Wpatruje się zdezorientowana w drzwi, z którymi zniknęła. Powoli przenoszę wzrok na Bariel. (BARIEL! B-A-R-I-E-L NIE BRAILER) Kobieta lekko kręci głową, bierze głęboki oddech i ponownie się uśmiecha. Chce się zapytać Bariel o Johannę, ale to chyba nie najlepszy moment na to. O ile odbieranie mi Pos kiedykolwiek będzie dobrym momentem.
-Katniss... Chciałam ci się spytać, gdzie mogę znaleźć toaletę? -cały czas zdumiona wskazuje palcem na drzwi za mną. Bariel mija mnie i znika za drzwiami toalety.
Stoję tak, jeszcze chwilę, całkowicie zesztywniała, aż po prostu wracam do salonu. Kobieta wraca po paru minutach. Patrzy na Pos i ciepło się do niej uśmiecha. Pos jednak patrzy na nią takim wzrokiem, że nigdy nie powiedziałabym, że mała delikatna Posy
kiedyś spojrzy na człowieka z taką nienawiścią i pogardą. Potem
uśmiecha się również do mnie. Powstrzymuję się od podobnego wyrazu
twarzy do mojej wówczas odbieranej mi podopiecznej, ale jednak zakładam
na twarz ten sam plastyczny uśmieszek co wcześniej. Wycieram spocone
dłonie o spodnie. Spoglądam na Peetę
w poszukiwaniu pociechy. Widzę to, że stara się ukrywać ból, żeby nie
dokładać mi. Jednak zawsze odczytam jego emocje z błękitnej tafli oczu.
On czuje dokładnie to, co ja. Ściskam jego dłoń.
Bariel
siada obok Michaela. Ona również chwyta jego dłoń, jednak on zostaje
niewzruszony. Robi mi się żal tej kobiety i mimowolnie zastanawiam się,
czy kiedykolwiek okazał jej uczucia.
Bariel odchrząkuje. -Zaczynamy już robić dla ciebie pokój, wiesz? Zastanawiamy się, jaki kolor ścian chciałabyś mieć.
Pos
unosi głowę i spogląda jej w oczy. Dziewczynka chwilę nie odpowiada i
widzę jak bardzo boli ją to, że musi odpowiedzieć. -Jasny różowy.
-szepcze niepewnie.
-Ach... ja też bardzo go lubię. A lubisz biały? - odzywa się... Michael. Wydał się bardzo pogodny i miły w stosunku do Pos i bardzo mnie to ucieszyło.
Posy uśmiecha się lekko. Kiwa głową.
-A masz jakieś ulubione zabawki?
Znowu kiwa głową. -Mam May. To moja lalka. -szepczę już trochę pewniej.
Bariel
uśmiecha się szczerze. Mimowolnie zaczynam ją lubić. Wymieniają we
trójkę jeszcze parę zdań o jej ulubionym jedzeniu, zabawie, przedmiocie w
szkole, jej przyjaciół, ulubione zajęcia i zwierzęta, na co Pos odpowiada z coraz większym entuzjazmem. Ogarnia mnie szczęście i zazdrość jednocześnie. Szczęście, bo Posy ma szansę na szczęśliwe dzieciństwo u boku Bariel
i Michaela, a zazdrość, bo mnie przy niej nie będzie, a oni tak. Biorę w
rękę jej drobną dłoń, na co ona reaguje lekko pochmurnie. Jej entuzjazm
co do Bariel i Michaela maleje. Mimo to dalej odpowiada na zadawane pytania. Po godzinie zaczyna mi burczeć w brzuchu.
-Są
może państwo głodni? Mogę szybko coś przyrządzić. -proponuje bardziej z
grzeczności niż z własnego głodu. Tak naprawdę to chcę z tond na chwilę
wyjść i chwilę odpocząć. -Nie jedliśmy od śniadania, a zbliża się trzecia.
