środa, 18 lutego 2015

35. Jak to pięknie brzmi


Siadam na jednym z sześciu krzeseł w jadalni. Popijam ciepłą herbatę z kubka i uśmiecham się sama do siebie. Jest środek nocy, ale emocje dnia nie pozwalają mi na spokojne zaśnięcie. Po prostu nie chcę, żeby ten dzień się kończył. Mimo iż zbliża się uroczystość u Paylor a wraz z nią możliwe igrzyska to staram się o tym nie myśleć. Przypominam sobie pewną rozmowę z mamą. Było to parę dni przed losowaniem 74:ych igrzysk. Były to pierwsze dożynki Prim. Zamartwiałam się tym, co przeżyje Prim, jeżeli zostanę wylosowana. Postanowiłam ten jeden jedyny raz zwierzyć się mamie. Opowiedziałam jej o tym, co mnie trapi, a ona po chwili milczenia spytała.
- Widzisz to drzewo?- powiedziała, wskazując stary dąb, który stał blisko naszego domu. Kiwnęłam głową.- A widzisz liście?- kolejny raz skinęłam głową, nie wiedząc dokładnie co miała na myśli.- Teraz rosną. Rozwijają się. Pewnego dnia jednak spadną. Opadną na ziemie i już nikogo nie będą interesowały. - milczała przez chwilę.- Zastanów się. Możesz zrobić cokolwiek, żeby liście nie spadły? Cokolwiek?- zakręciłam przecząco głową. - No właśnie. Tak samo, jak nie możesz zmniejszyć cierpienia innej osoby. Tak samo nie możesz zmusić liści, aby nie spadały. Możesz próbować... ale nigdy ci się to w pełni nie uda. Dlaczego więc masz z tym walczyć? Z Czymś, na co nie masz wpływu.
Tak. Miała racje.
Wypijam duszkiem resztę herbaty. Nagle słyszę ciche kroki za sobą. Nie odwracam głowy, bo wiem kto to.
- Dlaczego nie śpisz, kochanie?- pyta i całuje mnie w czubek głowy.
- Jakoś nie chcę, żeby ten dzień się dla mnie skończył.- odruchowo spoglądam na perścionek spoczywający na moim palcu. Peeta uśmiecha się szeroko.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś mogła ponownie taki dzień przeżyć.- patrzę na niego z pytaniem w oczach.
- Czy ty coś sugerujesz?
- Nie, skąd?- odpowiada ze śmiechem.
- Żałuje tylko jednej rzeczy.- Peeta pochmurnieje.
- Jakiej?- pyta ze smutkiem w oczach.
- Takiej, że już szczęśliwsza być nie mogę...- uśmiecham się promiennie. Peeta zbliża swoje wargi do moich. Przez chwilę oddychamy tym samym powietrzem. Delikatnie ociera się swoimi ustami o moje, jednak wciąż mnie nie całuje. Zamiast tego szepcze wprost w moje usta.
- Boże, Katniss... Jak ja cię kocham... To się po prostu nie mieści w głowie.- uśmiecham się szeroko.
- Taaak? A ja głupia sądziłam, że znajdzie się jeszcze miejsce.- szepcze z teatralnym żalem.
- Może lepiej, żebyśmy się położyli? Jest czwarta nad ranem, a ty nie zmrużyłaś oka. - odsuwam się rozczarowana. Ale wiem też, że ma racje. Kiwam głową na zgodę. Peeta wsuwa ręce pod moje kolana i pod plecy i zanim zdążę zaprotestować, niesie mnie na górę. Kładzie mnie na przyjemnie chłodnej pościeli i przyciąga pewnie do siebie. Leżę teraz z nim twarzą w twarz. Jego oddech łaskocze skórę na moim czole.
- Katniss Everdeen... moją narzeczoną.- szepcze z niedowierzaniem w głosie.
- Tak właściwie to niedługo będę Katniss Mellark.- zauważam.
- Jak to pięknie brzmi.- mówi i chowa twarz w moich włosach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.