Budzi mnie odgłos upuszczanego przedmiotu. W panice rozglądam się po
sali i zauważam Johannę zbierającą łyżki z podłogi. Dziewczyna klnie pod
nosem. Zaglądam za okno. Niewątpliwie jest już ranek. Jak długo spałem?
Dlaczego nic mi się nie śniło?
-Johanna? Gdzie Haymich? -pytam zaspany. Mimo iż spałem długo, to jeszcze nie jestem w pełni usatysfakcjonowany. Chcę spać...
-Przepraszam,
Peeta. Haymicha właśnie wysłałam do domu. Śpij dalej. -nalega.
Przecieram oczy. Johanna znowu klnie. -nie przyniosłam zupy! -martwi
się. I już jej nie ma. Kręcę głową. Od dwóch tygodni karmią mnie
płynami, bo nie mogę przełknąć nic innego. Będę musiał się im wszystkim
odwdzięczyć. Wstaję i podchodzę do łóżka Katniss. Zdumiewam się.
Jej twarz niewątpliwie nabrała koloru. Wygląda zdrowiej i silniej. To chyba bardzo dobry znak.
Wyciągam
dłoń i głaszcze ją po odrobinę cieplejszym policzku. Uśmiecham się
odruchowo i widzę... jak jej kącik ust delikatnie drga.
Rozchylam oczy. Budzi się? Błagam, powiedzcie, że tak...
Tak się jednak nie dzieje. Zero. Nie porusza się, nie mruga, ani nic.
Opadam
zrezygnowany na moje krzesło. Znowu narobiłem sobie głupiej nadziei.
Biorę ją za rękę. Na prawdę jest dużo cieplejsza. Mimo to szczelniej
otulam jej lekko szarawe ciało.
Johanna wraca po nie całej minucie i podaje mi kolejny termos. Wręcza mi go, a ja się odzywam cicho.
-Johanna, wesz, że ty i Annie nie musicie tak się mną zajmować? -pytam z uniesionymi brwiami.
-Ty
chyba sobie żartujesz... -prycha. -Peeta... siedzisz tutaj, i starasz
się miarowo oddychać, kiedy Katniss leży nieprzytomna. -mówi. Tężeje.
Napinam mięśnie, ale po chwili czuje jak wypływa ze mnie powietrze.
-Peeta, Annie w ten sposób chcę ci podziękować, że ją w ten sposób
wyręczasz. Annie nie byłaby w stanie siedzieć tutaj tak długo, jak ty.
Zauważyłeś, że rzadko tu bywa? To dlatego, że wszystko co jest tutaj
kojarzy jej się z Kapitolem i torturami. Jest załamana, że nie jest w
stanie cię chociaż przez chwilę wyręczyć. Dręczą ją wyrzuty sumienia.
-wyjaśnia. Zastanawiam się nad odpowiedzią.
-Annie nie powinna mieć jakich kol wiek wyrzutów sumienia. Katniss na pewno nie chciałaby , żeby siedziała tu bez przerwy jak...
-Jak
ty? Hmmm... Coś mi się wydaje, że masz racje, ale Annie twierdzi
inaczej. Tak czy inaczej, lepiej przyjmij jej pomoc z czystej
grzeczności. -zauważa. Spuszczam wzrok. -A tak z innej beczki, to o czym
tak intensywnie rozmyślasz? -pyta zaciekawiona. -Bo chyba nie o tym, że
Annie się przemęcza, a w każdym razie nie przez cały czas. -mówi. Kręce
głową.
-O wszystkim.
-Czyli? -Drąży. -Peeta, czasem dobrze jest
się komuś zwierzyć. Może wtedy poczujesz się lepiej. Nie masz czuć, że
jesteś sam, bonie jesteś. -mówi. -Powinieneś się zwierzyć i przełożyć
część ciężaru na bary kogoś innego. -Przysiada na łóżku Katniss i tak
samo, jak wcześniej Effie, dotyka jej palców. Krzywi się, ale przyciąga
jej dłoń do ust i delikatnie całuje. Zastanawiam się co miał oznaczać
ten gest. Wiem, że Johanna jest w pełni jej oddana. Stoimy we trójkę po
tej samej stronie muru. A w każdym razie jesteśmy gotowi na wszystko
byle by jej pomóc, a przy okazji pomóc sobie na wzajem.
Jesteśmy
tylko ludźmi. Istotami z bardzo rozwiniętym zmysłem samozniszczenia.
Jakie starania miałyby sens, jeśli nie wszyscy wezmą się za siebie?
Johanna wydaje się poważna i wydaje mi się, że faktycznie chcę pomóc.
-Zadzwoń, kiedy kogoś takiego znajdziesz. -mówię kąśliwie.
-Ha. Ha. Ha. Jak zawsze zabawny. -komentuje. -Przyznaj się. Miewasz wspomnienia z osaczenia? Co ci leży na sercu?
Przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią, ale w końcu przemawiam.
-Wszystko
się wali. Jeśli chodzi o wspomnienia, to nie. Nie miałem żadnego od
ponad pięciu miesięcy. Dostałem list z Kapitolu. Za parę dni muszę
wybrać się na czterodniowe badania do szpitala imienia Chrisa
Jeffersona.
