Minęły cztery miesiące od naszego ślubu i śmierci Haymitcha.
Ból w piersi po jego utracie odrobinę zelżał, a uśmiech co raz częściej
pojawia się na naszych twarzach, ale rany w sercach ciągle się nie
zagoiły. Mimo to temat jego śmierci staje się co raz rzadszy. Staram się
udawać, że on wcale nie umarł. Dla Peety. W ostatnim czasie
wystarczająco dużo razy widział mnie ze łzami w oczach. Za pewne
wyrobiłam już normę przeciętnego człowieka.
Ostatnio nie śnią mi się
koszmary. Miewam dziwaczne sny o wszystkich zmarłych. Prim potykająca
się o kamień i wpadająca na szczupaka do strumyka, tata pomagający jej
wyjść z wody z uśmiechem na ustach, Finnick drzemiący na kupce świeżych
liści i Haymitch starający się domyć jego wiecznie brudną twarz... Normą
stały się też sny o... No właśnie... O czym? Te sny drugiego sortu
ciężko jest przypisać do jakiejś grupy. Zawsze budzę się z nich
oszołomiona. Śni mi się... przyszłość? Możliwe, ale kto wie? Problem
jest w tym, że nie potrafię ich nazwać. Wizje, które dostarcza mi mój
umysł są bardzo kuszące, ale nic nie zapewnia mnie o ich prawdziwości...
Mam wrażenie, że moja czaszka za chwilę eksploduję...
Kiedy
„nowy” piekarz dwunastki postanowił wyjechać z dystryktu i wrócić do
rodziny w trójce, jeszcze nowszy burmistrz Froido zwrócił się do Peety.
Piekarnia została odbudowana, ale z tego co wiem mój mąż nie ubiegał się
o prawa do tego budynku. Długo rozmyślał i w końcu przyjął propozycję.
Oczywiście najpierw musiał się stukrotnie upewnić, że ja na pewno nie
mam nic przeciwko i, że nie będę czuła się odtrącona siedząc samej mniej
więcej do drugiej po południu. Tak szczerze, to kłamałam... Widziałam,
jak oczy mu zaświeciły, kiedy Froido przedstawił mu swoją ofertę.
Widziałam, że najchętniej od razu odpowiedziałby „tak”. Za razem
cieszyłam się trochę, bo znowu miałam szansę na spotkanie się z Galem.
Może ja też powinnam zająć się czymś konkretnym.
Parę dni po pogrzebie, przedstawiłam Peecie całą historię. Nie
pominęłam żadnego szczegółu opowieści Galea. Peeta, jak nikt inny go
zrozumiał. Gale odwiedził nas trzy dni później. Peeta rozpoznał blizny
po szczepieniach. Okazuje się, że będąc na badaniach w Kapitolu dzielił
pokój z mężczyzną, który był poddawany podobnym zabiegom przez siedem
lat. Preparat uszkodził wiele z jego narządów. Stąd Peeta rozpoznał
blizny, więc maleńkie wahanie z mojej strony kompletnie wyparowało.
- Dlaczego więc po prostu nie podali tego czegoś Katniss? Mieliby ją w garści. Kłopot z głowy. – stwierdził Gale.
- Podobno to działa tylko na mężczyznach. Nie pamiętam nic więcej. A
tak szczerze, to facet nieźle przynudzał. – odpowiedział Peeta. Dziwnie
się czuję, kiedy rozmawiają ze sobą. Są tacy... „przyjacielscy”, ale
mimo to niespokojni. Ciesze się, że los oszczędził mi przynajmniej
konfliktów między nimi. Gale przeprowadził się do mieszkania w mieście i
z oszczędności chcę wybudować dom na ruinach dawnego w złożysku.
Wieczór przed tym, jak Peeta miał rano wyjść, wybraliśmy się wraz z
Galem do Sae. Rory przez długi czas odmawiał spotkania z Galem, ale po
miesiącach namawiania dał się przekonać. Skończyło się na tym, że ja,
mój mąż i Sae rozmawialiśmy przy herbacie, a nadąsany Rory wybrał się na
spacer z Galem. Tak szczerze, to nie chciałam tam iść, ale zmusiło mnie
poczucie winy.
