Siedzę
w piwnicy na ziemi i trzymam brodę na kolanach. Wpatruje się w
przeklęte urządzenie nazwane przez Beeteego „pralką”. Ma ona służyć
praniu brudnych ubrań. Beetee przysłał ją do nas dzisiaj rano, a ja
postanowiłam ją wypróbować. Jak to się do cholery obsługuje? Próbowałam
już wszystkiego. Chyba. Postanawiam zadzwonić do Beeteego i go o to
spytać. Nie mam już siły dłużej się domyślać. Wyciągam telefon (który
naprawdę ułatwił mi wiele rzeczy) i wykręcam numer. Słyszę cztery
charakterystyczne sygnały, a potem odzywa się głos Beeteego.
-Witaj.
-Hej, Bee…
-Dodzwoniłeś
się do Beeteego Latier. Niestety nie mogę odebrać. Zostaw wiadomość po
sygnale, a oddzwonię.- po tych słowach następuje pisk.- marszczę brwi. I
co teraz? Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś nie odebrał
połączenia. Zdezorientowana wciskam przycisk kończący rozmowę. Chyba dam
sobie spokój z praniem w nowej „pralce”. Nazwa jest tak dziwna, że
ciężko mi jest się do niej przyzwyczaić. Biorę brudne ubrania w ręce i
wchodzę z powrotem po schodach do salonu. Zamykam drzwi i dochodzi do
mnie rozmowa telefoniczna Peety. Staję za uchylonymi drzwiami, gdyż jego
głos brzmi bardzo niespokojnie.
-Tak,
tak. Jednak… Tak szybko?- mówi drżącym głosem. Popycham bardzo
delikatnie drzwi do kuchni i przysłuchuje się uważnie. –To znaczy…
rozumiem. A-ale…- urywa. Zerkam przez szczelinę między framugą a
drzwiami. Patrzę na mojego narzeczonego, który stoi do mnie plecami i
wpatruje się w przestrzeń z oknem. Zaciska palce na telefonie z taką
siłą, jakby chciał go zmiażdżyć. –Peeta podchodzi do kuchennego blatu i
opiera się o niego lewą ręką. –Ile mamy czasu?- szepcze. Mój niepokój
wzrasta. Czas? Na co? Dlaczego? Milczy dłuższą chwilę.-Dobrze. Do
widzenia.- powoli opuszcza dłoń z telefonem na blat. Cofam się.
Najciszej jak potrafię, wycofuję się do salonu. Kładę kosz na pranie na
podłodze obok kanapy i wtedy na dół zbiega Pos. Jak zawsze, jest ubrana w
jedną ze swoich ulubionych bluzek. Jest ona zielona z czerwoną koronką
wokół kołnierzyka i rękawów. Splatam ręce na piersiach, żeby zamaskować
drżenie rąk. Podbiega do mnie z szerokim uśmiechem. Odwzajemniam jej
uśmiech, a jej spokój i szczęście udzielają się i mnie.
-Zęby
umyte?- pytam. Kiwa głową. Wyrosła. Jest z nami od prawie czterech
miesięcy, ale gołym okiem widać, że jest wyższa. Dopiero teraz zauważam,
że zaraz za nią zbiega Jasker. Kiedy do mnie podchodzi, ociera się o
mnie ogonem. Nie wiem, co miał zaznaczyć ten gest, ale jak na razie nie
spodziewam się pojednania. Ciągle na mnie syczy. Pos siada na kanapie,
sadza Jaskra obok siebie i zaczyna głaskać kota. Uśmiecham się szerzej.
Siadam obok niej i obejmuje ją ramieniem. Dziewczynka sadza kota na
swoich kolanach i kładzie mi głowę na ramieniu. Splatam kosmyki jej
włosów w warkoczyki. Siedzimy tak w całkowitej ciszy, nie przejmując się
późną porą.
-Pos…-
szepczę Peeta, który właśnie wchodzi do salonu.- Idziemy się położyć?
Jest troszkę późno.- dziewczynka ziewa i kiwa głową. On bez słowa bierze
ją za rękę i prowadzi do jej sypialni. Jego oczy przez sekundę
spojrzały na mnie i zobaczyłam malujący się w nich ból. Wstaję i idę za
nimi. Posy kładzie się do łóżka.
-Zostaniecie, aż zasnę?-pyta z nadzieją w głosie.
-Oczywiście.-
szepczemy w tym samym czasie. Peeta bierze mnie za rękę i oboje siadamy
na miękkim legowisku na szerokim parapecie.
***
Posy
zasnęła dosyć szybko więc mamy trochę czasu dla siebie. Siedzę na
kanapie w jego objęciach i obserwujemy piękny zachód słońca. Jedna
sprawa nie daje mi jednak spokoju. Peeta jest jednak szybszy i zgrabnie
rozpoczyna temat.
-Katniss… dzwonili dzisiaj do mnie.- Odwracam głowę w jego stronę.
-Kto?-
Peeta wzdycha. W jego oczach maluje się ból. Jego serce zaczyna
szybciej bić, a oczy zaczynają się szklić. Wzdycha ponownie.
-Kochanie… ktoś adoptował Pos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.