Wpadłam w samą porę. Właśnie w tej chwili Johanna, Annie i
Effie przymierzają sukienki. Zauważam je przez okno. Zanim zdążę
zapukać, dzwoni mój telefon. Sięgam po niego do kieszeni i zerkam na
ekranik. Zdjęcie Bariel.
-Halo?
-Witaj Katniss. Tu Bariel. –odzywa się pogodny głos. –Chciałam ci się
coś spytać. Bo widzisz, jestem w tej chwili w sklepie z Posy i
wybieramy dobrą sukienkę. Chciałabym ci się spytać jakiego koloru będą
sukienki druhny? –w tle słychać głośne westchnięcie dziewczynki. Śmieje
się. Wyglądam przez okno i spoglądam na odwrócona tyłem do mnie Effie.
-Em… Czerwony. –mówię. Bariel wzdycha.
-A jaki odcień czerwonego? –rozchylam usta. Teraz to dała czadu. Nie mam pojęcia.
-E… W… Wiesz co? Podam ci zaraz moja przyjaciółkę. Ona ci odpowie, bo
ja nie jestem w stanie. –mówię i wchodzę do domu. Stoją w salonie przez
lustrem i wymieniają się uwagami. Effie twierdzi, że brakuje im tak
zwanego kopa, a Johanna ja przekonuje, że ja na nic więcej się nie
zgodzę. Odchrząkuje. Zgodnie na mnie spoglądają. Uśmiecham się i bez
słowa wyjaśnienia podaje telefon Effie. Spogląda na mnie ze
zmarszczonymi brwiami i odzywa się do słuchawki. Nie długo trwa, aż
Effie wczuje się w klimat rozmowy. Opisuje kolor sukienki, jako ciemny
szkarłat, a ja mam ochotę walnąć się otwartą dłonią w czoło. Ale ze mnie
idiotka. Szkarłat. Czy to było, aż takie trudne?
Przyglądam się ich sukienkom i wreszcie jestem w stanie się nimi
zachwycić. Są naprawdę piękne. Pasują do mojej. Są ciemnoszkarłatne i
kończą się przed kolanami. Bez ramiączek i z dekoltem w serce, a
zrobione są z dosyć szerokich, krzyżujących się i pomarszczonych pasków
satyny. Do tego przewiązane są lekko jaśniejszą taśmą w tali, kończącą
się za plecami w roli średniej kokardy. Do tego mniej więcej tak samo
wysokie, jak moje i zabójczo czerwone szpilki obite satyną.
-Wow… -wymyka mi się. –Wyglądacie zabójczo! Są przepiękne.
–przyznaje. Podchodzę do Johanny i muskam jej kokardę. –Jak chcesz się
wyróżniać, to możesz zmienić kolor kokardy na białą. Na przykład.
–Joahannie rozbłyskują oczy.
-Świetny pomysł. –przyznaje. –Super by to wyglądało. –rumienie się.
-Kaniś… -słyszę za sobą cichy pomruk. Odwracam się i zauważam… Willa,
siedzącego na fotelu z przymglonymi, zielonymi oczkami. Z wrażenia
otwieram usta. Jeszcze nigdy nie słyszałam, jak wypowiadał moje imię.
Wzruszenie rozpływa się po całym moim ciele. Dociera do palców u stup i
napawa mnie radością.
-Oh… -szepczę zachwycona. Annie podbiega do malca i zaczyna go chwalić, ale ja nie mogę się ruszyć. –Will…
Przy kolacji panuje cisza. Ani ja, ani Peeta nie staramy się nawiązać
rozmowy. Nabieramy, żujemy, połykamy. Nic więcej. Grzebie widelcem w
porcji ryżu, kiedy Peeta przerywa ciszę.
-Jak poszła przymiarka sukienek? –mówi przyciszonym włosem. Spoglądam na niego i z irytacją stwierdzam, że drga mu kącik ust.
