środa, 18 lutego 2015

16. Lekarze = kretyni


-Tina
############################################
Gdybym stała, to nogi by się pode mną ugięły. Czuje się pusta. Moja matka jest tak POTWORNIE chora, a mnie nic nie powiedziano. Trzy tygodnie! Dlatego ze mną nie rozmawiała. Była w szpitalu. Mam ochotę nawrzeszczeć na wszystkich. Mam ochotę wybuchnąć złością i żalem. Rzucić się na tego przeklętego lekarza. Moja matka... Umiera. Łzy napłynęły mi do oczu. Spoglądam na Peete. Jest wzburzony, zaskoczony, zmartwiony i bardzo smutny. Wszystkie tę emocję aż z niego kipią.
- Dlaczego dowiadujemy się dopiero teraz?- Peecie łamie się głos.
- Próbowaliśmy się skontaktować z panną Everdeen. Wielokrotnie dzwoniłem do pani i wysyłałem korespondencję. - robię wielkie oczy. Kiedyś często dzwonił do mnie doktor Aurelius. Z początku nie odbierałam. Kiedy zaczęłam to robić, to najczęściej odpowiadałam na co piąty telefon. Pewnie tak się złożyło, że doktor Rawlers nie trafił na czas, kiedy akurat byłam przytomna lub kiedy nie byłam na polowaniu. Czasami jednak po prostu ignorowałam telefon, bo nie miałam ochoty słuchać, że wszystko będzie dobrze i że pewnego dnia pogodzę się ze wszystkim, co się stało. Co do korespondencji... Tak. Nie zaglądałam do skrzynki na listy od wyjazdu na 75: e igrzyska. Po nich było bombardowanie i wojna. Na koniec zostałam sama z moim załamaniem nerwowym. Tylko i wyłącznie z własnej głupoty nie wiedziałam o chorobie mojej matki.
-JAKA JA JESTEM GŁUPIA!- niechcący wypowiadam na głos moje myśli.
- Proszę pani. Nawet jeżeli pani by wiedziała, to nie mogłaby pani kompletnie nic zrobić. Przykro mi.- mężczyzna zwiesza głowę.
- Ile jej zostało?- jestem niebezpiecznie bliska płaczu.
- Tydzień, może dwa. Maksymalnie trzy.- Zaczynam szlochać. Peeta wstaje i mnie przytula. Nie długo tylko on mi zostanie z moich najbliższych. Nie mogę znowu popaść w paranoję. Muszę być silna. Dla niego.
- Chcą się państwo z nią zobaczyć?-Peeta spogląda na mnie, a ja Kiwam głową.
Lekarz prowadzi nas do sali 327. Naciskam klamkę i wchodzę do środka. Cały czas muszę być podtrzymywana przez Peetę, bo kiedy próbowałam sama dojść do drzwi gabinetu lekarza, okropnie się zachwiałam, a Peeta uchronił mnie przed upadkiem. Pokój jest bardzo mały. Stoją tu dwa łóżka, dwie szafki i mały telewizor. Tylko jedno łóżko jest zajęte. Prawie nie rozpoznaje kobiety z ogoloną głową i zapadniętymi policzkami. Zmarszczki na jej twarzy są bardzo głębokie, a ręce trzęsą się niebezpiecznie. To Eliza Everdeen. Moja matka. Wspominam ją sprzed dwóch miesięcy, kiedy to widziałam ją po raz ostatni. W pełni zdrową. Wspominam jej lśniące włosy. Gdzieniegdzie widać było siwiznę. Moja matka nie wie o moim związku z Peetą. Nie doczeka naszych zaręczyn. O ile do nich dojdzie. Nie dożyje naszego ślubu i nie doczeka się swoich wnuków. Odkąd jestem z Peetą coraz bardziej przekonuje się do dzieci. Co prawda nadal jestem dziewicą, więc nie miałam okazji mu o tym powiedzieć, ale wszystko w swoim czasie. Mama wpatrzona jest w niewielkie okno.
