czwartek, 19 lutego 2015

98. Chółd w oczach miłości

Rankiem budzę się dziwnie odrętwiała i niewyspana. Bolą mnie kolana i ramie na które upadłam, a głowa jest ciężka od nieprzyjemnych myśli. Przypominam sobie ze szczegółami wczorajszy koszmar, histerię, bieganie po domu i łzy przerażenia. Przypominam też sobie pobódkę po tym, jak straciłam przytomność. Peeta się upierał, żeby sprowadzić pomoc, ale byłam nieprzytomna zaledwie parę minut. To wszystko sprawia, że mam tylko ochotę okryć się na nowo pościelą i zapomnieć, że trwa dzień. Mimo iż powieki mam ciężkie – mój mózg nareszcie rejestruje, że to COŚ mnie obudziło, a konkretnie dźwięk natarczywego dzwonka. Spoglądam na zegarek. Południe. Cholera.
Wyskakuję z pościeli i zbiegam po schodach. Dobiegam do drzwi i pośpiesznie je otwieram w chwili, gdy dzwonek się powtarza. Moim oczom ukazuje się Leevi. Wita mnie pogodnym uśmiechem. Omiata mnie spojrzeniem od stóp do głów.
- Hej, Katniss. – mówi z wyraźnym entuzjazmem. – Obudziłem cię?
- Leevi... Hej. Em... Tak, ale nic nie szkodzi. Wejdź. – odsuwam się na tyle, aby mógł wejść do środka. W tym czasie zastanawiam się czy Peeta zdecydował się zostać w domu czy też wyszedł z samego rana do piekarni. Raczej to drugie. Troszkę mi smutno, że nie został w domu. Levi swobodnym krokiem wchodzi do środka i zdejmuje buty. Gestem ręki zapraszam go do kuchni. Siada przy stole i przeciąga się. – Napijesz się czegoś?
- Wody, jeśli można. – spoglądam na niego przez ramie.
- Nie można. – drażnię się z nim.
- Oj... Wyczuwam ironie. Nie ładnie... – odpowiadam mu cichym śmiechem. Wyciągam dwa kubki. Do jednego nalewam wody i podaje Leeviemu. Jego wzrok zatrzymuje się na moich kolanach. – Co ci się stało?
- Em... Upadłam. – wyjaśniam co nie jest kłamstwem, ale nie jest też do końca prawdą. Leevie się krzywi.
- Auć! Aż taka z ciebie niezdara? = drwi i pociąga łyk wody. Przerywam robienie sobie herbaty i z lekkim uśmiechem odwracam się do niego.
- Nie gadaj, że przyszedłeś tutaj tylko po to, że by się ze mnie ponaśmiewać. Nie muszę ci chyba przypominać, że wygrałam igrzyska. – unoszę jedną brew.
- Masz całkowitą rację. – wymachuje palcem wskazującym. Podkreślając swoje słowa. – Przyszedłem ci podziękować.
- Podziękować? – zdumiewam się. – Niby za co?
- Za to, że wczoraj... za wczoraj. Za to, że pomogłaś Jo. – mówi z wdzięcznością. Spoglądam na niego zaskoczona.
- Przecież... To był mój obowiązek. Nie masz mi za co dziękować.
- Ale mimo to... A, i dzięki za wodę. – znowu unosi kubek do ust.
- Może podziękujesz jeszcze za powietrze... Nawet nie myśl, żeby podziękować za powietrze. – śmieje się. Poprawił mi humor. Bardzo lubię Leeviego. Do tej pory jeszcze się na nim nie zawiodłam. Leevie też się uśmiecha. Słyszę głośny gwizd gotującej się wody w czajniku. Zalewam nią ususzone liście mięty i słodzę łyżeczką cukru. Rozmowa ciągnie się dalej i swobodnie przechodzi w dyskusję na temat zmian, które zaszły w naszym dystrykcie. Mówimy o nowym burmistrzu, o planach wybudowania fabryki lekarstw i o ludziach z Kapitolu, którzy musieli się przeprowadzić. Śmiejemy się z ich prób nie gadania tak piskliwie. W końcu Leevuie musi iść, bo niedługo zaczyna pracę. Stojąc w drzwiach odwraca się do mnie.
