czwartek, 19 lutego 2015

79. Biała kokarda dla świadkowej

Wpadłam w samą porę. Właśnie w tej chwili Johanna, Annie i Effie przymierzają sukienki. Zauważam je przez okno. Zanim zdążę zapukać, dzwoni mój telefon. Sięgam po niego do kieszeni i zerkam na ekranik. Zdjęcie Bariel.
-Halo?
-Witaj Katniss. Tu Bariel. –odzywa się pogodny głos. –Chciałam ci się coś spytać. Bo widzisz, jestem w tej chwili w sklepie z Posy i wybieramy dobrą sukienkę. Chciałabym ci się spytać jakiego koloru będą sukienki druhny? –w tle słychać głośne westchnięcie dziewczynki. Śmieje się. Wyglądam przez okno i spoglądam na odwrócona tyłem do mnie Effie.
-Em… Czerwony. –mówię. Bariel wzdycha.
-A jaki odcień czerwonego? –rozchylam usta. Teraz to dała czadu. Nie mam pojęcia.
-E… W… Wiesz co? Podam ci zaraz moja przyjaciółkę. Ona ci odpowie, bo ja nie jestem w stanie. –mówię i wchodzę do domu. Stoją w salonie przez lustrem i wymieniają się uwagami. Effie twierdzi, że brakuje im tak zwanego kopa, a Johanna ja przekonuje, że ja na nic więcej się nie zgodzę. Odchrząkuje. Zgodnie na mnie spoglądają. Uśmiecham się i bez słowa wyjaśnienia podaje telefon Effie. Spogląda na mnie ze zmarszczonymi brwiami i odzywa się do słuchawki. Nie długo trwa, aż Effie wczuje się w klimat rozmowy. Opisuje kolor sukienki, jako ciemny szkarłat, a ja mam ochotę walnąć się otwartą dłonią w czoło. Ale ze mnie idiotka. Szkarłat. Czy to było, aż takie trudne?
Przyglądam się ich sukienkom i wreszcie jestem w stanie się nimi zachwycić. Są naprawdę piękne. Pasują do mojej. Są ciemnoszkarłatne i kończą się przed kolanami. Bez ramiączek i z dekoltem w serce, a zrobione są z dosyć szerokich, krzyżujących się i pomarszczonych pasków satyny. Do tego przewiązane są lekko jaśniejszą taśmą w tali, kończącą się za plecami w roli średniej kokardy. Do tego mniej więcej tak samo wysokie, jak moje i zabójczo czerwone szpilki obite satyną.
-Wow… -wymyka mi się. –Wyglądacie zabójczo! Są przepiękne. –przyznaje. Podchodzę do Johanny i muskam jej kokardę. –Jak chcesz się wyróżniać, to możesz zmienić kolor kokardy na białą. Na przykład. –Joahannie rozbłyskują oczy.
-Świetny pomysł. –przyznaje. –Super by to wyglądało. –rumienie się.
-Kaniś… -słyszę za sobą cichy pomruk. Odwracam się i zauważam… Willa, siedzącego na fotelu z przymglonymi, zielonymi oczkami. Z wrażenia otwieram usta. Jeszcze nigdy nie słyszałam, jak wypowiadał moje imię. Wzruszenie rozpływa się po całym moim ciele. Dociera do palców u stup i napawa mnie radością.
-Oh… -szepczę zachwycona. Annie podbiega do malca i zaczyna go chwalić, ale ja nie mogę się ruszyć. –Will…