- Mamo? - mama odrywa wzrok od okna i patrzy na mnie ze wzruszeniem w oczach.
- Katniss? Słoneczko, czy to na prawdę ty?- mam ochotę wybuchnąć płaczem i zanim się powstrzymuję, robię to. Mama rozkłada wątłe ramiona a ja Przytulam się do niej. Moje łzy plamią jej koszulę.
- Mamo tak bardzo cię przepraszam. Tak strasznie żałuję. Chciałabym muc cofnąć czas i być przy tobie od początku.
- Kochanie wysłuchaj mnie. To jeszcze nie koniec.- wybucham jeszcze większym płaczem.
- Wiem, wiem. Będziesz z tatą i Prim i... - Nie o to mi chodzi.- robię zdziwioną minę.- Ja nie muszę umierać. Posłuchaj mnie... Peeta?- na twarzy mojej matki wykwita szeroki uśmiech.
- Dzień dobry pani Everdeen.- Peeta staje obok łóżka mojej mamy.
- Oh... Nareszcie jesteście razem. Mówiłam ci.- tym razem zwraca się do mnie.- A wracając do tematu. Ja nie muszę umierać. Lekarze tutaj to kompletni kretyni. Wcale nie choruję na raka.
- Co?- wykrzykujemy oboje z Peetą.
- No tak. Zapadłam na bardzo rzadka chorobę zwaną... Nie ważne i tak jej nie rozpoznacie. Jest ona bardzo podobna do raka, tyle że szybciej się od niej umiera.- robimy wielkie oczy. - Różnią się też tym, że moją chorobę można niezwykle łatwo wyleczyć. Nie pozwalają mi na opuszczanie szpitala bez opieki a do tej pory nikt oprócz Gale do mnie nie przyszedł. Nie ufają mu wystarczająco. Poza tym zjawił się tu tylko raz. Jakieś trzy dni temu.
- Gale?- pytam z niedowierzaniem.
- Katniss potem. - karci mnie moja matka- chcę, abyś poprosiła o zabranie mnie z tond na parę godzin. Dwie w zupełności wystarczą.- Kiwam głową. Odżyła we mnie nadzieja.
Lekarz stwierdził, że to doskonały pomysł. Pozwolił nam na trzy godzinny spacer po czwórce. Już po piętnastu minutach stoimy przed domem mojej mamy. Otwieram drzwi.
- Nie, nie, nie. - moja matka siedzi na wózku i pokazuje palcem na ogródek z ziołami. Na szczęście większość z nich potrafi przetrwać bez opieki. Mama pokazuje Peecie, jakie rośliny ma zebrać i już po chwili starannie miesza odmierzone proporcje ziół, oleju, wody i jakiejś dziwnie pachnącej papki. Jednym łykiem wypija wszystko do dna.
- Hmmm.... Od razu lepiej. Muszę wypić jeszcze dwa takie. Jeden jutro i pojutrze. Peeta przynieś mi tych samych ziół, tylko że na dwie porcje.- mama wręcz rozkazuję Peecie. Gdy Peeta wraca z ziołami, mama przyrządza kolejne dwie porcje. Następnie wlewa je do dwóch butelek, które dopełnia sokiem jabłkowym. Wyjmuję jeszcze jedną butelkę i napełnia ją w całości sokiem. - No więc. Tę zabioiorę dzisiaj z powrotem do szpitala. Na sto procent będą chcieli sprawdzić, czy nie zawiera czegoś szkodliwego.-mówi, wskazując na butelkę, pełną samego soku. - pozostałe dwie przyniesiecie mi sami. Jedną jutro i pojutrze. Już po dwóch tygodniach będę w pełni zdrowa.- uśmiecha się od ucha do ucha.
- Mamo, tak bardzo się cieszę.- mówię i ją przytulam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.