Rankiem budzę się dziwnie odrętwiała i niewyspana. Bolą mnie
kolana i ramie na które upadłam, a głowa jest ciężka od nieprzyjemnych
myśli. Przypominam sobie ze szczegółami wczorajszy koszmar, histerię,
bieganie po domu i łzy przerażenia. Przypominam też sobie pobódkę po
tym, jak straciłam przytomność. Peeta się upierał, żeby sprowadzić
pomoc, ale byłam nieprzytomna zaledwie parę minut. To wszystko sprawia,
że mam tylko ochotę okryć się na nowo pościelą i zapomnieć, że trwa
dzień. Mimo iż powieki mam ciężkie – mój mózg nareszcie rejestruje, że
to COŚ mnie obudziło, a konkretnie dźwięk natarczywego dzwonka.
Spoglądam na zegarek. Południe. Cholera.
Wyskakuję z pościeli i
zbiegam po schodach. Dobiegam do drzwi i pośpiesznie je otwieram w
chwili, gdy dzwonek się powtarza. Moim oczom ukazuje się Leevi. Wita
mnie pogodnym uśmiechem. Omiata mnie spojrzeniem od stóp do głów.
- Hej, Katniss. – mówi z wyraźnym entuzjazmem. – Obudziłem cię?
- Leevi... Hej. Em... Tak, ale nic nie szkodzi. Wejdź. – odsuwam się na
tyle, aby mógł wejść do środka. W tym czasie zastanawiam się czy Peeta
zdecydował się zostać w domu czy też wyszedł z samego rana do piekarni.
Raczej to drugie. Troszkę mi smutno, że nie został w domu. Levi
swobodnym krokiem wchodzi do środka i zdejmuje buty. Gestem ręki
zapraszam go do kuchni. Siada przy stole i przeciąga się. – Napijesz się
czegoś?
- Wody, jeśli można. – spoglądam na niego przez ramie.
- Nie można. – drażnię się z nim.
- Oj... Wyczuwam ironie. Nie ładnie... – odpowiadam mu cichym śmiechem.
Wyciągam dwa kubki. Do jednego nalewam wody i podaje Leeviemu. Jego
wzrok zatrzymuje się na moich kolanach. – Co ci się stało?
- Em... Upadłam. – wyjaśniam co nie jest kłamstwem, ale nie jest też do końca prawdą. Leevie się krzywi.
- Auć! Aż taka z ciebie niezdara? = drwi i pociąga łyk wody. Przerywam
robienie sobie herbaty i z lekkim uśmiechem odwracam się do niego.
-
Nie gadaj, że przyszedłeś tutaj tylko po to, że by się ze mnie
ponaśmiewać. Nie muszę ci chyba przypominać, że wygrałam igrzyska. –
unoszę jedną brew.
- Masz całkowitą rację. – wymachuje palcem wskazującym. Podkreślając swoje słowa. – Przyszedłem ci podziękować.
- Podziękować? – zdumiewam się. – Niby za co?
- Za to, że wczoraj... za wczoraj. Za to, że pomogłaś Jo. – mówi z wdzięcznością. Spoglądam na niego zaskoczona.
- Przecież... To był mój obowiązek. Nie masz mi za co dziękować.
- Ale mimo to... A, i dzięki za wodę. – znowu unosi kubek do ust.
- Może podziękujesz jeszcze za powietrze... Nawet nie myśl, żeby
podziękować za powietrze. – śmieje się. Poprawił mi humor. Bardzo lubię
Leeviego. Do tej pory jeszcze się na nim nie zawiodłam. Leevie też się
uśmiecha. Słyszę głośny gwizd gotującej się wody w czajniku. Zalewam nią
ususzone liście mięty i słodzę łyżeczką cukru. Rozmowa ciągnie się
dalej i swobodnie przechodzi w dyskusję na temat zmian, które zaszły w
naszym dystrykcie. Mówimy o nowym burmistrzu, o planach wybudowania
fabryki lekarstw i o ludziach z Kapitolu, którzy musieli się
przeprowadzić. Śmiejemy się z ich prób nie gadania tak piskliwie. W
końcu Leevuie musi iść, bo niedługo zaczyna pracę. Stojąc w drzwiach
odwraca się do mnie.
