czwartek, 19 lutego 2015

47. Występ Pos

Klęczę skulona w cieniu wysokiego świerku. Nakładam strzałę na cięciwę i wypatruję celu. Naglę, zauważam dorodnego królika. Uśmiecham się w duchu. Napinam cięciwę i celuje w oko zwierzęcia. Poddaje się mojemu ulubionemu zajęciu i puszczam strzałę. Wszystko dzieje się w bardzo powolnym tempie. Strzała powoli sunie w kierunku nic niespodziewającego się stworzenia. W końcu… przeszywa ona jego czaszkę. Widzę krew bryzgającą z otwartej rany w oczodole. Raptownie upuszczam łuk. Wpatruje się w zwłoki. W głowie pobrzmiewa znajomy głos. „Ty masz większą wprawę. Wiesz jak zabijać” „Jeszcze nigdy nie zabiłam człowieka” „A właściwie co to za różnica?”. Odpędzam nieprzyjemne wspomnienia. Wyszarpuje strzałę z truchła zwierzaka, ale zostawiam go na ziemi. Tak jest zawsze. Za każdym razem, kiedy decyduje się na polowanie… samotność daje się we znaki. Zaczynam wspominać a wspomnienia to coś okropnego. Tym bardziej chwil, które minęły bezpowrotnie. Każda cząstka mojego ciała tęskni za dawnym życiem. Tuż przed igrzyskami. Oczywiście czuje się szczęśliwa. Mam wiernych i wiele znaczących dla mnie przyjaciół, dobrą matkę, narzeczonego, który jest pierwszy na liście kochanych przeze mnie osób. Tak. Na pewno jestem szczęśliwa. Są jednak rzeczy, za którymi tęsknie. Są nimi wszystkie te dobre chwile wspólnie z rodziną i ważnymi dla mnie osobami. Tata, bawiący się ze mną na łące i uczący mnie drzewa wisielców. Prim, dojąca kozę i uśmiechająca się do mnie szeroko. Cinna, mierzący moje ciało i radzący mi, aby bez względu na wszystko być szczerą. Finnick proponujący mi cukier i śmiejący się z własnych dowcipów. Rozkazy twardego Boggsa… I całodniowe polowania z dawnym przyjacielem. Jego znajomy uśmiech. Jego znajomy głos. Ochranianie tyłów. Są one… dla mnie bardzo ważne. Jednak minęły. Tata, Prim, Cinna, Finnick i Boggs nie żyją, a mój przyjaciel stał się moim wrogiem. Dlaczego tak za nim tęsknie skoro… skoro go nienawidzę? Tęsknie jednak za starym nim. Tym, który kiedyś zabiłby tego, kto chciałby mnie skrzywdzić, a teraz sam to robi. Mój przyjaciel chcę mojej śmierci. Chłopiec z lasu… nie żyje. Zabiła go rewolucja. Zabiła ona każdą jego dobrą część. Zostawiła to, czego nienawidzę. Gruzy i popioły.
Uspokój się, Katniss! Nie możesz całe życie się użalać nad przeszłością. Liczy się teraz i to, co się dzieje teraz. Nie rozdrapuj starych ran! Karcę się. Zamykam oczy i wycieram strzałę ręką. Złocisty szkarłat spływa po moich palcach i aż wzdycham z obrzydzenia. Chyba wrócę do domu. Nie mam tu czego szukać. Polowanie to nie to samo co kiedyś. Słońce wschodzi. Jest może szósta… albo siódma. Tak, już czas wracać. Dziś jest dzień „zakończenia szkoły”. Posy ma jakieś wielkie przedstawienie w szkolę i właśnie tam się wybieramy. Ruszam w stronę dystryktu i starannie omijam wzrokiem półkę skalną z widokiem na dolinę. Ciepłe letnie powietrze owiewa moją twarz, kiedy prześlizguje się pod ogrodzeniem i ruszam wzdłuż łąki. Jak zawsze, zastanawiam się, kto leży pod moimi stopami. Madge? Matka Delly? Wchodząc na teren złożyska, jak zawsze powtarzam „Przepraszam”.
***
Wchodzę do domu i ciskam kołczan i broń na bok. Lądują gdzieś na podłodze. Wchodzę do kuchni, chwytam kartkę z krótką informacją, że wybieram się na polowanie w dłoń i wrzucam ją do kosza. Wspinam się cicho po schodach i uchylam drzwi sypialni. Mój ukochany śpi spokojnie. Nie zauważył, że wyszłam. Nie mogłam usiedzieć w domu. Okropny koszmar nawiedził mnie w nocy i nawet przez chwilę nie wpadło mi do głowy, żeby obudzić Peetę. Nie chciałam, żeby zarywał noc z mojego powodu. Dziwne, że nie obudziłam go miotaniem się. O ile w ogóle się poruszałam. Sen był spokojny, lecz przerażający. Cicho wyślizguje się z moich ubrań i rzucam je do kosza. Wszystkie są splamione krwią z moich rąk. Całkiem naga wchodzę do łazienki i wślizguje się pod prysznic. Zmywam z siebie wszystkie paskudztwa dzisiejszej nocy i poranka. Nie mówię tylko o krwi i brudzie. Johanna nie raczyła się ze mną dogadać i woli dalej wcielać swój niecny plan polegający na wymianę moich ubrań w życie. W końcu dałam za wygraną.
***
Poranek minął zwyczajnie. Na miejscu zjawiliśmy się razem z Peetą, Johanną i Rorym przed czasem i teraz posłusznie zajmujemy teraz miejsca w małej szkolnej auli. Johanna postanowiła wybrać się z nami, gdyż wręcz pokochała Posy. Lśniąca nowością scena i rzędy wygodnych foteli pokrywają całą salę. Siadamy obok siebie a ja splatam palce z Peetą.. Patrzę, jak reszta rodzin wślizguje się do sali i zajmuje miejsca wokół nas. W pewnym momencie zauważam rodziców koleżanki Pos, Lake. Tak jak ostatnio wpatrują się we mnie z ciekawością. Zatapiam się w fotel. Ich spojrzenie jest co najmniej nieprzyjemne. W końcu jednak siadają, ale i tak co jakiś czas odwracają głowy.

