Ciche skrzypnięcie schodów towarzyszy mi podczas wspinaczki na górne
piętro. Omiatający mnie półmrok i głucha cisza. Rozglądam się po
opustoszałym korytarzu. Czuję swąt niedawno palonego drewna – zapach
przeze mnie uwielbiany i stale mi towarzyszący podczas chłodnych
miesięcy. Słysze też cichy świst wiatru – zapewne wlatującego przez
otwarte okno w sypialni. Uchylam lekko drzwi i w ciemności zauważam jego
twarz. Nie śpi, jak się spodziewałam. Zamiast tego siedzi na krześle
przy otwartym oknie i wpatruje się w gwiazdy. Księżycowe światło pada na
jego twarz na której widać zmęczenie. Nic nie mówiąc zbliżam się i
kładę ręce na ramionach męża. Nie wzdryga się ani nie odwraca. Obejmuję
go za szyję i opieram brodę na czubku jego blond loków, którym
przydałoby się podcięcie. Milcząc – wpatrujemy się w połyskujące gwiazdy
i w tle błyszczące czernią niebo. Patrząc na nie mam wrażenie, że widzę
wśród gwiazd twarze. Tylko dwie. Jedna należy do Rue... Druga to Prim.
Kiedy tak patrze na ich uśmiechy tańczące wśród gwiazd – czuję motyle w
brzuchu. Zamykam oczy i nie zauważam, kiedy po policzkach zaczynają
spływać łzy. Słone łzy. Tymczasem pod moimi powiekami widać obie sceny
strasznych śmierci. Widzę frunący oszczep i spadające z nieba
spadochrony. Słyszę dźwięk wybuchającej bomby i upadającego ciała małej
dziewczynki. Dziś miałyby po piętnaście lat, a nie dane im było aż tak
długo żyć. Wdycham słodki zapach włosów Peety i w myślach dziękuję
losowi za to, że chociaż jego dla mnie oszczędził.
- Idź się połóż. – mówi chłodnawo. Przygryzam dolną wargę wyrwana z zamyślenia.
- Co?
- Połóż się. – powtarza. Nie da się nie zauważyć ziąbu płynącego
spomiędzy jego warg. Zastanawiam się czym jest to wywołane, Czyżbym
swoim wypadem na cały dzień zirytowała go aż do tego stopnia? A może
stało się coś innego czym podpadłam. A może nie znam powodu.
- A ty? – pytam chcąc nieco zbliżyć się do rozwiązania zagadki. Bierze głęboki oddech i niby od niechcenia szepcze:
- Nie... Jakoś, nie... Nie ważne. Idź się połóż. – nagle ton jego głosu zmienia się na pełen troski i czułości.
- Kocham cię, - wyszeptuję odstępując od tematu. Przykładam usta do
jego włosów. On unosi rękę i nie odrywając wzroku od nieba odszeptuję.
- Ja ciebie też... Ale musisz odpoczywać.
Znowu zamykam oczy i mocniej go obejmuję – ignorując jego komentarz.
Ściskamy sobie dłonie i ponownie cichniemy. Czuję, jak powieki mi
opadają. Jak zmęczenie bierze górę nad moim ciałem. Biorę głęboki wdech,
a potem ziewam przeciągle.
- Mówiłem. – mówi z troską.
- A ty?
- Nie chce mi się spać. – kłamie.
- Nie kłam. – proszę.
- To może inaczej: Nie chcę spać. – wyjaśnia miękko. Już rozumiem. Ze skruszonym wyrazem twarzy pytam:
- Co ci się śniło? – kręci głową.
- Nie ważne. – unika tematu. Ponownie cichniemy. Smutno mi, że nie chce
się ze mną tym podzielić, ale sama nie zawsze mu wyjawiam jakie sny
mnie męczą. Zanurzam palce w jego miękkich włosach i z lekkim śmiechem
mówię:
- Trzeba ci podciąć włosy. – ponownie się pochylam i składam pocałunek na puklach.
- Jest pani w stanie się tym zająć, pani Mellark? – pyta z cichym śmiechem.
- Z przyjemnością, proszę pana. – odpowiadam z Kapitolińskim akcentem.
Peeta się krótko śmieje i wreszcie odwraca ku mnie głowę. Obrzuca
spojrzeniem moją twarz i się podnosi. Jest w zwyczajnych ubraniach.
- Połóż się zrobię sobie herbatę i zaraz przyjdę. Chcesz też? – kręcę
głową. Chwilę patrzymy sobie w oczy. W pewnej chwili sama przyciągam go
do siebie i mocno całuję jednocześnie – przepraszając i obiecując sobie,
że nie będę naciskać na wyjaśnienia. Ma prawo do tajemnic. Nawet przede
mną. Odsuwa mnie od siebie, jak na moją głowę zbyt szybko. Bez uśmiechu
wychodzi i słyszę szuranie stóp na schodach...
Leżę w dole do połowy przysypana popiołem... Martwi ludzie
sypią popiołem w moją twarz, zakopują mnie w nim. Uświadamiam sobie, że
kiedyś już mi się to śniło. Prim z cieniem wściekłości sypie mi szarym
prochem prosto w usta. Haymitch w oczy... I tak dalej... I tak dalej. A
łopata szoruje i szoruje. Madge – ustrojona w ładną, białą sukienkę
chlusta mi w twarz wiadrem prochów. Szur... Szur...
W pewnej chwili
rozpoznaję jedną z twarz stojącą w tłumie. Osoba przeciska się przez
tłum stojący w kolejce i staje nad moim grobem z wiadrem popiołu...
Wywraca je do góry nogami i odwraca się. Rusza przed siebie i ponownie
mija ludzi, a ja zdążam tylko z ogromnym trudem wykrzyczeć imię...
- Peeta!
Budzę się zlana potem. Sen był krótki, a jaki potworny.. po omacku
wyszukuję wokół siebie ciała, ale zamiast tego moje palce natrafiają
wyłącznie na pustkę. Wpadam w panikę. Doskakuję do włącznika światła i
go wciskam. Zastaję pusty pokój. Wpadam do łazienki – pusto. Zbiegam po
schodach spazmatycznie oddychając i płacząc jednocześnie. Szlocham i
sprawdzam kuchnie i salon... Nie ma go! Wybiegam przed dom w głuchą noc,
ale tam też zastaję wyłącznie pustkę. Wyobrażam sobie najgorsze! Scenka
ze snu ciągle kołaczę w mojej głowie. Zaczynam się trząść i panikować
jeszcze bardziej. Przeskakuję przez schodki na ganek i przebiegam przez
salon i kuchnie. Wybiegam na usłany świeżymi liśćmi taras i gorączkowo
rozglądam się dookoła. Mokre policzki szczypią od chłodu, a kiedy
kawałek ode mnie zaczynam rozróżniać chłopaka o blond czuprynie od
ciemnego drzewa... Czuję, że moje serce na chwilę staję. Może na
sekundę. Zaczyna znowu bić gorączkowo, a dla mojego ciała, to za dużo.
Osuwam się na kolana i czuję mocny ból w udach. Chłopak nagle odwraca
głowę w moją stronę... I c-chyba wstaję, ale nie jestem pewna, bo czuję,
jak moje ciało ustępuję głębokiemu snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.