Większość osób zapewne uzna mnie za niezrównoważoną psychicznie, albo
kompletną idiotkę czy też sadystkę, ale nagle zaczynam się głośno
śmiać. Chichoczę i śmieję się na zmianę. Do tego parskam co jakichś
czas, kiedy nieporadnie staram siebie samą powstrzymać. Zginam się w pół
na widok zdezorientowanej miny nieznajomego mężczyzny z dzieckiem na
rękach. Jego skruszona mina, dziecko mlaszczące z kciukiem w ustach i
kobieta wyłożona na płytkach... Peeta nie pomaga mi wcale wtórując mi w
napadzie wiesołości. Niemalże dorównuje mi głośnym śmiechem. Parę osób
za nami i mężczyzna, który ku mojej wielkiej uciesze uratował maleństwo
przed upadkiem powoli przyłączają się do nas. W końcu cała piekarnia
wypełnia się głośnymi chichotami. Zaczyna mnie boleć brzuch i czuję, że
czeka mnie szczękościsk. Chowam twarz w dłoniach i trzęsę się wstrząsana
spazmami wesołości. W tym czasie pomocnik Peety, którego imię
zapomniałam chlusta kobiecie w twarz zimną wodą i uzyskuję pożądany
efekt... Jeśli tak można nazwać serię kaszlnięć i przekleństw
wydobywających się z ust nareszcie przytomnej klientki.
Przestaje
się śmiać, bo przed oczami staje mi inny kubek, inna mokra głowa i
przekleństwa wydobywane się z innych... Martwych już ust. Ust, które
dawały mi wskazówki jak mam przetrwać na arenie wypchanej po brzegi
pułapkami, trybutami i zwierzętami łaknącymi mojej krwi i całowały moją
dłoń, kiedy przekazywał mnie w ramiona mojemu mężowi. Mina mi rzednie.
Kąciki ust opadają.
Kobieta zostaje postawiona na nogi. Jet
wyraźnie zawstydzona. Ma czerwone policzki. Uśmiecham się do niej
sztucznie. Moja nagła zmiana nastroju nie uchodzi uwagi Peety. No... A
jakżeby inaczej? Zna mnie na wylot.
Kobieta lekko się chwieję i
mężczyzna proponuje jej pomoc w dojściu do domu. Ona tylko kiwa głową i
już na nas nie spogląda zawstydzona.
- Coś się stało? – pyta mnie Peeta przyciszonym głosem.. – Mieliśmy się zobaczyć w domu.
- Em... T-tak, ale... – wzdycham. – Nie należę do cierpliwych. – splatam ręce na piersi lekko zażenowana.
- Aa... Pójdziemy może się gdzieś przejść. Na przykład...
- Nie, nie... Widzę, że masz tu mnóstwo pracy. Przepraszam, że
przeszkadzam. – przerywam mu. Wydaje się niezadowolony. Zaciska usta w
cienką linię. – Em... Ale... Zobaczymy się po południu? – chwilę to
trwa, ale kiwa w końcu głową. Dość smutno. Z braku innych pomysłów
ściskam szybko jego dłoń i wychodzę.
Stając w bramie wioski zauważam ze zdziwieniem trzy osoby stojące na
ganku naszego domu. Z daleka rozpoznaję posturę Plutarcha. Ogarnia mnie
panika, że przyjechał zabrać mnie do Kapitolu na występ w jego
prowizorycznym programie, ale strach znika, kiedy zauważam Paylor.
Strach zastępuję niepokój. Co tu u licha robi Paylor?!
Zbliżam się do nich niepewnie. Plutarch w pewnej chwili mnie zauważa.
- Patrzcie tylko! Moja ulubiona gwiazda! – błyska zębami. Lekko się
rumienię. Wymieniam uściski z Havensbeem i uściski dłoni z panią
prezydent.
- Paylor.
- Witaj moja droga. – jest w dobrym
nastroju. Moje obawy stopniowo łagodnieją. Trzecią osobą jest nieznajoma
mi kobieta. Przedstawia się jako Jennifer Hide, kanadyjska członkini
rady krajowej. Mam znikome pojęcie gdzie jest Kanada. Tylko raz
widziałam mapę całego, wielkiego świata. Wszystkie te kontynenty i
wielkie oceany sprawiły, że zakręciło mi się w głowie. Kobieta jest
wysoka i ma długie, kruczoczarne włosy upięte w kok z tyłu głowy. Jest
ubrana bardzo dostojnie i biznesowo. Członkini rady kanadyjskiej
przyjechała do mnie z panią prezydent z wizytą... Powinnam się bać?
Zapraszam ich do środka i kieruję wszystkich do salonu.
- Więc... – zaczyna Paylor. – Katniss, przyjechaliśmy, aby złożyć tobie
i twojemu małżonkowi pewną propozycję. – mówi rzeczowo. Macha dłonią –
przekazując głos kanadyjce.
- Tak.... Więc, wiele rzeczy się
zmieniło tutaj w Panem od czasu, kiedy odnowiliśmy kontakt... – zaczyna.
– Uzyskaliście potrzebną wam pomoc i w zamian chcielibyśmy tylko
jednej, małej rzeczy. – pochyla się do przodu nad stołem, jakby zaraz
chciała wyszeptać „twojej krwi”. Zamiast tego mówi: - Chcielibyśmy,
abyście z panem Mellarkiem złożyli wizytę w Londynie i wygłosili
przemówienia. Opowiedzieli co się z wami działo na arena, jak się
czuliście, kiedy co roku byliście skazywani na ten koszmar i wszystko
inne. Potem odpowiedzielibyście na parę pytań i już. Nic więcej.
Przynajmniej kobieta nie owija w bawełnę. Cena nie wydaje się z pozoru
duża, ale jak dla mnie, jest ona ogromna. Ciężar przeżycia wszystkiego
na nowo... Czy dam radę? Proszą o tak niewiele...
- Puścimy to na całym świecie. Chcielibyśmy, aby wasze przeżycia spróbowały wpłynąć na społeczność.
- Niby jak? – pytam sarkastycznie.
- Dowiemy się tego, jeśli się zgodzisz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.