czwartek, 19 lutego 2015

43. Pomocna dłoń

Strumienie wody delikatnie masują mój kark. Mrożę oczy i wreszcie zakręcam głowę. Wychodzę z kabiny i szybko ocieram mokre ciało ręcznikiem. Narzucam szlafrok na ramiona i wchodzę do sypialni. Obudziłam się jakieś piętnaście minut temu. Jak zwykle sama w łóżku, ale tak jest prawie codziennie. Zawsze, zasypiamy razem... lecz on praktycznie zawsze wstaje przede mną. Nie ważne jak wcześnie się obudzę... On zawsze, czeka na mnie na dole z gotowym śniadaniem. Wzdycham. Wyciągam pierwsze lepsze ubrania z szafy. Padło na zieloną koszulkę i czarne szorty. To chyba moje najnormalniejsze ciuchy. Wszystko, co kupiłam razem z Johanną i Annie jest... Hmm... cóż. Chyba nie podoba mi się, to ile ciała odsłaniają. Nie czuje się w większości komfortowo. Schodzę na dół po schodach. Słyszę ciche szepty. Zaciekawiona schodzę do kuchni.
- Co tu tak wesoło?- pytam z uśmiechem Peete i Pos.
- Dzień dobry, kochanie. Aaa... nic takiego. Po prostu Johanna ma co do ciebie dzisiaj plany.- marszczę brwi.
- Czy mam się bać?- Pos kiwa głową. Wywracam oczami. Ciszę zagłusza mój żołądek.
- Głodne?- zgodnie z Posy potakujemy.
- A może to ja dzisiaj zrobię śniadanie?- pytam z nadzieją w głosie. Ostatnio wzięłam się w garść i zaczęłam brać lekcje gotowania u Sae. Rory przez cały ten czas odrabia lekcje. Mają mnóstwo pracy domowej, ale jemu to nie wydaje się przeszkadzać. Kiedy go o to spytałam, powiedział, że gdy się uczy nie myśli o tym, jak bardzo nienawidzi Galea. Trzeba coś zrobić z tym chłopakiem. Coś, żeby się tak nie zadręczał. Gale to kawał gnoja i tyle. Nie możemy teraz stać nad tym i płakać. Gale już dla mnie nie ma. Okazało się, że po incydencie na bankiecie ma amnezję. Zbyt mocno grzmotnął głową o podłogę. Tak przynajmniej mówili w wiadomościach. Nie pamięta nic z ostatnich trzech miesięcy. Jestem z siebie dumna, chociaż żałuje, że nie wyrwałam się Johannie i nie dokończyłam zabawy.
- Nie, nie, kotku. Dzisiaj to ja robię śniadanie.- upiera się.
- No niech ci będzie, ale jutro masz mi dać się wykazać.
- Tak jest, pani kapitan.- salutuje mi.
- Chciał pan chyba powiedzieć dowódco Everdeen, żołnierzu.- śmieje się i go całuje.
- Oh, naturalnie.- uśmiecha się do mnie.
- Katniss?- odwracam się do dziewczynki.
- Dzisiaj jest niedziela, a ja potrzebuje pomocy przy zadaniach domowych na jutro. Mogłabyś mi pomóc? Proszę.- mruczy. Jest taka rozkoszna.
- No, tak właściwie to możemy się nawet teraz za to zabrać. Idź po książki. Poczekam.- mówię.
- Um... a nie możemy zrobić ich u mnie w pokoju?- marszczę brwi. Kątem oka zauważam, że Peeta dyskretnie podnosi kciuk do góry do Pos. Co to mogło oznaczać? Nie mam pojęcia, ale nie mam sił, żeby teraz się martwić takimi błahostkami. Kiwam głową a Posy ciągnie mnie w kierunku schodów. Zadania idą nam szybko. Tak naprawdę to dziewczynka radziła sobie znakomicie nawet bez mojej pomocy. Szybko się z wszystkim uwijamy. Kiedy jesteśmy przy ostatnim zadaniu, słyszę krzyk z dołu.
- Gotowe! Możecie schodzić.- Posy zamyka książkę i uśmiecha się triumfalnie. Zupełnie jakby wykonała coś supertrudnego. Wiem, że nie chodzi ej o zadania. Ale w takim razie o co?- Halo! Dziewczyny!- Wstajemy i schodzimy po schodach. Posy parędziesiąt centymetrów przede mną. Kiedy dotykam podłogi bosymi, stopami wstrzymuje oddech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.