- Priiim!- krzyczę i zrywam się z
poduszki. Plecy mam mokre od potu. Chowam twarz w dłoniach. Łzy obficie
skapują na materiał mojej koszulki. Czuję, że ktoś zamyka mnie w
uścisku. Prędko odtrącam napastnika. Pewnie to jakichś strażnik pokoju
próbujący mnie zabrać na igrzyska. Panika to mało powiedziane. Nie
potrafię rozpoznać miejsca, w którym się znajduję. Zrywam się z łóżka.
Opieram się o ścianę i łapczywie łykam powietrze. Słyszę jakieś szmery.
Stają się coraz wyraźniejsze, aż układają się w imię. Imię szeptane
przez osobę o niezwykle kojącym głosie. „Katniss”. Biorę się w garść i rozchylam powieki. Pierwsze co widzę to zatroskane błękitne oczy. Wpatrzone we mnie. Peeta
ujmuję moje dłonie i zamyka je w swoich, ciepłych. „Już dobrze”.
Słyszę, ale słowa docierają do mnie jak przez mgłę. Naglę blondyn,
odwraca głowę w inną stronę. Zupełnie jakby coś innego przywróciło jego
uwagę. Rozglądam się. Co za ulga. Jestem w domu. Nie mogę złapać
oddechu.
- Tak, wszystko dobrze.- mówi Peeta w przestrzeń. Spoglądam w tamtą stronę i widzę przerażoną Posy stojącą w drzwiach. Robi mi się strasznie wstyd. Miała za sobą, tak jak Peeta, długą podróż, a ja ją obudziłam.
- Przepraszam… Posy.-
dyszę. – Czasami tak… mam. Nie… nie chciałam cię obudzić. – ciężko jest
mi mówić. Jestem tak zadyszana i spocona jakbym przed chwilą przebiegła
maraton. Widzę rozdarcie na twarzy Peety. Nie wie, czy iść z Posy
i położyć ją do łóżka, czy raczej zostać ze mną i mnie uspokoić.
Pochylam głowę i chowam twarz w dłoniach. Sama nie wiem co wolę.
- Katniss…
- odzywa się nieśmiała dziewczynka. Spoglądam na nią. – Bo… jak byliśmy
w trzynastce i miałam koszmary, to mama kładła się obok mnie i one
znikały. Może chciałabyś spać ze mną? Kto wie?- uśmiecham się do niej.
Wiem, że teraz to już nie ma znaczenia, bo jak już się obudzę w nocy, to
nigdy nie mam więcej koszmarów. A w każdym razie nie po rozpoczęciu
związku z Peetą. Posy patrzy na mnie wyczekująco. Jej szare oczy delikatnie błyszczą. I jak tutaj odmówić takiej słodkiej dziewczynce? Patrze, na Peete. Okazuje się, że on też patrzy na mnie. Nie wiedzieć czemu ale propozycja Posy działa na mnie krzepiąco. Kiwam lekko głową.
- Warto spróbować. – Posy
uśmiecha się od ucha do ucha. Bierze mnie za rękę i wyprowadza nas z
sypialni. Zanim jednak przekroczyłyśmy próg naszej sypialni Peeta
dyskretnie pocałował mnie w obojczyk. Zadrżałam. W miejscu gdzie jego
usta zetknęły się z moją zlodowaciałą skórą, poczułam przyjemne ciepło,
rozchodzące się szybko po całym ciele. Aż po czubki palców. Posy zauważyła, że zadrżałam, ale zle zinterpretowała moje zachowanie. Bo uśmiechnęła się, jakby chciała mi dodać otuchy.
Kładę się obok niej w jej łóżku. Posy układa się w moich ramionach.
- KATNISS…
ZAŚPIEWAJ COŚ… Proszę. – szepczę. Jej prośba powoduje u mnie zadumę.
Jeszcze nie do końca się przebudziłam po dzisiejszym koszmarze.
Przetrząsam umysł w poszukiwaniu jakiejś piosenki i przychodzą mi akurat
tylko dwie do głowy. Pierwsza to drzewo wisielców, ale nie sądze, aby tak przytłaczający tekst piosenki wpłyną pozytywnie na sny tak małej dziewczynki. Druga to… tak… jest idealna.
- Dobrze.
„W oddali łąki, wejdźże do łóżka
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż”. – przełykam ślinę.
„Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj
jest miejsce, gdzie kocham cię”. – spoglądam na twarz dziewczynki.
Odpłynęła. Nie przerywam jednak śpiewania, gdyż sprawia mi to
przyjemność.
„Poblask miesiąca spłynie w mrok łąk,
Okryj się liśćmi, weź je do rąk.