-Tego co stoi obok ruin ośrodka? -docieka.
-Tak.
Właśnie tam. Jeśli chodzi o Katniss... cóż, chyba ty, jak nikt rozumiesz
co to znaczy nie mieć nikogo. Sama tak miałaś kiedyś. Mówię 'miałaś',
bo teraz masz nas. Mi to jednak nie wystarczy. Katniss to moje ostatnie
światło. Moja namiastka radości, której tak dookoła mało. Ona, to dla
mnie wszystko. Każde bicie mego serca, jest przeznaczone dla mniej od
ponad trzynastu lat. Bez niej, jestem wrakiem człowieka. Zapewniam cię,
że jeśli umrze to zrobię wszystko aby do niej dołączyć. Jest moim
wszystkim. Reszta mojej rodziny nie żyje.
-A twój brat?
-Nawet o
niego nie pytaj. Zmienił nazwisko żeby nie być ze mną w jaki kol wiek
sposób powiązanym. Sam mi powiedział, że nie chce mieć ze mną nic do
czynienia. Z resztą... nawet gdyby było inaczej, a Katniss by umarła, to
nie byłbym w stanie żyć. Albo zszedł bym na atak serca, albo sam bym
się wykończył. Przecież to takie proste. Nie mów tego nikomu, ale juz
kiedyś zastanawiałem się nad odebraniem sobie życia. Było to wtedy,
kiedy Katniss chciała ryzykować życie, aby uratować mnie na naszych
pierwszych igrzyskach. Wtedy zdarzyło się to przynajmniej po raz
pierwszy. -wzdycham. -Tak na prawdę to chcę teraz wielu rzeczy. Chcę,
żeby przeżyła. Chcę żeby się obudziła. Te dwie rzeczy wydają się
takie... ogromne. Jakbym nie miał prawa chcieć czegokolwiek więcej. Ale
chcę. -uśmiecham się półgembkiem -marzę o tym aby spędzić z nią
wieczność i jeszcze trochę. Marze o tym aby za jakiś czas zobaczyć ją w
białej, długiej sukni przy moim boku i z obrączką na palcu. Jako moja
żona. Marze też żeby kiedyś zobaczyć jej twarz w naszych dzieciach i
chcę też żyć na tyle długo , aby móc rozpieszczać nasze wnuki. Te
marzenia są teraz zależne od tych pierwszych dwóch. Więc albo będę
szczęśliwy, mogąc spełnić przynajmniej dwa, albo umrę. Ona znaczy dla
mnie więcej niż ci się wydaje. -chwytam dłoń mojej ukochanej. -Jeśli
tego sobie zażyczy, usunę się z jej drogi. Zniknę z jej życia. Do tego
czasu, będę walczył. Ze wszystkimi przeszkodami i wiem, że dopnę swego.
Przeżyliśmy wiele, ale to właśnie Katniss zasługuje na szczęśliwe życie.
Pełne miłości. Oddałem się jej cały. Moje serce należy do niej i ma
prawo zrobić z nim co będzie uważała za słuszne. Wiem jednak, że się
obudzi. Wiem, że do mnie wróci. To dziwne, ale to taka głęboka pewność.
Zostanę przy niej, już zawsze.
Kończę.
Johanna chyba nie może
wydusić z siebie słowa. Widzę łzę na jej policzku. Dziewczyna wstaje i
pochyla się nad twarzą Katniss tak, że ich twarze dzielą centymetry i
szepczę bardzo, bardzo powoli do jej twarzy.
-Posłuchaj mnie uważnie,
ciemna maso. Zawsze ci zazdrościłam szczęścia, ale nie sądziłam, że
masz go aż tyle. Walcz... Katniss, walcz. Walcz, dla niego, słyszysz?
Czekamy na ciebie. Dawaj, wracaj do nas, mała. Kocham cię. Rozumiesz?
Kocham cię, bo jesteś najwspanialszą przyjaciółką pod słońcem. Czekamy
na ciebie, kosogłosie. -mówi i całuje ją w policzek. Nie wiem co miał
oznaczać ten gest, ale niewątpliwie jej słowa mnie wzruszyły.
Johanna cofa się i kładzie mi rękę na ramieniu.
-Kiedy wrócę masz spać. Czy to jasne? Pójdę tylko zmyć to czarne paskudztwo z twarzy. -mówi i idzie w kierunku drzwi.
-Johanna... -zatrzymuje ją. -Nie powiesz mi "Tylko nikomu o tym nie mów"?
-Jak chcesz, to rozpowiedz to w całym Panem. -mówi z uśmiechem. Patrzę jej w oczy i wyznaje.
-Źle cię oceniłem. Przepraszam. -Johanna spuszcza wzrok.
-Nie jesteś pierwszy. -mówi i wychodzi.
Zszokowany patrze na Katniss i znowu czuje tamtą pewność
-
Wiem, że do mnie wrócisz, kotku. Kocham cię. -szepczę. Cały czas
trzymając jej rękę, czuje jak opada mi głowa, ale zanim zasypiam zdążam
jeszcze wypowiedzieć w myślach...
Obudź się...
Proszę...
Ale tym razem nie czuje się już taki pusty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.