środa, 18 lutego 2015

39.Wyniki

Staję przed lustrem. Półtora godziny męki nareszcie się opłaciły. Styliści o imionach Haven i Clee wykonali naprawdę kawał dobrej roboty, ale sukienka wydaje się zbyt obcisłą. Buty na zbyt wysokich obcasach a fryzura… Może i wyglądam „szałowo” jak to oni określili, ale nie czuje się w stu procentach komfortowo. Sukienka sięga do kolan i jest cała biała. Bez ramiączek i z dekoltem w serce. Na dekolcie wyrysowane są złote wzory i bardzo delikatnie rozszerza się w tali, wciąż pozostając dosyć obcisłą. Buty na ośmiocentymetrowych szpilkach… na bank dostanę odcisków.
- Podoba ci się?- pyta Haven.
- Tak, tak.- odpowiadam szybko.
- Hm… Haven… jest trochę zimno, więc może dołożymy jakieś bolerko.- mruczy Clee.
- Dobry pomysł.- rzuca Haven i podchodzi do jakiegoś wieszaka. Już po chwili narzuca na moje plecy włochate bolerko pod kolor. Brakuje mi Cinny. A nawet Flaviusa, Veni i Octavi. Jego stroje zawsze mi się podobały i sprawiały, że czułam się piękna.
- Gotowe, kotku. Możesz iść. Pan Abernathy czeka na ciebie przed drzwiami.- Mam ochotę ją walnąć. Nie znoszę jak ktoś, kogo ledwie znam, traktuje mnie protekcjonalnie. Jak na razie tylko Peeta, Haymich, Johanna, Annie i mama mogą mnie w jakichś tam sposób nazywać. No… ewentualnie Posy. Wychodzę do przedpokoju, ledwo utrzymując równowagę na wysokich obcasach i od razu napotykam wzrok Haymicha. Kiwa głową z aprobatą.
- No, no. Ładnie wyglądasz, skarbie.- zauważa mentor. Ma na sobie proste spodnie i marynarkę.
- Dzięki. Gdzie jest Peeta?
- Zaraz do nas dołączy. Choć.- mówi i pokazuje gestem ręki, żebym za nim poszła. Idziemy korytarzami, a mentor zaczyna wykład.
- Pamiętaj… uśmiech! Bez przerwy uśmiech. Do tego dalej jesteście zakochaną parą.- przerywam mu.
- Nie musimy tego udawać.
- Może i nie ale wolę przypomnieć. Pamiętaj też, żeby cię przypadkiem nie poniosło tak? Wiem co czujesz do Galea, więc…-staje jak wryta więc przerywa. Spogląda na mnie i spieszy z wyjaśnieniem.- Oj, skarbie. Chodziło mi o negatywne uczucia.- Rozluźniam się i podążam dalej korytarzem.- Staraj się przypadkiem go nie zabić, dobra?- kiwam głową. Wychodzimy z hotelu. Przed wejściem stoją wszyscy zwycięzcy. Peeta, Johanna, Annie, Beetee i Enobaria. Brakuje tylko nas. Peeta podchodzi do mnie i mnie całuje.
- Koniec tortur?- unosi jedną brew.
- Koniec.- odpowiadam z westchnięciem. Mój narzeczony ma na sobie prosty czarny garnitur i białą koszulę. Granatowy krawat dodaje mu szyku. Wygląda jak jakichś wysoko postawiony biznesmen. Odpowiada mi całusem w czoło.- Wszystko dobrze?-pytam. Widzę, jak mięśnie na jego twarzy drgają. Peeta kręci głową. Biorę głęboki wdech.
- Jestem cholernie zdenerwowany.- szepcze do mojego ucha i obejmuje mnie ramieniem. Jego oddech jest niespokojny.
- Wiem.- mówię.- Ja też.- przy ostatnim słowie głos mi lekko zadrgał. Może i nikt z naszego otoczenia tego nie zauważył, ale jestem pewna, że Peeta tak, bo przycisnął mnie delikatnie do siebie.
