czwartek, 19 lutego 2015

72. Mokre drewno

Budzę się ze wrzaskiem. Długo się miotam i panikuje, bo zauważam, że na prawdę go przy mnie nie ma.
Trwa to dłużej niż zwykle. Moje otrząsanie się z sennego koszmaru. Kiedy odzyskuje świadomość, zaczynam szlochać. Ten cholerny koszmar... Z udziałem strażników i Peety. Jest straszny. Boże, jaki straszny. Ta perspektywa, mnie przeraża. Najgorsze jest jednak to, że nie ma go i nie może mnie przytulić, wyszeptać do ucha, że jest i, że nic mu nie jest.
Strażnicy, Peeta, ja pistolet, strzał, szloch Peety, lufa przy jego czole.......
Spoglądam na zegarek. Dziękuje w duchu za wystarczająco późną porę, żeby wstać.
Idąc pod prysznic, muszę się podpierać jedną ręką o meble, żeby nie upaść. Nogi mam, jak z waty. Zrzucam z siebie ubrania i wchodzę do kabiny. Kiedy odkręcam wodę, piszczę. Jest lodowata. Dopiero po dwóch sekundach zmienia temperaturę na cieplejsszą.Zaczynam się śmiać, z własnej głupoty. Wyobrażam sobie, jak Peeta wpada do łazienki ze zmierzwionymi włosami i plamami farby we włosach.
Ostatnio rzadko malował. Ciekawe dlaczego...

Poprzedni dzień i noc minęły mniej więcej tak samo, jak poprzednie. Znowu siedziałam razem z Levim i rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Przyjemnie mi się siedzi w jego towarzystwie. Jest zabawny i pozwala mi oderwać się od nieprzyjemnego zimna, które cały czas mnie otacza.
Wieczorem siedziałam Haymicha i byłam świadkiem, kiedy Haymich oświadczył się zapłakanej ze szczęścia Effie. Dołączyłam te nowiny do listu,który potem wysłałam do Peety. Pośpieszyli się... nie ma co. Jeszcze miesiąc temu, Effie była zaręczona z innym mężczyznom, a teraz...

Wychodzę z pod prysznica i owijam się ręcznikiem. Czuje nieprzyjemne dreszcze na plecach. Wychodzę z łazienki i narzucam na siebie pierwsze lepsze ubrania i schodzę na dół, żeby coś zjeść.
Przygotowuje szybką porcje owsianki. Czekając aż mleko w garnku się zagotuje, obracam pierścionkiem na palcu. Przyglądam się literom, napisanym lśniącą kursywą. Błyszczące "zawsze". Mały znaczek, pieczętujący nasz związek. Po raz pierwszy, odkąd razem z Sae uczyłam się gotować, zsuwam pierścionek z palca i uważnie się mu przyglądam. Szczere złoto. Obrączka jest cienka. Ma zaledwie 3 milimetry grubości i rozwiera się w miejscu, gdzie zaczyna się napis. Rozdziela się na dwie części i sunie nad i pod literami. Piękne.
Mleko zaczyna bulgotać, więc ponownie wsuwam go na palec i podchodzę do kuchenki.
Podczas posiłku, zauważam, jak cicho jest dookoła. Nic nie słychać. Ani szelestu. Ta informacja niewątpliwie mnie dobija. Spoglądam na zegarek. Uśmiecham się najszerzej, jak potrafię. Za 23 godziny... wraca Peeta. Wylatuje z Kapitolu już dzisiaj wieczorem, żeby jutro o szóstej rano, zjawić się w dwunastce. Nie mogę się doczekać.