- Jeszcze raz dziękuję. – żegna się.
Po jego wyjściu zauważam jak bardzo głodna jestem. Po prysznicu
zakasam rękawy i chwytam w dłoń dziennik z przepisami mamy. Co jak co,
ale uwielbiam gotować odkąt się tego naucyłam. Kartkuje skomplikowane i
wymagające czasu potrawy aż dochodzę do łatwiejszych i szybszych w
przyżądzaniu. Nie mam jakos ochoty na zabawę. W końcu daje sobie spokój z
kartkowaniem. Postanawiam zrobić zapiekankę.
Mniej więcej w
połowie procesu krojenia ziemniaków, wraca mój mąż. Niby od niechcenia
zsuwa z ramion kurtkę i siada przy stole kuchennym. Opiera głowę na
dłoniach. Bez słowa.
Zaniepokojona zerkam w jego stronę.
- Hej... – szepczę zdezorientowana.
- Cześć. – odpowiada szorstko. Wycieram ręce i podchodzę bliżej niego. Siadam na stole.
- Co jest? – pytam ze skruchą w głosie. Przeczesuję palcami jego
włosach i odgarniam długie loki z jego twarzy, częściowo przesłonietej
dłońmi.
- Czasami zdarzają się człowiekowi gorsze dni. – warczy.
Odchyla się do tyłu na krześle i wzdycha. – Dla mnie dzisiaj
zdecydowanie taki jest.
Ze zdziwieniem przyglądam się jego twarzy. Chwytam za jego policzki i patrzę na rozcięcie na policzku i lekko siniejące oko.
- Co to jest!? – pytam z rozdziaionymi ustami. Odtrąca moją rękę.
- Nic... Wypadek przy pracy. – nagle zrywa się na równe nogi i zaczyna
wspinać się po schodach. Poirytowane zeskakuje ze stołu i krzyczę.
-
Peeta! Nie zachowuj się jak dziecko? Co się z tobą dzieję? Jesteś... –
nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa. - ... wszystkim tym, czym nie
bywasz normalnie. – Zatrzymuje się u szczytu schodów. Chwilę myśli i
wraca. Staje na przeciwko mnie.
- Rozwiń to. – żąda. Jeszcze przed
chwilą byłam tylko piorytowana. Teraz zaczynam być zła. Jest taki
obojętny. Taki zimny. Coś musiało się stać, a on nic mi nie powiedział.
Jego ton sprawia, że cała się jeżę. Zaciskam zęby i pięści.
- Ty dobrze wiesz o czym mówię. – cedzę.
- Nawet jeśli, to chcę to usłyszeć. – kipiąca złością wyrzucam.
- Jesteś zimny, obojętny. Taki inny od codziennego siebie. Trzymasz
mnie na dystans. Kompletnie ignorujesz to, że się o ciebie martwię! –
wybucham. Zaciska szczęki i wbija we mnie lodowate spoiżenie. Bez dobrze
znanego mi ciepła i miłości. Widzę w nich tylko ślepa pustkę. To
sprawia, że ulatuje ze mnie powietrze. Co takeigo się stało wczoraj
wieczorem, kiedy byłam z Johanną? Co takiego przegapiłam? Co ja
zrobiłam?
- Nie potrzebuje, żeyś się o mnie martwiła. Jestem dorosły. – cedzi.
- A zachowujesz się, jak dziecko!
– Z resztą, ty też nie chciałaś, żebym się o ciebie martwił. Tak bardzo
ci na tym zależało. – warczy. Opuszczam ramiona zrezygnowana.
- Nie prawda... Nie, nie o to mi chodziło. – tłumaczę.
- Nie ważne. – chwyta z wieszaka kurtkę i wybiega. Stoję w chłodnym
wietrze niezamkniętych drzwi. Całkowicie osłupiała. Drżącymi rękami
odnajduję telefon. Normalnie zadzwoniłabym do Johanny, ale nie wiem czy
ma czas. Po dobrym humorze, który zapewnił mi Leevie nie ma śladu.
Szybko wyszukuję odpowiedni numer i głośno oddychając przykładam telefon
do ucha.
- Gale?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.