- Hej, Katniss.- wita się ze mną Beetee.
- Cześć Beetee.- Mężczyzna dalej jeździ na wózku, ale mimo to wygląda na całkiem zdrowego.- Jak się czujesz?- uśmiecham się delikatnie.
- Bywało lepiej.- kiwam głową ze zrozumieniem.
- Katniss, kochana.- Annie podbiega do mnie i mnie obejmuje. Możliwe, że ostatni raz jest taka radosna… Nie, to złe słowo. Nikt z nas oprócz Enobari nie wydaje się zbytnio szczęśliwy. Raczej pełna życia. Tak. To dobre określenie. Johanna kiwa tylko głową na powitanie. Widziałyśmy się w końcu 2… um… nie… 5 godzin temu.
Pod hotel podjeżdża limuzyna. Nie wiem, dlaczego, ale wsiadając do niej, czuje się, jakbym jechała na ścięcie.
- Od teraz… piękne uśmiechy. Przypomina Haymich i zamyka za naszą siódemką drzwi.
***
Wchodzimy po marmurowych schodach jeden za drugim. Tylko ja i Peeta idziemy za rękę. Mam spocone dłonie. Aż szkoda mi Peety, że musi… a raczej chcę mnie trzymać. Cały czas wszyscy demonstrujemy szerokie uśmiechy, kiedy wokół nas migają flesze. Kiedy w końcu przekraczamy próg pałacu prezydenckiego i mój uśmiech odrobinę blednie, ale nie schodzi z mojej twarzy. Idziemy grupie za Haymichem aż dochodzimy do olbrzymiej Sali balowej. Tej samej, w której odbywał się bankiet na koniec tournée. Trzymam Peete kurczowo za rękę. Po chwili on puszcza moją dłoń i obejmuje mnie w tali, przyciągając do siebie. Moje serce wali jak oszalałe. Jeszcze nigdy nie byłam tak bardzo zdenerwowana, a przynajmniej od dłuższego czasu. Liczę w myślach, żeby zająć czymś umysł. 165…166…167…168…169. Nagle coś zauważam. Siedzi przy jednym ze stołów i puszy się jak paw.
- Gale.- warczę do Peety. On spogląda w tamtą stronę i mocniej mnie obejmuje. Słyszymy wiwaty a na mównicę, której wcześniej nie dostrzegłam wychodzi Paylor.
- Witajcie! Mimo iż to przemówienie jest w tej chwili transmitowane… to z minutowym opóźnieniem więc to wy… jako pierwsi usłyszycie wyniki głosowania. Częstujcie się jedzeniem, a za paręnaście minut, poznacie wyniki głosowania. Miłego wieczoru.- mówi bez entuzjazmu i już jej nie ma. Ręce zaczynają mi się trząść. A więc to już niedługo. Czuje czyjąś dłoń na ramieniu. To Johanna.
- W porządku, ciemna maso?- pyta. W jej głosie nie ma złośliwości. Kiwam głową. Johanna klepie mnie po plecach i odchodzi. Peeta całuje mnie w czoło, ale ja odchylam głowę do tyłu i wspinam się na palce, łącząc nasze usta. Naglę, słyszę, jak ktoś parska śmiechem. Nie jestem głupia. Od razu wiem, że to Gale. Ogarnia mnie jednocześnie wściekłość i fala gorąca. Nie odrywam się od Peety, bo nie chcę, żeby Gale mnie sprowokował do przerwania tego wspaniałego pocałunku. Po chwili (moim zdaniem zbyt krótkiej) Peeta się ode mnie odsuwa.
- Damy radę, kochanie.- szepczę.
- Kocham cię.- mówię.
- Wiem. Ja ciebie też, kotku.- uśmiecham się na dźwięk nowego przezwiska.
- Kotku… Hmmm… Podoba mi się.- mówię.- Ale tylko tobie wolno mnie tak nazywać.- Peeta się uśmiecha.
