czwartek, 19 lutego 2015

80. Wymykaj się, jak możesz

-Katniss! -krzyczy Effie. Jej wściekły głos wypełnia przestrzeń i dzwoni mi w uszach swoją intensywnością. Przyłapała mnie. Ta kobieta wydaje się mieć oczy dookoła głowy. Staje, niczym zamrożona i się nie ruszam, zupełnie jakbym mogła w ten sposób zniknąć. Klnę pod nosem i zaciskam pięści, kiedy Effie powietrza moje imię i każe mi natychmiast wracać. Mam ochotę ją zignorować. Puścić się pędem przed siebie i zniknąć wśród budzików po czym przecisnąć się pod ogrodzeniem i uciec przed wszystkimi. Zająć się wreszcie czymś innym. Odwracam się okropnie powoli. Spoglądam na nią, chcąc wyzwać jej od najgorszych. Wydzierać się i wrzeszczeć, jak niezrównoważona psychicznie, którą po śmierci Prim na zawszę zostałam. Układam usta, żeby na nią nakrzyczeć... I wtedy słyszę głos za sobą.
-Daj jej trochę luzu, Effie. Nie możesz się nad nią znęcać całymi dniami. -Haymich znienacka pojawia się obok. -Znam ich obu wystarczająco, żeby być ci pomocnym. Zaraz do ciebie przyjdę, tylko... Pogadam chwilę z Katniss. -oferuje mentor. Effie poczerwieniała. Pulchne policzki wydęły się w grymasie niezadowolenia i sprzeciwu.
-Obyś tego nie żałowała. -warczy i znika za drzwiami domu Haymicha, a on zaś kładzie mi ręce na ramiona i prowadzi w stronę bramy.
-Dziękuje... -szepczę. Idziemy w ciszy. Mam ochotę spytać Haymicha czy mogę już iść i już mam to zrobić, kiedy przemawia.
-Mocno dają w kość? -szepczę. Przełykam ślinę i spoglądam na wytarte buty. Kiedy spoglądam w górę... Przed oczami staje mi poprzedni wygląd tego miejsca. Widzę gruzy... Szkielety... Ludzkie kości... Łąka. Miękka gleba lekko zapada się pod moimi stopami. Z przyzwyczajenia szepczę... "Przepraszam" w myślach. Haymich chyba zauważa moje poruszenie. Możliwe, że domyśla się o czym myślę, bo otacza mnie ramieniem i zawraca. Lekko kiwam głową na potwierdzenie jego teorii.
-Bardzo. -szepczę. -Peeta też ma dość. -przełykam głośno ślinę. -Z Johanną i Annie nie ma problemu, ale Effie to koszmar. –Haymich wydaje się w jakimś stopniu niezadowolony. Marszczy brwi i staje. Ja też się zatrzymuje.
-Chciałem z tobą porozmawiać… -szepczę. –Widzę, że jesteś nie w sosie, ale muszę. Nie wiesz przypadkiem gdzie podziewa się Peeta? –pyta z nadzieją w głosie. Marszczę brwi. Ostatnio widziałam Peetę rano… Przyglądał się, kiedy Effie wyciągała mnie za ramię z naszego domu jednocześnie gadając kompletnie bez ładu i składu.
-Nie. Ostatnio widziałam go rano. –oznajmiam z przekonaniem.
-No pięknie… -cedzi mentor. –Znowu się gdzieś włóczy.
-Jak to znowu?
-Ostatnio lubi się wymykać i znika na wiele godzin, podczas gdy ty się męczysz. Nie potrafię go przypilnować tak dobrze, jak Effie, Johanna czy Annie ciebie. Ja się po prostu do tego nie nadaje. –wzdycha. Peeta się wymyka… No ładnie! Ale to niesprawiedliwe! Od razu stwierdzam, że przy pierwszej lepszej okazji pomówię z nim o tym… -Dobrze.. Jesteś wolna. Możesz iść.