Przy kolacji panuje cisza. Ani ja, ani Peeta nie staramy się nawiązać rozmowy. Nabieramy, żujemy, połykamy. Nic więcej. Grzebie widelcem w porcji ryżu, kiedy Peeta przerywa ciszę.
-Jak poszła przymiarka sukienek? –mówi przyciszonym włosem. Spoglądam na niego i z irytacją stwierdzam, że drga mu kącik ust.
-Jakie to śmieszne. –odgryzam się i wstaje od stołu. Nie mam pojęcia dlaczego jestem taka przewrażliwiona. Reaguje bardzo oschle, a przecież wcale sobie na to nie zasłużył. Świadoma swojej głupoty, ciskam talerz razem z resztkami jedzenia do zlewu. Głuchy trzask rozchodzi się po domu. Opieram się wierzchami dłoni o dębową ladę kuchenną i głęboko oddycham. Słyszę szuranie odsuwanego krzesła i ze zdziwieniem odkrywam, że Peeta stoi tuż za mną. Kładzie mi dłonie na biodra i przytula od tyłu. Biorę jeszcze jeden wdech i kiedy jestem już w stu procentach pewna, że przeszła mi złość na niego, odwracam się do niego twarzą.
Ma dosyć zatroskaną minę. Opiera swoje czoło o moje i patrzy mi w oczy.
-Denerwujesz się. Prawda czy fałsz? –szepczę. Spuszczam wzrok zakłopotana. Tak dawno nie graliśmy w tą grę. Tyle czasu minęło odkąd ostatnim razem zapytał mnie o coś w ten sposób. Nie chcę odpowiadać, ale czuje się zobowiązana. Znowu unoszę wzrok.
-Skąd wiesz? –odszeptuje.
-Nie odpowiedziałaś. –zauważa. Uśmiecham się blado.
-Prawda. Skąd wiesz? –powtarzam pytanie. Przenosi dłonie na moje plecy i delikatnie do siebie przyciąga. Spuszcza wzrok na moje usta i znów kieruje go na oczy.
-Jesteś rozkojarzona. Łatwo jest cię zirytować. Źle sypiasz. Jesteś przemęczona. Często się zamyślasz. Mało jesz. Znowu zaczęłaś polować, a co najdziwniejsze… zaczęłaś mnie odrobine unikać. –szepczę. Zastanawiam się chwilę. Fakt, ostatnio jestem przewrażliwiona, rozkojarzona i zmęczona, ale czy nieświadomie zaczęłam unikać Peety?
-Jak to unikać? –pytam. –Nie unikam cię. –unosi jedną brew.
-Doprawdy? Może robisz to nieświadomie, ale nie licząc posiłków, prawie wcale nie spędzamy razem czasu.
Zastanawiam się chwilę. Faktycznie… Ostatnio mało jesteśmy sami więc ciężko o miłą atmosferę. Bez napięcia. Wszyscy dookoła naciskają. Wprowadzają w ciemne uliczki gdzie mamy podejmować decyzje na ślepo. Ustalać i mierzyć. Słodkie mary i miłe sny o pięknym, skromnym ślubie, zamieniły się w pełne napięcia i stresu tamowanie innych przed urządzeniem ślubu stulecia, którego ja nie chcę. I Peeta też nie.
-T… To prz.... przez ten cały stres. –jąkam się. Zamykam oczy i opieram czoło na jego ramieniu. Czuje delikatne muśnięcie jego warg przy uchu.
-Wiem… dają w kość. –przyznaje. –Odpoczniemy na miesiącu miodowym. –raptownie unoszę głowę.
-A jednak… -jęczę.
-Spokojnie. Udało mi się ich zahamować, ale i tak nie mam zamiaru wyjawić dokąd zmierzamy. –uśmiecha się. –Będzie tak skromnie, jak tylko się da. –uśmiecham się.
-Tyle ludzi w Penem jeszcze głoduje… -rozczulam się. Nagle nabieram pewności, że Peeta chce coś mi powiedzieć, ale chyba się rozmyśla, bo tylko kręci przecząco głową i pochyla się nade mną. Całuje mnie z początku delikatnie, po czym co raz bardziej łapczywie. Ledwo zdążam nabierać powietrza. Zatapiam palce w jego lokach i wyczuwam mały, łysy płat skóry, który już nigdy nie zarośnie włosami . Całuje mój kącik ust, brodę szyję, po czym szepczę.
-Jeszcze tylko dwadzieścia dni, pani Mellark. –uśmiecham się. Nagle się ode mnie odrywa i pędem znika w pracowni. Stoję osłupiała z rękoma uniesionymi i ze zmarszczonym czołem. Chcę za nim zawołać, kiedy wychodzi z pracowni z maleńkim, zielonym torcikiem urodzinowym i płótnem w dłoni. Podchodzi do mnie powoli i całuje w czoło.
-Skoro niedługo ślub, to wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że nie wybaczysz nam jeśli urządzimy przyjęcie. –uśmiecha się. –Wszystkiego najlepszego, kochanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.