czwartek, 19 lutego 2015

57. Siostra Bariel

-Ciemna maso, słuchasz mnie? – warczy Johanna.
Kręcę głową ze smutkiem. -Przepraszam. Nie mogę się skupić. – wzdycham. –Boje się jutra. O ósmej rano musimy się… się… -bełkocze. –Po… pożegnać. – wykrztuszenie tego z siebie sprawiło mi nie lada ból. Jakby słowa potrafiły ciąć ścinki gardła. Jesteśmy w moim starym domu. Zamierzam zabrać z tond rzeczy, które chciałabym mieć u siebie. Sprzątamy moją starą sypialnie. Johanna zajęła jedną z 4 sypialni, w których jeszcze nigdy nikt nie mieszkał.
Johanna kręci głową. –Katniss… Naprawdę mi przykro.
-Nie. To mnie jest przykro. Nie oszukujmy się… długo się będę zbierać. – szepczę.
-Gdzie jest teraz?
-Razem z Bariel, Peetą i Michaelem poszli do pał… to znaczy „ratusza”. No wiesz, żeby załatwić resztę formalności. Nie wzięliśmy ślubu, więc nie ma znaczenia czy tam będę, czy nie. Tylko jeszcze gorzej bym się czuła stojąc tam i patrząc, jak małą się męczy. – wzdycham.
-Nie możecie nic zrobić?! Posy chcę z wami zostać!
-Może. Jednakże nie mogę zrobić nic. Poza tym… Bariel nie może mieć dzieci. Jako młoda dziewczyna została napadnięta przez trzech mężczyzn i… zgwałcona. Miała 15 lat. Nie może mieć dzieci. Tamtych trzech postawiono przed plutonem egzekucyjnym, ale co z tego? Bariel od 17 lat się z tym męczy. – Johanna długo nie odpowiada. Kiedy cisza zaczyna mi już ciążyć, postanawiam podjąć dręczący mnie temat. –Dlaczego tak spanikowałaś na widok Bariel?
Johanna nagle zaczyna się denerwować. –Emm… głodna jestem. Masz coś do jedzenia?
-Johanna! Nie jestem w nastroju! – warczę.
Johanna wzdycha. –Kat… ja nie chcę o tym mówić.
Patrzę na nią otępiała. –Johanna Mason… zwyciężczyni 71 igrzyska głodowych, zabójczyni 5 trybutów w ciągu doby, szkolony żołnierz…
-Zabiłam jej siostrę, Ok!? To właśnie ona była ze mną w finałowej dwójce! – krzyczy. –Byłam wyczerpana walką i brakiem prowiantu! Urządzili ucztę przy rogu… poszłam tam. Zauważyłam ją już w lesie. Biegłyśmy w tę samą stronę. W porę… wyciągnęłam nóż. – na chwilę milknie. –Próbowała się bronić a ja… byłam tak zadziczała, że nie reagowałam na krzyki. Płakała i wierciła się, kiedy odcinałam jej palce… Krew… była wszędzie. Byłam wręcz chora! Ona krzyczała a ja się… śmiałam. Zginęła najpotworniejszą śmiercią w całej historii igrzysk! To ja byłam autorem najgorszej śmierci w historii igrzysk, Katniss! W całym Panem było o tym głośno. Nazywała się Carmen i była z jedynki. Podczas tournée, jej siostra patrzyła na mnie z taką wściekłością i żalem… że po raz pierwszy pożałowałam swojego sposobu zabijania. – milknie. Zbulwersowana siada na pierwszym z brzegu krześle. Pociera dłońmi skronie.
Otępiała i zaskoczona patrzę na nią pustym wzrokiem. Rzeczywiście… Wiele razy słyszałam o tej „Okropnej śmierci Jedynki”. Jednakże nigdy, Nigdy nie podejrzewałabym Johanny. Dziewczyna powoli się uspokaja.
-Nie ma co… starczy na dzisiaj. Idź już do domu. – mówi spokojniej.
Kucam naprzeciwko niej. –Przynajmniej coś nas łączy. – szepczę, nie za bardzo wiedząc, co mam na myśli. Wstaję, biorę w dłoń skurzaną kurtkę i wychodzę.