Bariel
zwraca ku mnie wzrok, a jej uśmiech wydaje się tak bardzo szczery, że
aż go odwzajemniam. -Oh tak. Powinniście coś zjeść. Szczerze mówiąc, to
ja też jestem odrobinę głodna.
Wstaję i idę w stronę kuchni, lecz zanim dochodzę do drzwi odwracam się. Przypomniałam sobie bowiem o tym, o co zawsze kazała mi się pytać Sae przed podaniem jakiejś potrawy. -Jakieś alergie bądź coś, czego nie lubicie?
Michael
się uśmiecha, co powoduje u mnie szok. -Na psią sierść, ale chyba nie
dodasz jej do jakiejś potrawy, prawda? -pyta z uniesionymi brwiami. Ja, Bariel, Pos i Peeta parskamy śmiechem.
Idę
do kuchni i sprawdzam w lodówce. Zastanawiam się, o co chodzi z nagłą
zmianą nastroju Michaela. Wyciągam wszystko, co potrzebne do wykonania
makaronu z serem. Wstawiam wodę na gaz i naglę, rozbrzmiewa pukanie. Mam
jednak brudne od sera ręce więc krzyczę. -Peeta! Otworzysz?
Słyszę w odpowiedzi ciche "Jasne",
a potem skrzypnięcie drzwi. Przez drzwi widzę, że do środka wchodzi...
matka Lake. Wsuwam dłonie pod kran i wycieram je o fartuch. Wychodzę na
korytarz.
-Dzień dobry. -wita się ze mną kobieta.
-Witam. Co panią do nas sprowadza? -mówię.
Zza jej uda wysuwa się mała głowa Lake. Dziewczynka ma smutne i podpuchnięte oczy. Widać, że płakała.
-Wiemy od pani, że Posy
wyjeżdża już za dwa dni a... zdążyła się taka sytuacja... moja matka
zachorowała. Są wakacje, a mój mąż pracuje, więc muszę ją zabrać ze sobą
do jedenastki. Wie pani, że jesteśmy tu nowi. Moja matka potrzebuje
pomocy i... szczerze mówiąc, to nie wiem, kiedy wrócimy. -Na chwilę
milknie. -Dziewczynki muszą się teraz pożegnać.
Biorę głęboki wdech zaskoczona. No tak... Teraz to się zacznie. Pożegnania. Mówienie sobie "pa" i "do zobaczenia" chociaż myśli się "proszę zostań" lub "Nie
odchodź". Zacznie się od Lake... skończy na nas. Mimo to oznacza to, że
nasze pożegnanie... zbliża się. Niedługo naprawdę wrócę do domu z
wiedzą, że... już jest "po" pożegnaniu. Że już na prawdę po wszystkim...
Kiwam głową, ale wracam do kuchni pozwalając Peecie
przejąć pałeczkę. Nie chcę tego oglądać. Oglądać jak ta brama dzieląca
nas od nieuchronnego... zaczyna pękać... i w końcu się wali.
Kiedy jednak słyszę ciche zawodzenie Pos, nie mogę się powstrzymać i wracam do salonu. Obrazek, który widzę łamie mi serce. Posy trzyma Lake, w ramionkach. Tulą się do siebie, płacząc. W końcu muszą jednak iść. Lake odsuwa się od Pos
która biegnie od razu w moim kierunku. Przytulam ją do siebie i nagle
czuje na sobie czyjś wzrok. Patrzą na mnie wszyscy. Matka Lake -z
ciekawością. Peeta -z czułością. Lake -z żalem. Michael -ze smutkiem, a Bariel... - z zazdrością. Znowu spoglądam na mokre policzki Pos... i coś we mnie nagle pęka.
Skoro
aż tak bardzo boli oddanie dziecka, które nawet nie jest moje własne,
osobą, które dobrze się nią zaopiekują... To czy jestem pewna tego, że
chcę mieć własne dzieci? Jaki będzie ból w wypadku utraty tamtego
dziecka w porównaniu do tego? Nie chcę tego znowu przeżywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.