Syczę z bólu. Podnoszę się i chwytam za brzuch. O rany... Tak boli...
Mama momentalnie wstaję i przyciska jakiś guzik. Już po paru sekundach
ból gaśnie. Co za ulga...
- Co, co to było?- pytam słabo.
- Morfalina.- odpowiada spokojnie. Kiwam głową.
-
Co ty tutaj właściwie robisz? Przecież się pokłóciłyśmy.- w jednej
chwili moja złość na nią powraca. Jestem ciągle na nią wściekła.
- Może i tak... Zawsze, pozostaniesz, jednak moją córką i bez względu na wszystko będę się tobą opiekować.- marszczę brwi.
- Co takiego mi jest?- pytam. Mama wzdycha.
-
Cóż, to bardzo rzadko spotykany wirus. Można go złapać jedynie w
czwórce. Już od paru miesięcy nikt nie zapadł na tę chorobę, więc
uznano, że powoli przechodzi ona do historii. Tak się z tego, co widzę,
wcale nie stało.- mama poprawna moją kroplówkę i wraca na stołek.
- Uleczalna?- naglę, zaczynam drżeć.
-
Oh, tak. Tylko że bardzo nie przyjemna. Mniej więcej tydzień. -
Wzdycham z ulgą.- Nie ciesz się za bardzo.- spoglądam na nią przerażona.
- Tydzień... Ale nie wolno używać żadnych środków przeciwbólowych.
- przed chwilą podałaś mi morfalinę!- mama znowu wzdycha.
-
Wiem. Nie powinnam. Musiałam ci wszystko jednak wyjaśnić, a
sparaliżowana bólem nie byłabyś w stanie się skupić. Od chwili kiedy
lekarstwo przestanie działać, przez tydzień będzie ci... Ciężko. Nie
wolno ci niczego brać. Jasne? - Kiwam głową. Cholernie się boję.
- Jak bardzo będzie bolało?
- pierwsze cztery dni to będzie istny koszmar. Potem jednak ból będzie stopniowo gasł. Przykro mi. Katniss, musisz wytrzymać.
- Tydzień.- jęczę. Mama kiwa głową, a moja głowa bezwładnie opada na poduszki.
- Nastraszyłaś Peete i Haymicha.- unoszę głowę. Peeta.
- Gdzie są?
- Na korytarzu. Lekarz nie pozwolił im tu siedzieć, aż się wybudzisz.
- A ty?
- Jestem lekarzem. Tylko że to nie ja cię badałam. Pozwolili mi zaczekać na twoje przebudzenie, żeby zdążyć, podać ci morfalinę. Haymich i Peeta już wiedzą. - Kiwam głową.
-
Zawołasz ich?- opieram się na łokciach. Mama wstaję i wychodzi na
korytarz. Mija pięć sekund. Pięć. Do pokoiku wpada przerażony Peeta. Ułamek sekundy później Haymich. Stają obok mojego łóżka a Peeta chwyta moją dłoń.
- Przepraszam Kat. Nie powinniśmy tak długo zostawać w czwórce. To moja wina. Ja...- uciszam go gestem ręki.
- po pierwsze... To ja chciałam lecieć do czwórki. Po drugie to ja chciałam zostać przy mamie a po trzecie...
- Możliwe, ale mogłem coś zrobić. Wiedziałem, że nie masz żadnych szczepień. Znaczy dotąd.- Peeta jest tak zmartwiony, że ciężko mi jest na niego patrzeć. Oboje z Haymichem nie spali od dobrych 15 godzin. Odwracam się do Haymicha.
- I co teraz? Będę się zwijać z bólu przez tydzień.- jestem bardzo bliska płaczu.
- Już wszystko załatwione, skarbie. Podzieliliśmy się... Dyżurami.
- Dyżurami?- jestem zaskoczona. Jakie dyżury?
- twoja mama zajmuje się tobą od 07:00-13:00. Potem przejmuje cię Delly, która zgodziła się nam pomóc. 13:00-16:00. Następnie jestem ja. 16:00-22:00. W nocy, czyli 22:00-07:00 Peeta.-
jestem tak zaskoczona, że otwieram usta. Chociaż to chyba dobrze, że
się czymś takim zajęli. Przynajmniej każdy z nich będzie mógł odpocząć.
Każdy z wyjątkiem mnie.
- Dlaczego Peeta ma najdłuższy dyżur?
- Ponieważ najprawdopodobniej troszeczkę będziesz spała.- "troszeczkę"... Przypominam sobie, jak się czułam dzisiaj rano i o mały włos nie zalewam się łzami.
- Jedyny plus jest taki, że pozwolili ci wrócić do domu. Dlatego jedziemy już teraz. Musimy dojechać do waszego domu, zanim morfaliną
przestanie działać. Jest 21:42 więc, jest moja kolej, ale
stwierdziliśmy, że nie ma sensu się zmieniać po 20 minutach.- ciekawe
jak długo nad tym siedzieli. Jestem wyczerpana a za parę godzin mam
znowu popaść w obłęd. Chcę już do domu. Kiwam głową i wstaję. Ku mojemu
dziwieniu jestem w pełni ubrana. Mam na sobie miękki dres w panterkę a
włosy mam związane w warkocz.
- Twoja mama.- Peeta odpowiada na nie zadane przez ze mnie pytanie. Wychodzimy ze szpitala, po czym wracamy do domu.
***5 dni później***
Najchętniej wyrzuciłabym za drzwi wszystkich... Najgorsze są godziny spędzone z Peetą.
W innym przypadku byłyby pewnie najlepszymi, ale za każdym razem, kiedy
Piszcze z bólu on zaczyna się martwić i wcale mi tym nie pomaga. Z mamą
wcale nie rozmawiam. Pewnie dlatego, że sparaliżowana torsjami nie
potrafię z siebie wykrztusić ani słowa. Jej towarzystwo jest jednak
bardzo uciążliwe. Ciągle jestem na nią wściekła za tę sytuację z
Gale’em. Najprzyjemniej spędza mi się czas z Delly.
Bez sensu papla całymi dniami i czasami odwraca moją uwagę od bólu.
Szkoda, że spędzam z nią tylko parę godzin. Polubiłam ją. Za to Haymich...
No... Pijany na nie wiele się zdaję. Mało sypiam, nic nie jadam. Jestem
nie zwykle markotna, a ból jest oszałamiający. Na szczęście choroba się
już kończy a zaraz po powrocie do zdrowia mam zamiar rozpocząć
poszukiwania brata Peety. Nie mam
zamiaru opisywać jak się czuje każdego dnia. Czuje się tylko gorzej. Bez
przerwy wymiotuję. Mam zawroty głowy z osłabienia, a w moim brzuchu
ktoś gra na bębnach. Mam dosyć wszystkiego. Drgawek, bólu, wymiotowania i
przerażonych głosów ludzi dookoła. Dlaczego mnie nie zostawią?
Wolałabym, żeby sobie po prostu poszli. Chociaż na parę minut. Jak oni w
ogóle mogą na mnie patrzeć?
Przepiękne opowiadanie!!!
OdpowiedzUsuńPod koniec lutego/na początku marca panował taki okropny strasznie zarazliwy wirus, pół szkoły i cała rodzina to miała. Ból na który nie działały leki. Czy się inspirowałaś pisząc? Nigdy nie czułam takiego bólu jak wtedy
OdpowiedzUsuńZbieg okoliczność? Czytam ten Rozdział podczas gdy jestem chora wymiotuje i brzuch mnie boli. Ogólnie blog fajny i ciekawy.
OdpowiedzUsuń*Okoliczności
Usuń