Wpatruje się w mikroskopijne budynki czwórki pod nami. Tam i ów,
widać małe zbiorniki wodne, ale największe wrażenie, robi ogromne,
rozprzestrzeniające się aż za horyzont morze. Z tej wysokości, nie mam
szans zauważyć szczegółów takich, jak ludzie czy łodzie rybaków.
Nogi
mam podkurczone pod brodę i obejmuje je ramionami. Jestem okropnie
zmęczona. Zaledwie siedemnaście godzin temu, smacznie spałam, a teraz
powieki kleją się niemiłosiernie. Głowa mnie boli, a kończyny
zdrętwiały.
Czuje się, jak marionetka, którą podmuch wiatru, może
wytrącić z rąk losu. Wyobrażam sobie, jak moje ciało toczy się po
ostrych skałach. Odłamki tną, i tak już okropnie zniszczoną i różową
skórę, zamieniając mnie w odrażającą istotę, oblaną krwią i skąpaną w
bólu. Albo wrzuca mnie do głębokich mórz, a głębiny wciągają mnie na
samo dno. Bez przekonania, staram się zaczerpnąć powietrza, ale moje
płuca napełniają się tylko wodą, przez co zaczynam się miotać z braku
tlenu.
Prostuję nogi i przeciągam się. Siedzę zupełnie sama w
przestronnym pomieszczeniu z czternastoma fotelami. Niedawno otrzymałam
informacje o podchodzeniu do lądowania. Zaraz go zobaczę.
Ta myśl sprawia, że rozbrzmiewa we mnie panika. Co mu powiem?
Peeta
wyszedł bardzo dobrze z wypadku. Nie ma tragedii, ale i tak stracił
mnóstwo krwi. Ma złamane dwa palce lewej ręki i zwichnięte lewe ramie.
Ma też dużą ranę na głowie i wiele mniejszych na całym ciele. Do tego
mocne i dosyć poważne poparzenia. Zostałam ostrzeżona, że będzie
osłabiony przez długi czas, ale mam się tym nie przejmować. To minie.
Siedzę,
jak na szpilkach, kiedy przystępujemy do lądowania. Czuje delikatne
turbulencje, ale już po chwili stoję twardo na ziemi. Cieplutki wiaterek
rozwiewa moje włosy, które wyślizgnęły się z ciasnego warkocza na mojej
piersi. Zastanawiam się, w którą stronę mam się udać, ale moje
wątpliwości rozwiewa kobieta wchodząca na polanę, na której
wylądowaliśmy. Biegnę w jej stronę, aby jak najszybciej znaleźć się w
szpitalu.
-Mamo! -krzyczę. Oczy zaczynają piec, bo uświadamiam sobie, że jest poirytowana, może nawet smutna.
-Katniss...
-w jej oczach zauważam skruchę. -O, skarbie... -szepczę i obejmuję moją
twarz rękami. -Tak mi przykro... Peecie prawie nic nie jest. Wszystko
będzie dobrze. -zapewnia. Puszczam jej ostatnie słowa mimo uszu. Już
dawno przestałam wierzyć, że kiedyś, wszystko będzie dobrze.
-Gdzie
on jest? Dobrze się czuje? Jest przytomny? -mój krzyk niesie się po
całej polanie, ale ignoruje to. Jestem u szczytu wytrzymałości i zaraz
zemdleje. Za chwilę zacznę błagać o morfalinę.
-Uspokój się. -mówi
spokojnie. -Zaraz go zobaczysz. Na razie zszywają mu ranę na czole, ale
już niedługo będziesz mogła go zobaczyć. -definitywnie stara się mnie
uspokoić, ale jej starania idą na marne. Nie ma sensu jakakolwiek próba
uspokajania mnie przez kogoś innego niż Peeta bądź Haymich. Tylko oni
potrafią podejść mnie w taki sposób abym mimowolnie się rozluźniła.
Szpital jest okonie znajomy i nieprzyjemny. Wszystko jest zbyt białe,
zbyt idealne, zbyt sterylne. Nieskazitelność wszystkiego, sprawia, że
czuje się tutaj obco. Kobieta, może trzydziestolatka, przynosi mi ciepły
posiłek i szklankę wody, oraz informuje mnie, że Peeta wybudził się z
narkozy. Chcę się z nim zobaczyć od razu, ale szatynka wręcz wymusza ode
mnie jeszcze chwilę spokoju i cierpliwości, aby zdołał się z lekka
wybudzić z otumanienia. Niechętnie zgadzam się.
W chwili spokoju, rozmyślam nad opowieścią Purni. Po zakończonym
przesłuchaniu spytałam jej się co miała na myśli mówiąc "To ja
dziękuję.", kiedy rozmawiała ze mną przez telefon. Odpowiedziała
prosto... "Mój brat, pracował w orzechu", a dla mnie, wszystko stało się
jasne.
Gdy w dwójce zbombardowano niestabilne zbocza orzecha,
zostałam poproszona o wygłoszenie mowy ze schodów pałacu
sprawiedliwości. Wtedy z tunelu, wytoczyły się dwa, zniszczone pociągi, z
których wylewały się tłumy rannych, uzbrojonych ludzi. W pewnym
momencie mężczyzna z raną na brzuchu, aż do mięsa, wycelował we mnie
bronią, a moje przemowa sprawiła, że dwójka, stała się nasza. Co prawda,
straciłam śledzionę, ale było warto.
Mężczyzna z raną na brzuchu, klęczący przede mną, był jej bratem.
Lekarz pozwala mi wejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.