czwartek, 19 lutego 2015

84. Tosty

Jedną z niewielu tradycji w dwunastym dystrykcie, jest pieczenie tostów w dniu ślubu przez młodą parę. Goście zbierają się wtedy w domu świeżo upieczonego małżeństwa, gdzie młodzi rozpalają ogień, pieką tost i dzielą się nim. Ma to być coś w rodzaju przypieczętowania małżeństwa. Coś, jak pocałunek po przysiędze. Nie mamy zamiaru od niej odstąpić.
Mimo iż uważam większość tradycji i przesądów za bzdurne i kompletnie niepotrzebne, dzisiaj będę bardzo przesądna. Jeśli mam szansę wpłynąć na przyszłość naszego związku… cóż, wolę dmuchać na zimne. Dlatego, zanim pojawimy się na weselu, wybieramy się do wioski zwycięzców. Jadą z nami tylko najbliżsi.
Zanim jeszcze zdążymy wejść na werandę, Peeta wsuwa dłonie pod moje kolana i unosi do góry. Zaskoczona oplatam jego szyję rękami. Płynnymi krokami wchodzi po schodach, tak aby za bardzo mną nie trzęsło i przenosi przez próg. Nie jestem pewna kto, ale z grupki ludzi pod werandą słychać entuzjastyczne gwizdnięcie. Zostaje postawiona na podłogę.
Zapach świeżego bochenka chleba i odgłosy trzaskającego ognia. Taki nastrój towarzyszy nam wszystkim cisnącym się w salonie. Peeta trzymający bochenek i ja tnąca go nożem o ząbkowatym ostrzu. Na szczęście potrafię się posługiwać nożem. W przeciwnym razie mój mąż skończyłby bez palca. A w każdym razie bardzo możliwe. Odkrawam kromkę chleba i na chwilę unoszę wzrok. Mama ku mojemu zdziwieniu trzyma za rękę Effie, która ze łzami w czach trzyma za drugą rękę Haymicha. Mentor stoi całkowicie bez ruchu i patrzy na mnie. W jego oczach zauważam coś na kształt… zadowolenia? Aprobaty? A może jedno i drugie. Johanna stoi oparta o ścianę i przygląda się Peecie z uwagą.
W pokoju panuje… kompletna cisza. Można by usłyszeć odgłos wirującego kurzu. Świeżo rozpalony ogień bucha radośnie i jest jedynym źródłem światła. Peeta bierze w dłoń szczypce i układa na nich kromkę. Widzę, jak płomienie zmieniają chleb w zarumieniony tost. Tańczące jęzory ognia buchają w górę i pozostawiają zwęglone drewno na palenisku. Peeta wyciąga szczypce z ognia i parę razy dmucha na tost.
Chwytamy go oboje w tym samym czasie po różnych stronach i ciągniemy. Tost łamie się dokładnie dookoła mojego kciuka. Zaczynam się śmiąc. Peecie skapnął się właściwie cały kawałek. Uśmiecha się do mnie, wyślizguje maleńki kawałeczek z moich palców i podaje mi duży. Uśmiecham się szczerze. W tym samym czasie zjadamy nasze kawałki, a w pomieszczeniu rozbrzmiewają oklaski.
Zanim mam szansę połknąć Peeta chwyta w dłonie moje policzki i mocno całuje.

