. Spoglądam na Dorwina, i nagle go rozpoznaje.
Parę miesięcy temu, na bankiecie u Paylor, który urządziła, żeby ogłosić wyniki głosowania w sprawie 76:ych igrzysk, siedział obok Gale'a przy stole bankietowym. McCarter... McCarter... Główny doradca prezydent Paylor.
Hawthorne omiata mnie spojrzeniem od stóp do głów i nonszalancko wyciąga rękę.
-Panna Everdeen, nieprawdaż? -pyta z krzywym uśmieszkiem. Czuje jak coś drapie mnie w gardle. Dlaczego udaje, że mnie nie zna? Nie, żeby było mi z tego powodu przykro, ale jestem tego bardzo ciekawa.
-Panie Hawthorne. -mówię, ignorując jego wyciągniętą rękę. Może i lepiej, jeżeli będzie udawać, że się nie znamy. To dużo ułatwi. Już sam fakt, że muszę obok niego stać bardzo mnie denerwuje. Najchętniej wyszłabym z tam tond. Gale opuszcza dłoń.
-Dobrze pani wygląda. -zauważa. Przechodzi mnie dreszcz. Nie chcę, żeby się tak do mnie odzywał. Ignoruje jego komentarz.
-Przepraszam, ale chcę jeszcze kogoś znaleźć, a potem muszę wracać do pani Trikett. -oznajmiam. Mój oficjalny ton bardzo pasuje do idealnie obojętnej miny, którą przez lata wyćwiczyłam niemal do perfekcji. Dorwin kiwa głową i odciąga ode mnie Gale. Oddycham z ulgą. Dopiero, teraz kiedy się rozluźniłam, czuje, że przez ostatnie dwie minuty stałam jak na szpilkach (od autorki: w przenośni, bo Katniss i tak ma na sobie szpilki XD).
Idę w przeciwną stronę, w którą poszli moi niedawni rozmówcy. Dlaczego akurat Gale? Dlaczego nie ktoś inny? Wzdycham. Przeciskam się jeszcze przez jakieś cztery rzędy krzeseł i zauważam Peete i Haymicha. Oddycham z ulgą. Podchodzę do nich niezauważona.
-...nie wiem, Haymich. Naprawdę nie wiem. -mówi Peeta. Splatam nasze palce, a on podskakuje zaskoczony. -Katniss... Uf... Nie strasz tak. -śmieje się. Zaciskam usta. Peeta omiata mnie spojrzeniem, tak jak wcześniej Gale, ale od jego spojrzenia po moim ciele rozpływa się tylko ciepło. -Pięknie wyglądasz, kochanie. -szepcze mi do ucha. Uśmiecham się do niego, po czym wzdycham. Peeta marszczy czoło. -Co jest? Coś nie tak?
-Ooo... Tak. -przyznaje. Spoglądam na Haymicha. -Co z tobą, Haymich? -mężczyzna rozchyla usta, ale mój narzeczony go wyprzedza.
-Pan "teraz mi się przypomniało, że się zakochałem" chcę rozwalić wesele. -zauważa z ironią. Robię dziwny grymas zaskoczenia.
-Jak to? Znaczy... Dlaczego? -pytam. Haymich kręci głową. Nagle odwraca się i odchodzi. -Co z nim?
-Odpowiem ci, jak ty odpowiesz mnie. Co się stało? -pyta z uniesionymi brwiami. Chwyta moją drugą dłoń i zamyka ją w ciepłym uścisku. Spogląda mi w oczy, wymuszając szczerość.
-Gale... on tu jest. Mam wrażenie, że wszędzie gdzie jestem, on za mną podąża. -wzdycham. -Jest przyjacielem tamtego całego McCartera i... -urywam. -...i jego drużbą.
Peeta zaciska palce na moich dłoniach. Patrzę, jak jego twarz zmienia kolor na prawie że czerwony. Zaczynam się już martwić, kiedy przemawia.
-Czyli, że ty... będziesz zła w jego kierunku, w kierunku ołtarza? -pyta. Marszczę brwi. Tak tego nie postrzegałam. Faktycznie... właśnie tak to będzie wyglądać. Dłonie zaczynają mi się pocić. Przełykam głośno ślinę. Potakuje. Peeta mruży oczy.
Nagle bez żadnego ostrzeżenia przyciąga mnie do siebie i mnie całuje. Wciągam powietrze, zaskoczona jego gwałtownością, ale odwzajemniam pocałunek. Peeta odsuwa się ode mnie i uśmiecha.
-Przepraszam. -szepcze. -Nie wiem, co mnie napadło. -uśmiecham się.
-Jeżeli o mnie chodzi, to możesz tak częściej. -mruczę. Jego uśmiech się poszerza. -Przepraszam, ale muszę już iść. Effie czeka. -zauważam. Peeta wzdycha.
-No tak... Hmm... Nie potknij się tylko. -żartuje.