-Jakie to śmieszne. –odgryzam się i wstaje od stołu. Nie mam pojęcia
dlaczego jestem taka przewrażliwiona. Reaguje bardzo oschle, a przecież
wcale sobie na to nie zasłużył. Świadoma swojej głupoty, ciskam talerz
razem z resztkami jedzenia do zlewu. Głuchy trzask rozchodzi się po
domu. Opieram się wierzchami dłoni o dębową ladę kuchenną i głęboko
oddycham. Słyszę szuranie odsuwanego krzesła i ze zdziwieniem odkrywam,
że Peeta stoi tuż za mną. Kładzie mi dłonie na biodra i przytula od
tyłu. Biorę jeszcze jeden wdech i kiedy jestem już w stu procentach
pewna, że przeszła mi złość na niego, odwracam się do niego twarzą.
Ma dosyć zatroskaną minę. Opiera swoje czoło o moje i patrzy mi w oczy.
-Denerwujesz się. Prawda czy fałsz? –szepczę. Spuszczam wzrok
zakłopotana. Tak dawno nie graliśmy w tą grę. Tyle czasu minęło odkąd
ostatnim razem zapytał mnie o coś w ten sposób. Nie chcę odpowiadać, ale
czuje się zobowiązana. Znowu unoszę wzrok.
-Skąd wiesz? –odszeptuje.
-Nie odpowiedziałaś. –zauważa. Uśmiecham się blado.
-Prawda. Skąd wiesz? –powtarzam pytanie. Przenosi dłonie na moje
plecy i delikatnie do siebie przyciąga. Spuszcza wzrok na moje usta i
znów kieruje go na oczy.
-Jesteś rozkojarzona. Łatwo jest cię zirytować. Źle sypiasz. Jesteś
przemęczona. Często się zamyślasz. Mało jesz. Znowu zaczęłaś polować, a
co najdziwniejsze… zaczęłaś mnie odrobine unikać. –szepczę. Zastanawiam
się chwilę. Fakt, ostatnio jestem przewrażliwiona, rozkojarzona i
zmęczona, ale czy nieświadomie zaczęłam unikać Peety?
-Jak to unikać? –pytam. –Nie unikam cię. –unosi jedną brew.
-Doprawdy? Może robisz to nieświadomie, ale nie licząc posiłków, prawie wcale nie spędzamy razem czasu.
Zastanawiam się chwilę. Faktycznie… Ostatnio mało jesteśmy sami więc
ciężko o miłą atmosferę. Bez napięcia. Wszyscy dookoła naciskają.
Wprowadzają w ciemne uliczki gdzie mamy podejmować decyzje na ślepo.
Ustalać i mierzyć. Słodkie mary i miłe sny o pięknym, skromnym ślubie,
zamieniły się w pełne napięcia i stresu tamowanie innych przed
urządzeniem ślubu stulecia, którego ja nie chcę. I Peeta też nie.
-T… To prz.... przez ten cały stres. –jąkam się. Zamykam oczy i
opieram czoło na jego ramieniu. Czuje delikatne muśnięcie jego warg przy
uchu.
-Wiem… dają w kość. –przyznaje. –Odpoczniemy na miesiącu miodowym. –raptownie unoszę głowę.
-A jednak… -jęczę.
-Spokojnie. Udało mi się ich zahamować, ale i tak nie mam zamiaru
wyjawić dokąd zmierzamy. –uśmiecha się. –Będzie tak skromnie, jak tylko
się da. –uśmiecham się.
-Tyle ludzi w Penem jeszcze głoduje… -rozczulam się. Nagle nabieram
pewności, że Peeta chce coś mi powiedzieć, ale chyba się rozmyśla, bo
tylko kręci przecząco głową i pochyla się nade mną. Całuje mnie z
początku delikatnie, po czym co raz bardziej łapczywie. Ledwo zdążam
nabierać powietrza. Zatapiam palce w jego lokach i wyczuwam mały, łysy
płat skóry, który już nigdy nie zarośnie włosami . Całuje mój kącik ust,
brodę szyję, po czym szepczę.
-Jeszcze tylko dwadzieścia dni, pani Mellark. –uśmiecham się. Nagle
się ode mnie odrywa i pędem znika w pracowni. Stoję osłupiała z rękoma
uniesionymi i ze zmarszczonym czołem. Chcę za nim zawołać, kiedy
wychodzi z pracowni z maleńkim, zielonym torcikiem urodzinowym i płótnem
w dłoni. Podchodzi do mnie powoli i całuje w czoło.
-Skoro niedługo ślub, to wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że nie
wybaczysz nam jeśli urządzimy przyjęcie. –uśmiecha się. –Wszystkiego
najlepszego, kochanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.