czwartek, 19 lutego 2015

76. Data

Kreślę krzyż na liczbie dwadzieścia. Wpatruje się w kalendarz, po czym przesuwam palcem po jutrzejszej dacie. Urodziny Johanny. Nie będę jednak razem z nią w dniu jej dwudziestychdrugich urodzin. Niestety. Przyjechaliśmy do czwórki miesiąc temu, ale kwarantanna nie została zniesiona. Przewiduje się, to w najbliższym czasie, ale jakoś w to nie wierzę. Już tak dawno temu było to zapowiadane, że zostaliśmy tu uwięzieni na czas nieokreślony, a ja strasznie tęsknie.
Peeta szybko stanął na nogi. Jego osłabienie stopniowa mija i czuje się dobrze. Palce się zrosły, a oparzenia wyleczyły. Nie wszystkie i nie całkowiie, ale wiekszość. Dysponują tu ogromnym zapasem drogich i skutecznych lekarstw. Z początku lekarze chcieli podawać mu morfalinę, ale Peeta tylko czasami się na nią godził.
Dwa tygodnie temu został wypisany ze szpitala. Oboje otrzymaliśmy też szczepionki przeciw chorobie w dystrykcie. Podobno nie wszyscy mogą ją pobierać, gdyż organizmy większości ludzi w czwórce, są osłabione po latach głodowania. Przeprowadziłam się wtedy od mamy i Vicka i z Peetą zamieszkaliśmy w użyczonym nam przez Annie, domu Finnicka, który po jego śmierci stał się własnością Annie. Jest bliźniaczo podobny do naszego domu w dwunastce, co sprawia mi małostkową radość.
Peeta podchodzi do mnie od tyłu i przytula. Przyciskam swoje plecy do jego klatki piersiowej, po czym obracam się tak, że stykamy się nosami. Wyciągam rękę i głaszczę go po policzku. Wodzę palcami po ledwie widocznych bliznach na jego twarzy, a on mruży oczy. Przykrywa swoją dłonią moją rękę i przysuwa ją do swoich ust. Uśmiecham się szeroko.
-W porządku? -pyta półgłosem. Zaciskam usta.
-Chyba.
Peeta się krzywi i znowu przyciąga mnie do siebie. Kładę mu głowę na ramieniu, a on obejmuje mnie w tali. Stoimy tak chwilę, ciesząc się swoją obecnością.
Przygryzam wargę. Chciałabym poruszyć temat ślubu, ale jaz zawsze brakuje mi odwagi. Jakoś nie mogę wymusić z siebie tych słów. Peeta, zupełnie, jakby czytał mi w myślach, bierze w rękę moją prawą dłoń i ociera kciukiem pierścionek. Przygląda mu się, po czym cicho się śmieje i spogląda mi w oczy.
-Nigdy nie miałem dobrej okazji spytać, ale... Czy on w ogóle ci się podoba? -pyta cicho. Uśmiecham się.
-Nie mogłeś wybrać lepiej. -przyznaje. Nie wiem skąd, ale znajduje w sobie bardzo stare poczucie odwagi. Zanim gryzę się w język mówię. -Kiedy chciałbyś wsiąść ślub? -Peeta patrzy mi w oczy. Uśmiecha się ciepło, po czym pochyla się i czuło całuje mnie w usta.
-Kiedy zechcesz. -odpowiada. Wywracam oczami.
-Oczekuje konkretnej odpowiedzi. -śmieje się.
-A ty? -drażni się z uśmiechem.
-Nie ma tak, Spytałam pierwsza. -udaję urażona. Peeta znowu się śmieje.
-Zgoda... Co byś powiedziała... na wiosnę? Późną.
-Maj? -pytam. On potakuje. -Brzmi super. -uśmiecham się jeszcze szerzej. -W takim razie maj. -Peeta się śmieje.
-Już się boje weselnej gorączki. -odpowiadam mu śmiechem.
-Już widzę reakcje innych. Może najpierw powiadommy Haymicha. On powiadomi Effie, więc połowa problemu z głowy. Trzeba jednak poradzić sobie z mamą, Annie i Johanną. -sapie. Peeta uśmiecha się blado.
-Będę obok. -mówi i całuje mnie w czoło. -A jaką datę proponujesz? -pyta z uniesionymi brwiami. Chwilę myślę. Wpadam na pewien pomysł.
-M... Może... Urodziny Prim. -bełkoczę. Peeta marszczy brwi.
-Jesteś pewna? Nie chcę żebyś była smutna tego dnia. W końcu to będą jej 15-te urodziny.-zauważa.
-Jestem pewna. Chcę, żeby ta data kojarzyła mi się nie tylko źle, ale i dobrze. -Peeta patrzy mi w oczy. W końcu potakuje.
-Dobrze. Więc 28 maja.

Popołudnie mija szybko. Jesteśmy zaproszeni do mamy na kolację. Obejrzymy też tam obowiązkowe dla każdego panemczyka wiadomości, które zostały na dzisiaj zapowiedziane. Pukam mocno do drzwi jej małego mieszkania. Otwiera Vick.
-Katnisss! Peetaaa! -krzyczy. Doskakuje do mnie i polata mnie ramionami w pasie. Śmieje się.
-Hej Vick.
-Chodźcie! -krzyczy i wbiega do środka. Mama wita nas w korytarzu.
-Witajcie, kochani. Jak minęły ostatnie dni? -pyta.
-Świetnie. -odpowiadam i całuje ją w policzek, po czym przytulam. Peeta powtarza moje ruchy. Wchodzimy do mikroskopijnej jadalni, gdzie wieszamy nasze kurtki na oparciach krzeseł.
-Wiadomości są za pięć minut. -mówi mama wręcz z wyrzutem.
-Wiemy. Przepraszamy za spóźnienie. -Peeta bierze sprawę w swoje ręce. Mama macha ręką.
-Najważniejsze, że już jesteście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.