czwartek, 19 lutego 2015

55. Odwiedziny

Kiedy się budzę, jestem w pełni świadoma, że ranek jeszcze nie nastał. Jestem jednak tak bardzo zesztywniała, że postanawiam wstać. Ostrożnie tak, żeby nie obudzić Peety wyślizguje się spod kołdry i wchodzę w mrok pokoju. Po omacku wyszukuje klamki i otwieram drzwi. Wchodzę w pochłonięty mrokiem korytarz i kieruje się w stronę schodów. Ostrożnie stawiam stopę na pierwszym, drugim, trzecim szczeblu. Starając się nie wydobyć żadnego dźwięku. Zawsze byłam w tym dobra. Nigdy nie dorównałam mojemu dawnemu przyjacielowi. Katniss! Znowu! Przestań się użalać nad tym, co straciłaś! Kiedy moje stopy stykają się z zimną podłogą na parterze, słyszę szmer. Cichy szelest kartki. Zamieram, nasłuchując. Mija może pół minuty i słyszę następny. Dochodzi on z salonu. Skręcam za róg i widzę światło w salonie. To nie może być Peeta. Nie. On śpi na górze. Skoro to nie on... to albo jest to Pos... albo włamanie.
Zastygam w miejscu... do czasu aż słyszę ciche podciągnięcie noskiem. Wszędzie go rozpoznam. Rozluźniam się i wsłuchuje w cichy... niemal niesłyszalny szept.
Wchodzę cicho do salonu i staję za fotelem, na którym siedzi.
-A tutaj byłam ja, kiedy kończyłam szkołę. -wyszeptała. -Prawda, że ta sukienka jest śliczna? Ale pani Johanna nie wiedziała, jaka była niewygodna. -znów pociąga noskiem. Kładę ręce na oparciu fotela, zastanawiając się, z kim to rozmawia. -Nie wiem czemu, ale Rory nie był aż taki szczęśliwy. Mamo, czy jego przyjęcie na koniec pierwszej klasy też było takie fajne jak moje? Nie chcę, żeby był z tego powodu smutny. -zwiesiłam głowę.
Pamiętam, jak rozmawiałam z martwą Prim, zanim ja i Peeta staliśmy się parą. Miałam wtedy depresję. Ja sama wcale się dla siebie nie liczyłam. Zamykam oczy i czuje spływającą po moim policzku łzę. Siedem miesięcy. Właśnie tak długo nie żyje. Moja maleńka Prim... Z oczami koloru nieba i złotymi lokami pachnącymi kwiatową łąką. Z uśmiechem promieniejącym niczym słońce i docenianą przez ludzi życzliwością. Ze śnieżno białymi zębami i zniewalającą pewnością siebie. Z talentem uzdrawiania odziedziczonym po mamie. Tak...
"Mam nadzieje, że masz się dobrze, kaczuszko. Kocham cię, Prim." -szepczę w myślach.
-Bardzo mi smutno, mamusiu. Kocham Katniss i Peete i nie chcę od nich odchodzić. Naprawdę nie chcę. -krzywię się. Na dźwięk rozpaczy w jej głosie pochylam się do przodu i całuje ją w czubek głowy. Odwraca się przerażona, ale kiedy zdaje sobie sprawę, że to ja szybko się rozluźnia. Uśmiecham się do niej blado. Trzyma na kolanach nie dawno założony przez nas album ze zdjęciami. Siadam obok niej, ale ona szybko wdrapuje się na moje kolana. I tak siedzimy. W ciszy. Aż obie z nas morzy sen.
***
Rozlega się głośne pukanie. Posy jeszcze ciaśniej owija moje udo swoimi chudymi ramionkami. W uspokajającym geście głaskam ją po głowie. Peeta z zasmuconą miną otwiera drzwi. Do środka wpada Kobieta w falbaniastej sukience w kolorze wodorostów i z czarnymi włosami. Jej zielone oczy kipią entuzjazmem i szczęściem. Ma może z trzydzieści lat. Z promieniującym uśmiechem podaje dłoń Peecie, a potem mnie ściska. Nie włożyłam jednak w ten uścisk wiele entuzjazmu.
-Witam, witam. Jestem Bariel. Mój mąż zaraz do nas dołączy. Miał pilną sprawę. -piszczy.