- Jeszcze raz dziękuję. – żegna się.
Po jego wyjściu zauważam jak bardzo głodna jestem. Po prysznicu zakasam rękawy i chwytam w dłoń dziennik z przepisami mamy. Co jak co, ale uwielbiam gotować odkąt się tego naucyłam. Kartkuje skomplikowane i wymagające czasu potrawy aż dochodzę do łatwiejszych i szybszych w przyżądzaniu. Nie mam jakos ochoty na zabawę. W końcu daje sobie spokój z kartkowaniem. Postanawiam zrobić zapiekankę.
Mniej więcej w połowie procesu krojenia ziemniaków, wraca mój mąż. Niby od niechcenia zsuwa z ramion kurtkę i siada przy stole kuchennym. Opiera głowę na dłoniach. Bez słowa.
Zaniepokojona zerkam w jego stronę.
- Hej... – szepczę zdezorientowana.
- Cześć. – odpowiada szorstko. Wycieram ręce i podchodzę bliżej niego. Siadam na stole.
- Co jest? – pytam ze skruchą w głosie. Przeczesuję palcami jego włosach i odgarniam długie loki z jego twarzy, częściowo przesłonietej dłońmi.
- Czasami zdarzają się człowiekowi gorsze dni. – warczy. Odchyla się do tyłu na krześle i wzdycha. – Dla mnie dzisiaj zdecydowanie taki jest.
Ze zdziwieniem przyglądam się jego twarzy. Chwytam za jego policzki i patrzę na rozcięcie na policzku i lekko siniejące oko.
- Co to jest!? – pytam z rozdziaionymi ustami. Odtrąca moją rękę.
- Nic... Wypadek przy pracy. – nagle zrywa się na równe nogi i zaczyna wspinać się po schodach. Poirytowane zeskakuje ze stołu i krzyczę.
- Peeta! Nie zachowuj się jak dziecko? Co się z tobą dzieję? Jesteś... – nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa. - ... wszystkim tym, czym nie bywasz normalnie. – Zatrzymuje się u szczytu schodów. Chwilę myśli i wraca. Staje na przeciwko mnie.
- Rozwiń to. – żąda. Jeszcze przed chwilą byłam tylko piorytowana. Teraz zaczynam być zła. Jest taki obojętny. Taki zimny. Coś musiało się stać, a on nic mi nie powiedział. Jego ton sprawia, że cała się jeżę. Zaciskam zęby i pięści.
- Ty dobrze wiesz o czym mówię. – cedzę.
- Nawet jeśli, to chcę to usłyszeć. – kipiąca złością wyrzucam.
- Jesteś zimny, obojętny. Taki inny od codziennego siebie. Trzymasz mnie na dystans. Kompletnie ignorujesz to, że się o ciebie martwię! – wybucham. Zaciska szczęki i wbija we mnie lodowate spoiżenie. Bez dobrze znanego mi ciepła i miłości. Widzę w nich tylko ślepa pustkę. To sprawia, że ulatuje ze mnie powietrze. Co takeigo się stało wczoraj wieczorem, kiedy byłam z Johanną? Co takiego przegapiłam? Co ja zrobiłam?
- Nie potrzebuje, żeyś się o mnie martwiła. Jestem dorosły. – cedzi.
- A zachowujesz się, jak dziecko!
– Z resztą, ty też nie chciałaś, żebym się o ciebie martwił. Tak bardzo ci na tym zależało. – warczy. Opuszczam ramiona zrezygnowana.
- Nie prawda... Nie, nie o to mi chodziło. – tłumaczę.
- Nie ważne. – chwyta z wieszaka kurtkę i wybiega. Stoję w chłodnym wietrze niezamkniętych drzwi. Całkowicie osłupiała. Drżącymi rękami odnajduję telefon. Normalnie zadzwoniłabym do Johanny, ale nie wiem czy ma czas. Po dobrym humorze, który zapewnił mi Leevie nie ma śladu. Szybko wyszukuję odpowiedni numer i głośno oddychając przykładam telefon do ucha.
- Gale?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.