Johanna odwiedza mnie nie cały kwadrans później. Przyniosła drewno na opał. Zupełnie, jakbym nie miała go wystarczająco. Wim jednak, że to tylko pretekst, żeby sprawdzić, jak to ze mną jest. Nie chcę mi się bawić po raz kolejny w kwestionowanie jej intencji, więc po prostu je przyjmuje i rozpalam ogień. Drewno, które przyniosła Johanna, jest odrobinę wilgotne, więc ciężko je zapalić. Przypominam sobie, że Peeta jest niezrównany w rozpalaniu ognia. Potrafi zapalić między innymi, mokre drewno. Nabrał wprawy przez lata pracy w piekarni.
Kiedy moja przyjaciółka się odwraca, pośpiesznie zamieniam mokre drewno na suche, leżące obok w wwiklinowym koszyku.
-Już jutro wraca. -mówi. Potakuje.
-Nie będziecie musieli już mieć na mnie oko. -zauważam.
-O, Katniss... -wzdycha. -Ile razy mam ci powtarzać, że...
-Dobra! To i tak nie ma znaczenia. Peeta jutro wraca. Kropka. Koniec. -mówi ę. Wstaje z nad rozpalonego kominka i siadam na obitej czerwonym aksamitem, kanapie. Zupełnie, jak przed dożynkami, kiedy to żegnałam się z rodziną, głaszczę materiał.
Johanna siada obok mnie i zakłada nogę na nogę. Przez chwilę siedzimy w ciszy. Staram się zgadnąć, o czym myśli. A może ją uraziłam? Johanna już po chwili rozwiewa moje wątpliwości. Niby dlaczego miałaby pytać o coś takiego, gdyby była na mnie zła?
-Ustaliliście już datę ślubu? -spoglądam jej w oczy.
Zaskakuje mnie. Tak szczerze, to jeszcze ani razu o tym nie rozmawiałam z Peetą. Ta sprawa ani razu nie wypłynęła. Ja też, często się nad tym nie zastanawiałam. Czy robił to Peeta? Może już nie raz chciał poruszyć ten temat. Nie raz wyglądał tak, jakby chciał ze mną o czymś porozmawiać, ale i on, nie poruszył tematu konkretnej daty ślubu.
Dochodzę do wniosku, że chciałabym już ją wyznaczyć. Pamiętam, jak panicznie bałam się przyszłości z Peetą, przed ćwierćwieczem. Tak szczerze mówiąc, to jej nie chciałam. Moja podświadomość, nakazywała mi Gale, ale moje serce, nie było tego pewne i dlatego, nie byłam w stanie się w nim zakochać. Bardzo dobrze zrobiłam, że nigdy nie wyznałam mu miłości. Żałuje, tylu razy kiedy chciałam to zrobić. Żałuję.
-Nie. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym. -przyznaje. -Z drugiej strony... mamy dopiero po osiemnaście lat.
-Co ty sugerujesz? Chcesz mi powiedzieć, że różne rzeczy mogą się zdarzyć? Nie... nie zrobisz tego! Chyba nie mówisz, że... -nie kończy, bo jej przerywam.
-Nie! No co ty? Jak możesz tak myśleć? Nie! -studzę jej wściekłość. -Nic takiego nie miałam na myśli. Po prostu, po zwarciu związku małżeńskiego, nic się nie zmieni. Będziemy razem tak, czy siak i nic poza moim nazwiskiem się nie zmieni. -zauważam.
-Czyli... jeśli dobrze rozumiem, to chcesz zaczekać ze ślubem? -docieka. Wzdycham.
-Tak szczerze, to się odrobinę... boje. -wyznaje. -Boje się, że się nie sprawdzę jako dobra żona.
-Co ty wygadujesz? Przecież nieoficjalnie już jesteście małżeństwem. Mieszkacie razem, jesteście pewni wspólnej przyszłości razem, a Peeta raz mi się nawet spytał czy opowiadałaś mi czy chcesz mieć kiedyś, w przyszłości dzieci. -opowiada. Lekko się podnoszę i znowu opadam na aksamit.
-Naprawdę? -Kiwa głową. -Cóż... nie wiem. Co prawda, zajmowaliśmy się Posy i szło nam całkiem nieźle, ale nie sądzę, żebym się sprawdziła, jako prawdziwa "matka". Raczej nie.
-A to niby dlaczego?
Dlaczego? Pyta się w myślach. Nie wiem.
-Takie poczucie. -mówię. -A może i masz racje z tym ślubem... Co prawda nic nas nie pogania, ale nic nas też nie zatrzymuje.
Jesteśmy zaręczeni już od wielu miesięcy. Może czas już zmienić stan cywilny. Boje się jednak reakcji Johanny, Annie i Effie, kiedy już ustalimy datę. Boje się weselnej zawieruchy.
-Cóż, to wasz wybór. Nie chcę tylko żebyś się bała wzięcia kolejnego kroku. Z takim chłopakiem, jak Peeta, nie masz się co bać. -zauważa. Uśmiecham się.
-Masz racje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.