W niepamięć odpuść kłopotów moc,
Znikną na zawsze, gdy minie noc.
Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj
jest miejsce, gdzie kocham cię”. – pojedyncza łza spływa po moim
policzku. Zamykam oczy. Nagle jestem w jakimś dziwnym miejscu. Wszystko
dookoła jest błękitne niczym tęczówki Peety.
Nagle widzę jakiś kształt w oddali. To figura małej dziewczynki. No,
może nie aż tak małej. Jest to bowiem na oko dwunastolatka o ciemnej
skórze i brązowych oczach. Rue. No tak. O kim innym mogłabym śnić po tej piosence. Słyszę cichy gwizd. Jest to bowiem czteronutowy sygnał Rue. Oznacza on „bezpieczeństwo” a jego sygnał jest oczywisty. Rue jest już bezpieczna. Nic a nic jej już nie grozi. Nikt już jej nie skrzywdzi. Jest okay. Nagle Rue
pochyla się delikatnie do przodu, tak jak to miała w zwyczaju i wzbija
się w powietrze. Tym razem naprawdę odlatuję. Kiedy jednak przelatuje
obok mnie, zauważam pojedynczą łzę na jej policzku.
Budzę się dziwnie lekka. Jestem szczęśliwa. Sen o Rue pokrzepił mnie. Rozglądam się dookoła, ale nigdzie nie zauważam Posy.
Słyszę jednak cichy śmiech z parteru. Podnoszę się i idę w stronę
sypialni. Ubieram się szybko i wygodnie. Nie mam ochoty się stroić.
Akurat to się we mnie nie zmieniło. Zbiegam po schodach i zastaję Posy i Peete robiących coś w kuchni. Dlaczego ja zawsze wstaję ostatnia? Podchodzę do stołu i opieram się rękami o blat. Peeta zauważa moje przyjście. Odwraca się do mnie, ale zanim zdoła, chociażby się do mnie uśmiechnąć Posy już mocno mnie ściska. Oddaje uścisk. Spoglądam na Peete. On znacząco unosi brew i rozkłada ramiona. Posy
się ode mnie odsuwa, a ja posyłam jej jeden z moich najserdeczniejszych
uśmiechów. Dziewczynka podskakując, biegnie z powrotem na górę.
Podchodzę do Peety i stykam nasze
wargi w długim i namiętnym pocałunku. Mój ukochany kładzie mi ręce w
tali. Coś się we mnie gotuję. Wiem to na pewno, bo moja skóra wręcz
parzy. Nie jest to jednak nieprzyjemne. Zamykam oczy. To on się ode mnie
odsuwa. Patrzy w moje oczy, zupełnie jakby chciał mi coś przekazać.
Widzę w nich także te dobrze mi znane ogniki.
- Dzień dobry.- mówię pierwsza.
- I jak się spało?- pyta.
- Nie narzekam. A jak tobie minęła noc?
-
No... Właściwie to nie najlepiej.- uśmiecha się krzywo. – Ciężko jest
mi spać bez ciebie.- patrze mu w oczy i dopiero teraz zauważam cienie
pod nimi.
- I vice versa. – całuje mnie przelotnie w czoło. Naglę,
słyszymy pisk. Otwieram szeroko oczy. Dobrze go rozpoznaje. Taki dźwięk
wydają samo włączające się telewizory. Puszczamy się pędem do salonu. Po
wojnie jeszcze nigdy nie użyto tej formy powiadamiania ludzi, o
czymkolwiek. Dawniej jednak zawsze oznaczały coś złego. Nie przejmujemy
się siadaniem gdziekolwiek. Patrzymy osłupiali, kiedy Prezydent Paylor wchodzi na mównice. Od razu widać, że informacje, które ma do przekazania, jej nie cieszą. Jest wręcz wściekła.
-
Obywatele Panem! Ponieważ nie byliście w stu procentach zadowoleni ze
zniesienia przeze mnie igrzysk… Urządziliśmy głosowanie. Siedmiu
urzędników w łącznie ze mną głosowało. Wynik to sześć razy tak i jeden
raz nie. Z przykrością… Stwierdzam, więc że zostaną urządzone 76: e
głodowe igrzyska. Ostatnie w historii Panem. Losowane będą dzieci w
wieku od dwunastu do osiemnastu lat, wywodzące się z Kapitolu, a ich
mentorami zostaną pozostali przy życiu zwycięscy. W tym roku każdy
zwycięzca dostanie pod opiekę czterech trybutów. Wesołych głodowych
igrzysk… I niech los zawsze wam sprzyja.
-Nie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.