Jest mi bardzo wstyd, bo w pewnym sensie to ja ich
skłóciłam. To ja ustawiłam Roryego przeciwko Galeowi. Inna sprawa, że
wtedy sama wierzyłam w swoje słowa.
Nie mam nadziei na to, że Gale i
Peeta kiedyś się zaprzyjaźnią, ale ciesze się, że znoszą swoją
obecność. Może i nieświadomie, ale Peeta i Gale stają się bardzo spięci w
swoim towarzystwie. Czasami wybieramy się na polowania, ale raczej
zostaję w dystrykcie. Muszę się przyzwyczaić do częstego przebywania w
lesie. Kocham tam być, ale co za dużo, to nie zdrowo.
Rory niby to pogodził się z galem, ale wciąż zachowuje się wobec niego wrogo.
Effie wyjechała. Nikt nie wie gdzie jest.
Jest około południa. Peeta już wcześnie rano zerwał się, tak, jak
przez ostatnie dwa tygodnie. Krzątam się po domu w poszukiwaniu zajęcia.
Wszystko błyszczy. Obiad prawie gotowy. Mimo iz Peeta nie chciał, żebym
zajmowała się wszystkim sama, to staram się mu uświadomić, że to z
nudów. Gale zaczął uczęszczać na zajęcia kształcące, aby zostać
policjantem. Ciężko mi go sobie wyobrazić w mundurze, ale... Jeśli tego
chcę. Druga strona, że zawsze pragnął sprawiedliwości.
Postanawiam wybrać się do Johanny.
Pukam do drzwi, ale jedyną odpowiedzią, jest odgłos tuczącego się
szkła. Wystraszona otwieram drzwi i prawie wpadam na Johannę. Drżącymi
rękami zbiera z podłogi kawałki kubka. Od razu klękam, żeby jej pomóc.
Zerka na mnie ukradkiem, ale nic nie mówi.
- Przepraszam. – jęczę.
- Za co? – pyta lekko poirytowana.
- No... Nie wystraszyłam cię pukaniem? – przestaję zbierać szkło i
patrzę w twarz Johanny. Ma spuszczoną głowę i nie widzę jej oczu. –
Johanna? Wszystko gra? – Nie uzyskuję odpowiedzi. Moja przyjaciółka
wstaję i rusza w stronę kuchni. Wyrzuca odłamki do strojącego pod zlewem
kosza i spogląda mi w oczy... Dopiero teraz zauważam jej przekrwione
oczy i sine cienie pod nimi. Marszczę czoło i podchodzę bliżej. – Co
się...? – Nie daje mi dokończyć. Mija mnie i rusza do salonu gdzie siada
na kanapie wokół której walają się setki zużytych chusteczek
higienicznych. Patrzę na bałagan i znowu podchodzę do Johanny. Siadam
obok niej ze zmartwieniem w oczach. Wiem to, bo widzę ich odbicie w
oczach mojej przyjaciółki. W jej zbierają się łzy. Zaciska powieki.
Sięgam po świeżą i podaje ją jej. Dziękuję skinięciem głowy. – Powiesz
mi co się stało? – szepczę. Johanna głośno wydmuchuje nos i wbija wzrok w
swoje dłonie. Zaczynam coś podejrzewać Zmartwienie buzuję we mnie i mam
ochotę wyrwać z niej całą prawdę. Johanna... płaczę. Znowu. Od wojny co
raz częściej jej się to zdarza. – Chodzi o Leviego? – pytam półszeptem.
Kręci głową, ale zaraz po tym nią kiwa. – Zerwał z tobą? – kręci głową.
Wstrzymuję oddech. Johanna po raz kolejny dmucha nos w serwetkę i rzuca
ją na ziemię. – Z... Zrobił ci coś? – jąkam się. Kręci głową... i znowu
nią kiwa. Naglę mam wrażenie, że świat wiruję. Johanna zauważa moją
reakcję.
- Nie... Nie o to chodzi. – mówi płaczliwie i znowu zanosi się płaczem.
- Więc co? – staram się zachować jak najspokojniej. Biorę głęboki wdech.
- Tak na prawdę... To trudno go winić. A właściwie, to nie mam prawa...
- Johanna! Wyjaśnij mi to! – wybucham. Dziewczyna opiera dłonie na kolanach i spuszcza głowę. Nagle wyrzuca z siebie:
- Jestem w ciąży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.