-Hmmm... mogę to potraktować, jak ćwiczenia przed naszym ślubem. -mówię i przykładam palec wskazujący do policzka, zupełnie jakbym myślała.
-Wiesz może, kiedy to nastąpi. -mruczy pociągająco.
-Możemy o tym porozmawiać wieczorem. Jeśli tylko chcesz. -odmrukuje.
-Czekam. -mówi, jeszcze raz mnie całuje- krótko i przelotnie, i puszcza moje dłonie.

Gdy wracam do Effie, połowa gości już usiadła w oczekiwaniu. Wchodzę do budynku, gdzie odbędzie się przyjęcie i idę do garderoby Effie. Na drzwiach widnieje napis "garderoba panny młodej", który tylko mnie upewnia, że jestem w dobrym miejscu. Wchodzę do środka i zastaje tam tylko Effie. Siedzi na malutkiej sofce przy przyciemnianym oknie patrzy chmury.
-Effie? -mówię, żeby zwrócić na siebie uwagę. Kobieta odwraca głowę w moją stronę i widzę, jak jej oczy się szklą. Nie są to łzy szczęścia. Tyle to wiem.
-Katniss... przepraszam -dyszy. Niepewnie zamykam za sobą drzwi i powoli do niej podchodzę.
-Co jest? -pytam niepewnie. Effie mach ręką.
-Nie, nic. Już za parędziesiąt minut będę żoną drugiej najważniejszej osoby w kraju. Będę osobowością i będę bogata. To wspaniale, nieprawdaż? -mówi, ale odwraca wzrok. Krzywię się.
-Zapomniałaś dodać, że spędzisz resztę życia u boku mężczyzny, którego kochasz. -zauważam. Effie cicho szlocha. Marszczę brwi. -Co?
-Nie prawda. Akurat tak się składa, że go nie kocham. -szepczę.
-CO!? Dlaczego za niego wychodzisz? -Pytam z wyrzutem. Moje oczy muszą ciskać płomienie.
-Zapewni mi dostatnią przyszłość. Jest bogaty, wysoko postawiony. -tłumaczy. Parskam.
-Ty na poważnie? -warczę. -Wychodzisz za niego dal sławy i pieniędzy? I masz nadzieje, że będziesz szczęśliwa? Tak się składa, że jeśli jeszcze nie jesteś, to już nigdy nie będziesz. -chcę powiedzieć coś jeszcze, ale ktoś puka do drzwi. Otwieram je, a do pomieszczenia wchodzi mężczyzna o siwych włosach i w granatowym garniturze.
-Już czas, moje panie. -mówi i spogląda na mnie. Patrzy na mnie, nieco zbyt długo jak by wypadało. Effie wstaje wręcz automatycznie. Bierze w ręce biały bukiet, a mi podaje ten czerwony. Nie ma w nich na szczęście róż. Jest to kompozycja różnych kwiatów, które słabo znam. Wiem jednak, że są sztuczne, jak wszystko an tym weselu. Nawet uczucia młodej pary.
-Mogę prosić o jeszcze pięć minut?-pytam. Oboje zdają się by zdziwieni. -Proszę. Muszę iść do toalety. -Effie cmoka z dezaprobatą.
-Dobrze. Ale pośpiesz się. -kiwam głową.
Wychodzę na salę. Widzę przez szybę, że wszyscy goście już zajęli miejsca i cierpliwie czekają, co jakiś czas odwracając głowy w kierunku wejścia. Mijam toalety i wybiegam na zewnątrz. Odszukuje wzrokiem Haymicha i Peete. Siedzą w trzecim rzędzie. Super...
Dobiegam do nich (na szczęście siedzą z zewnątrz) i warczę wprost do ucha mentora.
-Kochasz ją? To to zatrzymaj. -i bez słowa wyjaśnienia biegnę z powrotem.

Podchodzę do Effie i biorę bukiet w dłonie.
-Pamiętaj, co ci powiedziałam. -szepczę tak, aby nie usłyszał tego wynajęty aktor, który ma zagrać jej ojca. Ustawiam się przed Effie i mężczyznom i wyczekuje sygnału orkiestry.
Słyszę, jak zaczynają grać. Biorę pierwszy krok, potem dugi i tak idziemy w kierunku ołtarza. Nie spoglądam na Peete i Haymicha tylko idę dalej
.
***Perspektywa Peety***

Idzie dumnie niczym paw. Stawia pewne i piękne kroki, nie patrząc na nic. Jest skupiona. Zupełnie jakby intensywnie o czymś myślała. Jakby obmyślała strategię.
Rozmyślam nad tym, co powiedziała do Haymicha. "Kochasz ja? To to zatrzymaj". Nie rozumiem do końca, o co jej chodziło. Jak Haymich może to zatrzymać? Mówił mi wcześniej, że planuje wkraść się na salę i upić się na tyle, aby w środku ceremonii walnąć pana młodego butelką w głowę. Effie pewnie tylko by zaczęła na niego krzyczeć, a ochrona wyniosłaby go z przyjęcia. Głupi pomyśl. O co chodziło Katniss? Co może zrobić?