Sala wygląda przepięknie. Lata temu, kiedy to moi rodzice brali ślub, nie stać ich było na to, co w tej chwili się tu w środku dzieje. Nie jest to równe bankietowi u Snowa i bardzo się z tego cieszę. W środku królują ulubione kolory mojej siostry. Żółć, biel i błękit. Wszyscy już tu są. Ludzie nam gratulują, życzą wszystkiego dobrego. Masa nieznajomych tuli mnie i się ze mną wita. Wymieniam uściski ze starymi kolegami ze szkoły, których ledwo pamiętam i masą innych ludzi. W rogu Sali widzę Plutarcha i Fulvię. Gdzie indziej Sae i Loree. Ludzie są rozproszeni .
Siadamy na wyznaczonych specjalnie dla nas miejscach. Po raz pierwszy przyglądam się dekoracjom. Kwiatowe ozdoby zwisające z sufitu. Długie girlandy i urocze wstążki. Nie ma tu przepychu i ekstrawagancji. Jest za to skromnie i uroczyście.
Kelnerzy rozdają każdemu po kieliszku na długiej nóżce. Dzieci zostają poczęstowane sokiem jabłkowym. W tym samym momencie parę osób ustawia się na środku parkietu. Mama z mikrofonem w dłoni rozpoczyna serię przemówień. Ze łzami w oczach i z uśmiechem zaczyna mówić.
-Kochani, przede wszystkim chce wam pogratulować. Jestem z was niesamowicie dumna, bo mimo iż w waszych życiach pojawiło się tyle przeszkód, daliście radę znaleźć siebie. Katniss, pamiętam, jak jako piętnastolatka zapierałaś się, że nigdy nie założysz rodziny. Po dzisiejszym dniu rozumiem, że z lekkim sercem złamałaś tę obietnicę. –przerywa, żeby otrzeć łzy. –Peeta, przyjaźniłam się z twoim ojcem. Był wspaniałym człowiekiem. Odziedziczyłeś po nim wszystkie dobre cechy. Nie boje się w nawet najmniejszym stopniu o Katniss. Wstyd mi to powiedzieć, ale podejrzewam, że kochasz ją bardziej niż ktokolwiek, kiedykolwiek ją kochał. Bardziej niż ja i jej ojciec. Dziękuje, ze się nią zaopiekujesz. –Peeta ściska nasze splecione palce. –Chcę więc wznieść toast… -unosi swój kieliszek. –za mojego wspaniałego zięcia i moją piękną córkę. –krzyczy. Muszę otrzeć łzy. Wszyscy na Sali unoszą kieliszki i upijają parę łyków. Ja nieporadnie staram się zatrzymać powódź z oczu. Mój mąż podaje mi serwetkę. Ujmuje ją i uśmiecham się do niego, szczęśliwa jak nigdy.
Rozlega się głos Haymicha.
-Dzieci, kiedy was pierwszy raz spotkałem, widziałem dwóję nieporadnych, przerażonych dzieciaków, ale wiedziałem od razu, że życie da wam niezłego kopa… Widziałem w waszych oczach też determinację. Mimo strachu. Oboje jadąc na igrzyska, mieliście swój cel. Oboje znacie moją historię i jej nieszczęśliwy koniec. Do czasu waszego pojawienia, nie miałem nic. Teraz mogę bez trudu powiedzieć że jestem tutaj dla was w potrzebie. Jestem z was dumny, bo cholera wszystko wam się udało. Daliście radę. Katniss, ty swoim postępowaniem doprowadziłaś do upadku Kapitolu. Ty Peeta, swoim charakterem i duchem walki zrobiłeś ze Snowa idiotę. Pokonałeś go. Nigdy w życiu nie spotkałem silniejszych od was ludzi. Żyjcie sobie już w spokoju. Pragnę wznieść toast… za szczęśliwych kochanków z dwunastego dystryktu! -… tego się nie spodziewałam. Haymich przedstawił nas, jako dwoje wojowników. Ja jednak praktycznie całą wojnę przeleżałam w szpitalnym łóżku z depresją. Nie byłam nigdy wojowniczką. A mimo to… Haymich cały czas uważał mnie za silą dziewczynę. Co do Peety ma rację. Jest niesamowicie silny. Był przecież osaczany. Ale ja? Czuje się zbyt doceniona.
Następna w kolejce, jest Johanna.
-Co ja tu mogę powiedzieć? Wszystko co istotne zostało już powiedziane. Moje wystąpienie będzie więc krótkie. Chcę wam tylko uświadomić, że z początku… źle was oceniłam. –i tyle. Johanna nie ma nic więcej do powiedzenia. Słuchamy jeszcze wypowiedzi Annie i Effie. Do tego Plutarch i Deli. Słowa się powtarzają. Wszyscy rozchodzą się nad naszą siłą i wytrwałością. Każdy ma co prawda inną opowieść, ale zawsze kończą się na tym samym.
Jestem przytłoczona ilością głosów, których brakuje mi w pięknych przemówieniach. Mam ochotę wspiąć się po chmurach i na chwilę ściągnąć ich wszystkich na ziemię.
Nagle słyszę skrzypka, który grał tez na ślubie Annie i Finnicka w trzynastce i już niczego więcej nie trzeba. Ludzie-pary i przyjaciele, wyciągają siebie nawzajem na parkiet i stają naprzeciwko siebie. I oto zaczynają się tańce. Ludzie kręcą się i podskakują. Wyrzucają ręce w górę i śmieją się głośno. Czuje, jak ktoś ciągnie mnie za dłoń. Peeta wyciąga mnie na parkiet i chwyta za obie ręce. O dziwo długość sukni wcale mi nie przeszkadza. Wysokie obcasy też nie dają po sobie znać. I tak… wirujemy razem w dzikim tańcu. Co chwilę zmieniam partnerów. Raz tańczę z Peetą, a innym razem z Plutarchem, Haymichem, Pos, Levim, Michaelem i wieloma innymi. Taniec nie idzie mi źle. Dobrze się bawię w towarzystwie znajomych ludzi. Czuje, jak moja suknia wiruje, odsłaniając stopy. Tańczymy taniec typowy dla dwunastego dystryktu. Mając Roryego za partnera sunę po pokrytej sosnowym drewnem podłodze, śmiejąc się i raz po raz potykając przy skomplikowanych krokach. W końcu znowu trafiam w ramiona Peety.
Goście tworzą wokół nas krąg i spacerują wokoło, trzymając się za ręce. Peeta Chwyta mnie za prawą rękę, a drugą kładzie mi na talii. Ja zaś kładę lewą rękę na jego ramieniu. Delikatnymi ruchami daje mi znać, kiedy mam zrobić krok w tył bądź w przód. Nie idzie mi źle do czasu aż Peeta postanawia podnieść poprzeczkę. Przyspiesza. Do tego parę razy unosi nasze splecione dłonie i obraca mnie dookoła własnej osi. Parę razy zdarza mi się go nadepnąć, ale Peeta to ignoruje. Dalej wirujemy w dostojnym tańcu uśmiechając się do siebie.
-Przepiękne wyglądasz. –szepczę między piruetami. Na mojej twarzy wykwita rumieniec. Chcę mu odpowiedzieć, ale nie daje mi szansy, kiedy obie swoje dłonie kładzie na moich biodrach i wyrzuca w powietrze. Słychać szum uniesień wśród ludzi. Jestem taka oszołomiona, że zapominam pisnąć. Czuje, jak brzegi sukni trzepoczą wokół mnie. Peeta sprawnie mnie łapię. Ponownie stawia na podłodze i kontynuuje taniec. Zapominam o tym, co chciałam mu wcześniej powiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.