czwartek, 19 lutego 2015

45. Historia Haymitcha



Kładę się do łóżka. Opieram głowę na poduszce i zamykam oczy. Peeta postanowił zostać jeszcze chwilę z Johanną i Haymitch, żeby ich trochę przypilnować. Po ich ostatnim wyskoku wolimy mieć na nich oko a szczególnie na Johannę. Rano Peeta miał racje. Dostałam od Johanny karnety do SPA. Chciała jechać od razu, ale ja protestowałam. Chciała mnie wyciągnąć z domu na siłę, ale Peeta się na to nie zgodził. Powiedział Johannie, że jeżeli nie chcę iść dzisiaj, to nie muszę i że nie życzy sobie, żeby mnie do czegokolwiek zmuszała. Chwyciłam go wtedy pod stołem za rękę w podziękowaniu. Przewracam się na bok. Wpatruje się w tarczę zegara wiszącego na ścianie. Pierwsza. Pierwsza piętnaście. Wpół do drugiej. Kwadrans do drugiej a powieki dalej nie zaczęły mi ciążyć. Zastanawiam się, dlaczego tak ciężko jest mi zasnąć, aż dochodzę do wniosku… że po prostu mi go brakuję. Nie potrafię zasnąć bez niego. „Oh, Katniss! Uzależniłaś się”. Karcę się. To prawda. Jestem uzależniona od Peety, niczym od narkotyku. Nie czuje się jednak jakoś źle z tego powodu. Przecieram dłońmi oczy. Nie ma mowy. Nie zasnę. Odpycham kołdrę i zwieszam nogi z łóżka. Podchodzę do drzwi w piżmie i ostrożnie je otwieram. Nie chcę obudzić Pos. Już mam stanąć na pierwszym stopniu, kiedy dochodzi do mnie ich rozmowa. Zatrzymuje się i wsłuchuje w słowa.
- Haymitch, niszczysz sobie wątrobę.- zauważa Peeta.- Ten alkohol wyniszcza cię od środka.- Tak naprawdę to nie ma już czego ratować.- Charczy Haymitch. Następuje chwila ciszy. Jestem ciekawa czy Johanna jeszcze tam jest.
- Dlaczego zacząłeś pić?- pyta zaciekawiony. Nagle sobie przypominam, że Haymitch mu Nidy o tym nie opowiedział. Mnie tak. On był wtedy… osaczany. Haymitch milczy dłuższą chwilę.
- Pamiętasz… tamten manewr z polem siłowym?- Peeta nie odpowiada, więc sądzę, że potakuje, jednak nie mogę tego zobaczyć. Haymitch wzdycha.- Miałem tylko szesnaście lat i byłem… głupi. Oj bardzo głupi. Naraziłem swoje bezpieczeństwo i moich bliskich.
- Czyli jednak miałeś rodzinę.- mówi Johanna. A jednak tam jest.
- Tak.- ponowne westchnięcie.- Matkę…, brata… i… i dziewczynę.- znowu milczą paręnaście sekund.
- Co się z nimi stało?- pyta w końcu Johanna. Haymitch parska śmiechem.
- Nie mam pojęcia. Byli martwi jak tutaj wróciłem.- cedzi.- Byłem załamany, a wszyscy moi przyjaciele zwalili na mnie odpowiedzialność za ich śmierć. Twierdzili, że to przeze mnie zginęli.- milknie.- I mieli rację. Wtedy zacząłem pić. Do tego jeszcze dochodziło to całe mentorowanie i… byłem z tym sam. Rozumiem ludzi. Też nie chciałbym rozmawiać z człowiekiem, który zabił swoją rodzinę.

- Haymitch! Nie mów tak. - komenderuje mój narzeczony.- To nie była twoja wina. Nie możesz się wiecznie obwiniać za ich śmierć. Oni na pewno by tego nie chcieli.
- Peeta. Wydaje mi się, że ty mnie nie rozumiesz.- cedzi.- Wyobraź sobie, że teraz… kiedy jesteś z Katniss musiałbyś wziąć udział w igrzyskach. Jedziesz tam i robisz wszystko, żeby wrócić do niej, prawda? No, właśnie.- wzdycha, po czym dodaje już spokojniej.- I teraz wyobraź sobie, że robisz coś głupiego. Właśnie po to, żeby do niej wrócić. Wygrywasz… Wracasz do domu a… ona… nie żyje. Została zamordowana. Przez ciebie. Przez twoją głupotę i nieprzemyślane decyzję. Powiedz mi… Wybaczyłbyś to sobie? Kiedykolwiek?- następuje bardzo długa cisza, którą przerywa Peeta.
- Nie. -szepcze.- Nigdy. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył i prędzej czy później… odebrałbym sobie życie.- Wstrzymuję oddech. Ja miałabym tak samo. Jaki świat byłby szary, gdyby nie on? Nie przeszyłabym bez niego. Dzisiaj nie potrafiłam zasnąć bez jego ramion, a jak potrafiłabym bez nich żyć? Nie potrafiłabym. Za bardzo go kocham. Życie nie miałoby sensu. Po prostu by się skończyło.
- Lepiej już pójdę- mówi Johanna i słyszę, że wstaje.
- Tak. Ja też już pójdę.- Haymitch także wstaję.- A ty. Lepiej do niej idź i nie marnuj tego, co ja przedwcześnie straciłem.- Szybko i bezgłośnie wracam do łóżka. Muszę się szybko otrząsnąć i nie dać nic po sobie poznać. Nie mija minuta i słyszę, jak ktoś cicho otwiera drzwi.
- Spokojnie, nie śpię.- szepczę.
- A co? Obudziliśmy cię?- pyta lekko zaniepokojony.
- Nie. Ciężko jest mi spać, kiedy nie ma cię obok. Tak właściwie to jest to niemożliwe.- Peeta się uśmiecha i siada obok mnie na łóżku. Podnoszę się do pozycji siedzącej. Obejmuje mnie ramieniem, a ja kładę głowę na jego ramieniu.
- Wiesz, że jesteś moim życiem?- szepczę w moje włosy.

- A ty moim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.