Jej widok w tej sukience skutecznie mnie rozprasza. Jej rozpuszczone włosy zakręcone są w loki i spryskane jakimś błyszczącym sprayem. Jej piękne włosy okalają wręcz idealną twarz bez cienia uśmiechu. Widzę w jej minie powagę. W dłoniach trzyma bukiet sztucznych kwiatów. Goździki i frezje. Kiedy nas mija widzę, jak puszcza w moim kierunku dyskretne spojrzenie. Unoszę kciuk prawej ręki ku górze. Widzę, jak bierze głęboki wdech i znowu odwraca wzrok. Zauważyła.
Dochodzą już do łuku. Katniss staje po jego prawej stronie i ponownie bierze wdech. Wodzi wzrokiem po gościach. Kiedy nasze oczy się spotykają, uśmiecham się do niej ciepło, chcąc dodać jej otuchy. Uśmiecha się przelotnie. Następnie mój wzrok pada na lewo od łuku. Za Dorwina, z którym przyszło mi zamienić parę słów przed uroczystością. Hawthorne. Widzę jak gapi się na moją narzeczoną i mam wręcz ochotę do niego dojść i walnąć go w brzuch. Zaciskam dłoń w pięść. Znowu przenoszę wzrok na Katniss. Patrzy na mnie uspokajająco. W jej oczach można dostrzec ukryte "spokojnie. Wszystko w porządku". Nie jest w porządku. Nie życzę sobie, żeby tak wlepiał w nią wzrok. Wzdycham, dając upór napięciu w moich mięśniach. Powtarzam to jeszcze parę razy.
Nie przykładam zbytnio uwagi do tego, co dzieje się dzieje. Pochłonęła mnie zazdrość tak głęboka, że niemal w niej tonę.
Odzyskuje przytomność dopiero przy zdaniu "Niech przemówi teraz albo zamilknie na wieki". Spoglądam na Katniss. Ona wbija wzrok w Haymicha. "To to zatrzymaj". Dźgam go łokciem, ale on ani drgnie. Katniss robi się wręcz czerwona z wściekłości. Bierze głęboki wdech... i przesuwa się o krok w przód. Jej melodyjny głos wypełnia przestrzeń.
-Ja! Ja mam coś przeciwko. -mówi pewnie. Wszyscy milkną. Effie odwraca się napięcie i spogląda się na nią błagalnym wzrokiem. Kat jest jednak twarda. Jej twarz pozostaje niewzruszona. Urzędnik wygląda zza olbrzymiej sukienki Effie i... zaraz. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej sukienkę. Fuuu...
-Czy można więc wiedzieć, co panią kieruje? -pyta. Katniss się wacha. Spogląda na Effie, potem na Haymicha.
-Chyba mi nie wolno. -mówi ze smutkiem. Nagle pragnę być obok niej i ją przytulić. Urzędnik kiwa głową.
-Dziękujemy więc za udzielenie swojego głosu. - mówi, całkowicie zbywając jej protest. Oczy Katniss ciskają błyskawice. Znowu patrzy na Haymicha. Hamich się wzdryga obok mnie. -Czy ktoś jeszcze? -krzyczy urzędnik. Cisza. Nagle czuje jak Haymich się obok mnie podnosi. Niepewnie.
Wstaje i unosi ugiętą w łokciu rękę.
-Ja... Ja mam coś przeciwko. A... może inaczej. Mam coś do powiedzenia, zanim to się stanie. -mówi Haymich. Katniss unosi głowę triumfalnie. Haymich spogląda na Effie umęczonym wzrokiem. -E... Effie... ja...
-Wystarczy już tego. Proszę wykrztusić to z siebie i dać nam kontynuować. -warczy Dorwin. Haymich przełyka ślinę.
-Ja... cię kocham. Od dawna... od zawsze. Nie mogę pozwolić ci wyjść za mąż, wiedząc, że tego nie wiesz... Kocham cię całym sobą od dnia, kiedy pierwszy raz mnie pocieszałaś po stracie trybutów. 17 lat. 17 lat cię kocham, Effie. -prawie szepcze. Wszyscy milczą otępiali. Nawet ja.
Czekamy. Czekamy na jej reakcje. Widze, że jest zdezorientowana. Patrzy na Hymicha jak na kogoś, kogo widzi pierwszy raz od wielu, wielu, wielu lat.
W końcu rzuca bukiet na bok i rzuca się w jego kierunku. Zamieram w przekonaniu, że chcę go uderzyć, kiedy ona podskakuje, oplata rękami jego szyję i mocno całuje. Wpatruje się w ten obrazek i kierowany odruchem, wstaje i zaczynam klaskać. Katniss chowa bukiet pod pachę i dołącza się do mnie. Potem kobieta obok mnie i mężczyzna na drugim końcu mojego rzędu.
Tak cała publiczność... Klaszcze. Z wyjątkiem zamarłego Dorwina... i Hawthorna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.