Patrzę bezradnie, jak promienie słońca zostają wessane przez coraz większe cienie wielkich sosen. Czy mogę walczyć ze słońcem? Czy jestem w stanie stawić mu czoła i odegrać krwawy pojedynek na śmierć i życie? Niczym 76-te igrzyska... A gdybym mogła... Miałabym jakieś szanse? Ze słońcem... Nikt nie wygra.
Igrzysk... Nikt nie wygra.
Przesuwam palcami po resztkach liści z jesieni, kiedy obok mnie, na omszonym i mokrym pniu, przycupną Kosogłos. Jest młody. Zapewne dopiero nauczył się latać... Wyciąga ku mnie dziobek, a ja uśmiecham się półgębkiem. Spodnie przemokły mi od siedzenia na ściółce i zaczynam już marznąć. Nie chcę jednak wracać do domu. Nie mam najmniejszej ochoty słuchać tej kakofonii. Czuje przenikające do kości mrożenie i nie czuje już pośladków. Myśliwskie buty przemokły.
-Widzę, że nie tylko ja chcę odrobine samotności. -szepczę. Na dźwięk mojego głosu, ptak... Odlatuje. Uśmiecham się krzywo. - Czy chcesz, czy chcesz', Pod drzewem skryć się? Tu zawisł ten, co troje zginęło z jego mocy. Dziwnie już tutaj bywało, ‘nie dziwniej więc by się stało, Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy. -znienacka zaczynam śpiewać. Kolejne zwrotki piosenki wyślizgują się spomiędzy moich warg i znikają w mrocznej przestrzeni, tak że już nikt inny jej nie usłyszy. Chcę żeby była tylko dla niego. Żeby słuchał jej tylko ojciec. Ciągle wierze, że skoro las to było "nasze" miejsce, to właśnie tu powinnam zwracać się do niego. Dawno nie śpiewałam tej piosenki. Dawno w ogóle nie śpiewałam. Chcę w ten sposób, jakoś przekazać tacie, że... Wzdycham. Przestaje śpiewać. Co chcę mu powiedzieć? Że żyję? Że mam się dobrze? Czuje się tak obco śpiewając tą piosenkę teraz, na mniej niż trzy tygodnie przed ślubem. Jakbym nie miała prawa już jej śpiewać. To była piosenka moja i ojca. Tylko nasza. Ale skoro była nasza, to była i moja, prawda? Wiec dlaczego czuje się tak obco? Jakbym zaczynając nowy rozdział życia nie miała prawa do powracania do wcześniejszych.
Słyszę głośne kroki za sobą. Ciekawe, kto zapuszcza się o tej porze w głąb lasu. Wszystko staje się jasne, kiedy sto metrów dalej, zauważam Peetę. Od razu prostuje zdrętwiałe kończyny i biorę w rękę łuk. Wykrzykuje jego imię. Zaczyna się rozglądać i kręcić, aż mnie zauważa. Peeta w lesie… Zaraz, zaraz… Co on tutaj robi? Bez broni? Sam zabiłby mnie, gdybym poszła do lasu bez broni. Biegnę wściekła w jego stronę.
-Co ty tutaj robisz? –warczę. Zabrzmiało to okropnie. Jakbym nie chciała tutaj jego obecności. Nie wygląda jednak na zdezorientowanego.
-Chyba to samo, co ty. –odpowiada. Podchodzi do mnie i chwyta moją rękę. Wyszarpuję ja z uścisku.
-Lasy są niebezpieczne! Nie możesz od tak, łazić sobie po lesie nie uzbrojony! –krzyczę. W odpowiedzi Peeta wyciąga nóż.
-Nie jestem bezbronny. –uśmiecha się. Oddycham z ulgą. Nagle zauważam, że złość przeszła mi równie dobrze, co się pojawiła. Ocieram skronie.
-Pozwalasz, żebym siedziała u Effie, podczas gdy sam, możesz się wymknąć w każdej chwili? To wydaje się nie w porządku. –odpowiada uśmiecham.
-Przykro mi… -śmieje się. –Ale Haymich nie jest taki spostrzegawczy, gdy mam mnie pilnować. Chyba zawsze słabo mu to szło.-przyznaje. Wzdrygam się.
-Wracajmy już może. –proponuje. Chwytam go za rękę i wracamy do dystryktu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.