***Perspektywa Peety***

I oto… nadszedł dzień, którego wyczekiwaliśmy z przerażeniem.
Siedzę w ogrodzie, bezradnie patrząc na budzące się słońce. Świat, który dotąd pogrążony był w mroku, powoli się rozjaśnia. Cienie powoli, lecz stanowczo za szybko, suną po pokrytej rosą trawie. Błyszczące liście, powoli przybierające barwę płynnego złota lub krwistej czerwieni, kołyszą się na lekkim wietrze. To wszystko jest takie piękne. Takie żywe. W normalny, bardziej szczęśliwy dzień ten widok napawałby mnie natchnieniem. Bez najmniejszego trudu uchwyciłbym na płótnie piękno i urodę tego poranka. Promienie słońca starają się bezskutecznie wypalić uśmiech na mojej twarzy. Zastygłem w kamień. Mam wrażenie, że gdyby Katniss teraz zaczęła śnić koszmary, nie byłbym w stanie się poruszyć i do niej pobiec. Ta myśl sprawia, że lekko się przysłuchuje grobowej ciszy. Śpiew drobnego ptaka o szarawo czarnym upierzeniu wytrąca mnie z koncentracji. Jego długi dziób znajduje się na gałęzi najwyżej półtora metra ode mnie. Nuci nieznaną mi melodię. Mimo iż nie potrafię jej rozpoznać, uśmiecham się blado. Sam do siebie. Spoglądam w stronę olbrzymiego domu.
Tam w środku… śpi moje serce. Moje ciało znajduje się tutaj, ale serce pogrążone jest w głębokim śnie razem z Katniss. Śpi tam jeszcze jedna osoba. Mała Pos z którą już za cztery godziny będę musiał się pożegnać.
Katniss miała wczoraj straszne kłopoty z zaśnięciem. Zarwałem noc, żeby móc przy niej być, gdyby się obudziła. Odkąd jesteśmy razem, czyli jakieś pół roku, robiłem tak dziesiątki razy. Nie chcę, żeby kiedykolwiek czuła się sama. Patrzę na okno naszej sypialni. Nie słyszę żadnych wrzasków czy czegokolwiek innego co mogłoby symbolizować, że się obudziła. To dobrze. Ostatnia rzecz, jakiej jej teraz potrzeba to nieprzespane noce.
Przenoszę wzrok na sypialnie obok. Widok potarganych czarnych włosów i dużych oczu powoduje u mnie uśmiech. Potem… znika.
Pół minuty później jest już na dole. Zapraszam ją gestem ręki, aby koło mnie usiadła. Nieśmiało zajmuje miejsce po mojej prawej. Jej głowa sięga do połowy mojego ramienia. Ma już co najmniej metr dwadzieścia wzrostu. Ona naprawdę ma sześć lat? W ciszy oglądamy jak kosogłos wyśpiewuje różne melodie.
-Kiedy znowu tu przyjadę? – pyta z nadzieją.
-Wkrótce. Nie pozbędziesz się nas tak łatwo. Co to, to nie. – żartuje. Uśmiecha się.
-A będę mogła czasami z wami porozmawiać?
-Oczywiście, że tak. – kładę dłoń na jej głowie i delikatnie głaszczę ją po splątanych włosach.
-Ciekawe czy mama tam ze mną pojedzie… -szepcze. Nie za bardzo wiem, co jej odpowiedzieć więc tylko potakuję. Spogląda na mnie szarymi oczami. –Kiedy idziemy?
-Za parę godzi… -mówię, lecz przerywa mi wrzask. Przenikający aż do kości. Przesiąknięty strachem i bólem. Zrywam się jak poparzony i biegnę do środka.
„Idioto!” mówię sobie. „Dlaczego tak cię nosiło na zewnątrz? Co za dureń!” Karcę się.
Wbiegam do sypialni i zamykam drzwi. Tak jak podejrzewałem, zastaje Kat rzucającą się i krzyczącą. Wierci się i wije zupełnie jakby coś wyrządzało jej autentyczny ból.
Z przerażeniem podbiegam do niej i przytrzymuje ją, aż przestaje się rzucać jak oszalała. Oplatam ją ramionami i przyciskam do siebie. Kołyszę się do przodu i do tyłu szepcząc uspokajające „Ciiiii”.
-Peeta? – szepcze wyczerpana, kiedy już odzyskuje w większości świadomość.
-Tak, kochanie. To ja. Już wszystko dobrze. To był tylko sen. Już nic ci ze mną nie grozi. – powoli się odpręża. Całuje ją kilka razy w skroń i w policzek. W końcu jej oddech się uspokaja i delikatnie odkładam jej głowę na poduszkę. Kładę się obok i przyciągam do siebie gotów spełnić moją obietnice, że nic jej nie grozi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.