-Dziwacy.- szepczę. Kręcę głową i po chwili go zauważam. Gale Hawthorne wchodzi do Sali z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Przez jeden moment nasze spojrzenia się krzyżują, a on uśmiecha się szyderczo. Zupełnie jakby znalazł to, czego szukał. Zaczynam oddychać płytko ze złości. Zaciskam palce na dłoni Peety, a ten spogląda na mnie z niepokojem.
-W początku, kotku?- kręcę głową. Zamykam oczy.- Co jest?
- On tu jest!-cedzę.
-Kto?- pyta zdziwiony. Unoszę palec, wskazując dawnego przyjaciela, siadającego dwa rzędy przed nami. Peeta zaciska szczęki.
-Może to i dobrze.- raptownie spoglądam na niego. Widząc moje zaskoczenie, śpieszy z wytłumaczeniem.-Chcę z nim pogadać.- Otwieram szeroko oczy.
- Peeta?
-Nie bój się. Nie zrobię nic głupiego.- zapewnia. Chcę mu powiedzieć, aby tego nie robił. Błagać go, aby dał spokój. Narobi sobie problemów. Na dodatek, gdyby teraz się z kimś pobił… czy nie mogliby odebrać nam Posy? Rozchylam usta, ale zanim zdążę coś powiedzieć pani Rayer rozpoczyna występ.
-Witamy!- krzyczy.- Dziękujemy państwu za przyjście. Dzisiaj odbędzie się uroczyste zakończenie roku pierwszoroczniaków. Zacznijmy od piosenki „One Day”.- Nie jest o żadne profesjonale przemówienie. Widać, że robi to pierwszy raz. Kobieta schodzi ze sceny, a za nią wchodzą dzieci w wieku pięć… sześć lat. Wśród nich zauważam Pos. Nie znam piosenki, którą śpiewają, ale rozpoznaje ją. To właśnie ją często śpiewa Posy w wolnych chwilach. Nie znam także czterech następnych piosenek, ale i tak obsypuje ich występy gromkimi brawami. W pewnym momencie wszyscy idą za kulisy, a na scenie pozostaje Pos. Ma włosy zaplecione w dwa długie warkoczyki a jej fioletowa sukienka delikatnie się mieni. To Johanna ją jej wybrała. Słyszę, jak cicho wzdycha obok mnie. Pos pochyla się lekko do przodu tak, że tylko centymetry dzielą jej usta od mikrofonu. Rozbrzmiewa znajoma melodia i słowa… mojej kołysanki.
-„W oddali łąki, wejdziesz do łóżka,
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż.

Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.

Poblask miesiąca spłynie w mrok łąk,
Okryj się liśćmi, weź je do rąk.
W niepamięć odpuść kłopotów moc,
Znikną na zawsze, gdy minie noc.

Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.

Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.

Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.
- Anielski głosik cichnie, a ja wstaje i obsypuje brawami dumną z siebie dziewczynkę. Ocieram łzę. Wiele razy śpiewałam jej tę kołysankę. Prawie codziennie. Jest to jej ulubiona. Nie dziwne, więc że to na nią się zdecydowała. Duma wręcz rozrywa mnie od środka. Peeta, Rory i Johanna gwiżdżą, a ja staram się otrzeć większość łez. Peeta z uśmiechem obejmuje mnie w talli. Przytulam się do niego i mało brakuje, abym się rozpłakała. Posy biegnie za scenę. Z powrotem siadamy. Kładę głowę na ramieniu Peety cały czas ocierając łzy. Mój ukochany delikatnie głaszcze mnie po ramieniu.
-Była cudowna.- szepczę.-Ona jest do tego stworzona.- Peeta się uśmiecha.
-To prawda.- uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Wyciąga z kieszeni chusteczkę i ociera słone krople z mojej twarzy.
-Ta wasza małą to jest po prostu…- Johanna ucina. Zakrywa dłonią usta. Jej oczy zaczynają się szklić.
Johnno! Czy ty płaczesz?- pyta zszokowany Rory.
-Co? Nie. Tak tylko… Coś mi… A dajcie spokój! Każdy ma prawo czasem się rozkleić!- śmieje się.
-Każdy. Oprócz ciebie.- Johanna spogląda na mnie wilkiem, ale z mokrymi policzkami nie wygląda zbyt groźnie. Peeta uśmiecha się i wyciąga z kieszeni kolejną chusteczkę. Bez słowa podaje ją Johannie. Dziewczyna dziękuje skinięciem głowy. Całuje go w policzek. On jednak odwraca głowę, a nasze usta się spotykają. Uśmiecham się przez pocałunek.
-Oh, no Błagam was!- marudzi Rory.
-Od kiedy stałeś się taki wrażliwy na te rzeczy, Rory?- Śmieje się Johanna.
-Nie chodzi tu o mnie! Tu jest po prostu masa ludzi.- uśmiecham się do niego.
-Pogadamy z a parę lat.- mówię. Rory parska śmiechem.
-Nie wątpię.- Rozglądam się po sali, a mój wzrok krzyżuje się ze wzrokiem szklistym… niczym tafla wody. Wpatruje się w szare tęczówki i nagle słyszę warknięcie. Rory. Chłopak wstaje. Odwracam wzrok od Gale.
- Rory, usiądź!- komenderuje.
- Katniss, nie mogę tak…
- Rory, siadaj! Nikt nie będzie z nikim dzisiaj kłócił bądź rozmawiał! To jest wielki dzień dla Pos! Chyba jej pozwolisz na swoje małe święto? Pamiętasz twoje zakończenie pierwszej klasy? Na pewno też je hucznie obchodziliście. - Rory jeszcze się waha.
- Siadaj.!- Johanna mnie popiera. Rory posłusznie siada. Wzdycha i nie patrzy na Gale do końca przedstawienia. Ja również na niego nie patrzę. Kiedy wszystko się kończy, opuszczamy aulę i czekamy na Posy pod jej klasą. Mają tam jakieś ostateczne pożegnanie. Tylko dla członków ich klasy. Koniec pierwszego roku nauki to od zawsze było w Panem coś wielkiego. Obchodzimy ten dzień prawie jak urodziny. Stoimy w grupce. Johanna właśnie opowiada o tym, jak kiedyś, kiedy uczyła się rąbać drewno, przepołowiła cały pieniek do rąbania drewna i jej siekiera utknęła w skale, na której stał, kiedy słyszę chrząknięcie. Gale stoi za mną i wpatruje się mnie.
-Czego chcesz?- cedzę. Gale rozgląda się dookoła zakłopotany. Widzę bandaż na jego prawej ręce. To pewnie pamiątka po moim obcasie. Wpatruje się w opatrunek z satysfakcją.
-Chcę z wami pogadać.- marszczę brwi.
-Nami?- Peeta chwyta moją dłoń.
-Tobą i Mellarkiem.- mówi.
-Nie.- Odpowiadam szybko i odwracam się z powrotem do Johanny. Gale jednak nie odchodzi. Rory zamierza się do wybuchu, ale go powstrzymuje.-Nie. Rory,  nie. Nie rób kłopotów  Sae.- Chłopak przełyka głośno ślinę i cofa się o krok.

-A mogę powiedzieć jedno krótkie zdanie?- szepcze. Spoglądam na jego twarz, aby sprawdzić, czy go nie poniesie. Ostatecznie kiwam głową.- Nie znam cię.- mówi Rory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.