- No oczywiście.- Pochyla się, żeby znowu mnie pocałować a ja odwzajemniam i pogłębiam pocałunek. Jego dłoń sunie po moich plecach, przyciskając mnie do siebie. Odsuwam się od niego, kiedy ktoś woła go po nazwisku. Peeta odszukuje wzrokiem mężczyznę w podeszłym wieku i pyta go, o co chodzi.
- Pewna osoba chcę z panem zamienić słowo na osobności.- ten facet stoi tutaj od dwudziestu sekund, a ja już go nie lubię. Nakłada on nacisk na ostatnie słowo. Peeta spogląda na mnie.
- A czy mogę spytać co to za osoba?- docieka Peeta.
- Artur Ramuel.- odpowiada, wskazując dłonią kogoś, na drugim końcu Sali. Peeta otwiera szeroko oczy.
- Ramuel? Jak to Ramuel?
- Odmawia pan?
- Proszę chwilę.- mówi Peeta, a potem przystawia usta do mojego ucha.- To mój brat! Nie wiem, co on tu robi, dlaczego zmienił nazwisko i dlaczego chcę ze mną znowu gadać. Nic nie rozumiem, ale pójdę z nim porozmawiać. Pójdziesz do Johanny albo Annie?- kiwam głową. Całuje mnie w czoło i odchodzi za mężczyznom.
Chodzę dookoła, szukając Johanny.
- Cześć Kotna.- nie odwracam SIĘ. Przyspieszam, tylko aby znaleźć się jak najdalej od niego.- Ej, ej… zaczekaj!- Nie zwalniam. Widzę Johannę. Stoi razem z jakimś facetem i popija coś z kieliszka na wysokiej nóżce. Przyspieszam kroku, a wtedy ktoś chwyta mnie za ramię. Trzyma mnie w żelaznym uścisku, z którego nie mogę się wyswobodzić.
- Puszczaj mnie, Hawthorne.- cedzę. On tylko wybucha śmiechem.
- Ta… Tak chcesz się bawić? Dobra. Everdeen.- wypowiedział moje nazwisko, jakby było obelgą.- A może Mellark. Hmm?
- Co cię to w ogóle obchodzi? A teraz puść moją rękę!- Gale ani drgnie.
- I co? Zdrowa? Oj jak fajniutko.- Mówi „słodko”, chociaż moim zdaniem tylko robi z siebie pośmiewisko.
- Tak, już… zaraz, zaraz… Skąd wiesz o tym, że na coś chorowałam? Nikomu nic nie mówiliśmy.
- Cóż… to nie było trudne.- patrzę na niego osłupiała.- Gdybyś choć trochę uważała na to, co jesz… Twoja matka też mogła się odrobinę pilnować. Hmmm…- Wyszarpuję rękę z jego uścisku i walę nią Gale prosto w twarz. On traci równowagę i pada na ziemie. Kopię go w bok i depczę obcasem po jego dłoni. Nagle Johanna odciąga mnie od niego, zanim ktoś inny cokolwiek zauważył. Obym go zabiła. Mam nadzieje, że nie żyje. Johanna prowadzi mnie do opustoszałego konta.
- Co ty wyprawiasz, bezmózgu?- cedzi.
- Johanna to on! On zaraził mnie i mamę tamtymi chorobami!- warczę.
- Co? No, ładnie.- mówi. Słyszymy wiwaty i Paylor powraca na mównicę. W dłoni trzyma kopertę. Znowu zaczynam się trząść. Kropelki potu pojawiają się na moim czole. Naglę widzę jak Peeta do mnie wraca i obejmuje mnie ramieniem, tym razem niemal tuląc do siebie. Oddycham płytko, kiedy zaczyna.
- Witajcie ponownie! Nie będę was zanudzała głupimi przemowami i po prostu przejdę do sedna.- Otwiera kopertę i rozkłada papier. Zaciskam palce na marynarce Peety. Szczęka zaczęła mi dygotać. Ocieram pot z czoła wierzchem dłoni. – Ogłaszam, że siedemdziesiąte szóste głodowe igrzyska się…- robi chwilową pauzę.- Nie odbędą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.