-Dzień dobry, pani Caudell. Jestem... -powiedział grzecznie Peeta, ale kobieta momentalnie mu przerywa.
-Oh, kochany ty mój... myślisz, że nie wiem, kim jesteście? Nieszczęśliwi kochankowie z dwunastego dystryktu, dziewczyna igrająca z ogniem, kosogłos, ulubieńcy Kapitolu, zwycięzcy 74 głodowych igrzysk, rebelianci... Oh, tak... Dużo tego było. - śmieje się. Nagle zauważa Pos stojąca cały czas za mną. -Oh.... Witaj, kochanie. Pamiętasz mnie? -Pos nie odpowiedziała, ale Caudell to nie zgorszyło. Nie dojrzałam jeszcze, żeby nazywać ją po imieniu.
-Może przejdziemy do salonu. -zaproponowałam z najsztuczniejszym z moich uśmiechów.
Kiwa głową.
-Napije się pani czegoś? -pytam, siadając na kanapie i sadzając Posy na kolanach Peety. Chciała usiąść u mnie, ale boje się, że zaraz się rozpłaczę, widząc ją w tym stanie. Ona jest tak strasznie przerażona.
-Tak. Poproszę wody. -uśmiecha się do mnie, po czym przenosi wzrok na Pos. Wychodzę z salonu. W kuchni napełniam szklankę wodą z kranu i wtedy rozbrzmiewa dzwonek. Odkładam szklankę na stół i otwieram drzwi. Widok wysokiego, bruneta z ostrością wymalowana na twarzy powoduje, że mimowolni wstrzymuję oddech. Jest szczupły i przystojny, ale na jego twarzy maluje się nieskrywana wrogość.
-Pan Caudell, tak? -pytam szeptem. Kiwa raz głową, ale nie odpowiada. -Katniss Everdeen. -mówię i wyciągam przed siebie prawą dłoń. Mężczyzna patrzy na nią, ale jej nie ujmuje. Opuszczam ją z powrotem wzdłuż ciała i odsuwam się, żeby go przepuścić. Czuje się odrobinę zakłopotana, kiedy do Peety także się nie odzywa. Zajmuje tylko w ciszy miejsce obok świergoczącej do Posy żony. Biorę głęboki wdech i siadam obok Peety splatam nasze palce.
-Więc tak... mieszkacie w jedynce. Prawda? -szepczę.
-Oh, tak. Prowadzimy tam sklep z biżuterią, który niedawno odbudowaliśmy. Moja matka była zwyciężczynią i zostawiła mi więcej niż trzy czwarte z tego, co dostałą od państwa przez 39 lat bycia zwyciężczynią więc jesteśmy niezwykle zamożni. Niestety zmarła podczas wojny. Została oskarżona o bycie po stronie Kapitolu i... -milknie. -Miałam też dziesięć lat młodszą siostrę, ale... została wylosowana na igrzyska i potem... - Kręci głową. -Tamtego roku nie brałam udziału w losowaniu.
-Przykro mi. -szepczę Peeta. -Cała nasza trójka wie, jak to jest... stracić ważnych dla nas ludzi z powodu igrzysk i... wojny. - Bariel pociąga nosem. Nagle robi mi się jej żal. Pamiętam, co przechodziłam po śmierci ojca. Zapada nieprzyjemna cisza, którą przerywa pukanie do drzwi. Nie spodziewaliśmy się nikogo. Wstaję i ruszam w kierunku holu. Za drzwiami stoi Johanna. Już chcę się jej spytać, co się stało, kiedy ona wpada do środka i zaczyna się wydzierać.
-Ja nie mogę! No po prostu nie mogę! W Kapitolu uważana jestem za puszczalską! Nie uwierzysz co napisali o mnie w "Ploteczkach prosto z pieca" (od autorki: fatalna nazwa jak na magazyn. XD)! Wiesz... jest tam takie coś, że wysyłasz tam pisemną opinie jakiejś sytuacji i jedna z tamtych... -umilkła. Dziękowałam w duchu. Co jej odbiło? Już chciałam jej szeptem wygarnąć, kiedy zauważyłam, że patrzy za mnie. Odwracam się i widzę, że Bariel stoi w drzwiach do salonu i patrzy na Johannę... z nienawiścią. Zacisnęła usta i mruży oczy. Johanna nagle staje się przerażona. Widzę te strach w jej oczach i nagle... wybiega bez słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.