- Peeta? - odzywam się niepewnie do słuchawki. Zamiast
odpowiedzi słyszę głośne westchnięcie. Chyba ulgi. Przygryzam dolną
wargę - zakłopotana, że wcześniej nie dałam mu znaku życia. Musiał się
martwić.
- Em... Tak, tak... Wszystko dobrze? Bo... Jest już po
północy, skarbie. Kiedy wrócisz? - W jego głosie pobrzmiewa zmartwienie i
coś jeszcze... Jest roztrzęsiony. Zmieszana bawię się brzegiem białego
t-shirta.
- Miałeś na mnie nie czekać. Musisz się wyspać. - upominam
go, nie wiedząc co innego powiedzieć. - Jestem z Johanną i czekamy na
Leviego. Zaraz przyjdzie, a do domu wrócę w najgorszym wypadku za pół
godziny. - przez najgorszy wypadek rozumiem zabranie roztrzęsionej
Johanny do nas do domu gdzie pomyślimy co dalej.
- Martwiłem się o
ciebie... Zaraz, zaraz... Leviego? Po co na niego czekacie? - oczami
wyobraźni widzę, jak ze zmieszania marszczy brwi.
- Opowiem ci, jak wrócę. A poza tym nie musisz się o mnie aż tak martwić. Daje sobie radę. - zapewniam.
- Ależ ty jesteś uparta. - wzdycha. - Czekam. Do zobaczenia.
- Pa... - odpowiadam cicho patrząc na czubki wytartych butów. I tyle. W
słuchawce słychać ciche "pip... Pip... Pip...". Po dłuższym czasie
opuszczam rękę. Zaciskam usta czując się jakoś nieswojo. Jakoś...
Dziwnie. Nie podoba mi się to. Biorę głęboki wdech i przyklejam na twarz
sztuczny uśmiech pełen nadziei. Wracam do małego saloniku, gdzie
zastaję to samo, co zostawiłam. Johannę i Victorie - oglądające jakiś
program muzyczny o którym opowiadał mi Plutarch Havensbee. Mówił też coś
o moim występie w nim, ale nie odezwała się przez półtora roku. Nie
Żeby robiło mi to jakąś różnicę. Nie zgodziłabym się za żadne skarby.
Victorie przenosi na mnie wzrok i uśmiecha się ze współczuciem.
Zakłopotana stoję obok sofy i spoglądam raz na Johannę lub odbiornik
telewizyjny. Ponieważ program wcale nie przyciąga mojej uwagi - kręcę
się to tu, to tam. Spoglądam na stare fotografie, oglądam różne nagrody
za zwycięstwa w ostatnio organizowanych wydarzeniach sportowych,
fascynuje się zapachem kwiatów w wazonie na drewnianym stole. Przeganiam
nieprzyjemne myśli i koncentruje się na kształcie drewnianych wzorów w
panelach podłogowych. Zwracam uwagę na pajęczyny w rogu pokoju, który
służy za salon i sypialnię Leeviego. Przyglądam się tytułom podręczników
leżących w eleganckim stosie na półce. Wyglądam przez okno i przyglądam
się zmordowanej sylwetce dziewczyny. Ma cienie pod oczami i zmęczony
wyraz twarzy. Ramiona ma skrzyżowane na piersi, a długie włosy okalają
jej twarz czyniąc ja jeszcze bardziej chudą niż jest w rzeczywistości.
Sporo czasu zajmuje mi dodanie dwa do dwóch i zrozumienie, że dziewczyna
patrząca mi w oczy, jest tylko mizernym odbiciem mizernej mnie. Z
niewiadomych przyczyn schudłam, a późna pora i masa wysiłku przy
dodawaniu otuchy Johannie dokończyły ten żałosny obrazek.
Nagle mam
ochotę zbić zdradziecką szybę i zmusić ją do okazania mojego prawdziwego
wizerunku. Wizerunku mnie, a nie tej dziewczyny. Przecież TO nie mogę
być JA. Czy to możliwe, że znowu zmierzam w złą stronę? Przyglądam się
jej uważniej. Mrugam dwa razy i potrząsam głową.
Coś ulega zmianie.
Dziewczyna przypomina teraz bardziej MNIE, niż ta poprzednia. Jej ubiór i
zmęczenie wypisanej w rysach twarzy się nie zmieniły, ale nie jest aż
taka chuda. Z tym wizerunkiem jestem w stanie się pogodzić. Wystraszyłam
się, że może znowu...
- Jestem! - słyszę wołanie od strony drzwi
wejściowych. Ciche, ale słyszalne i przez dłuższą chwilę nie mam pojęcia
co powinnam teraz zrobić. Czy powinnam stanąć pomiędzy Leevim i Johanną
i sama mu wszystko opowiedzieć? A może powinnam złapać ciężarną za rękę
i pozwolić jej mówić - trzymając się nieco z boku? A może powinnam
zabrać Victorie do jej brata w pokoju obok i dać Johannie rozstrzygnąć
bitwę sama? Odrywam wzrok od lustrzanej mnie.
Nasze spojrzenia się
krzyżują. Jej - błagalne i pełne paniki i moje. Johanna bierze głęboki
wdech i pokazuje ruchem głowy siostrę Leeviego i drzwi ich pokoju. W
pewien sposób cieszę się, że nie muszę brać w tym udziału. Znalazłam się
bowiem w dość kłopotliwej sytuacji, a w każdym razie niewygodnej.
Ciągle nie mogę sobie przyswoić, że Johanna. Mason... Zostanie m a t k
ą.
Posłusznie ruszam się i wychodzę na widok. Odwieszający kurtkę
Leevi spogląda na mnie ze zdziwieniem, ale o nic nie pyta, kiedy
zabieram dobrze poinformowaną Victorie z pola widzenia. Zanim zdążę
zrobić krok - Johanna pociąga mnie za rękaw i bezgłośnie mówi "wracaj
zaraz". Znowu odczuwam to nieprzyjemne mrowienie w okolicach żołądka. A
jednak. Bez słowa potakuje.
Zamykam za sobą drzwi. Słyszę cichą i krótką wymianę zdań, ale nijak nie nawiązującą do ważnego tematu.
- Idziesz tam do nich? - pyta dziewczyna. Przygrywam dolną wargę i mamroczę w odpowiedzi:
- Mhm... - kładę jej dłoń na ramieniu i szepczę. - Życz jej... Em... IM szczęścia. - Vi bierze głęboki wdech.
- Leevi taki nie jest. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. -
potakuję, mając nadzieję, że nie kłamie. Strzepuję część niepokoju i... I
wracam. Johanna ulokowała się obok szarookiego chłopaka przy kuchennym
stole i coś mu tłumaczyła.
... przemyślał swoją reakcję. - uspokajająco głaszczę mu dłoń. Leevie zdążył już nabrać podejrzeń.
- Jo, co się dzieję? Coś nie tak? Chodzi o Katniss? - pyta rozgorączkowany.
- Ekhem... - odchrząkuję. Chłopak rzuca krótkie spojrzenie w moją stronę.
- Wybacz. - prosi. Nie wiedząc co ze sobą zrobić siadam na oparciu kanapy. - Możecie mi wszystko wyjaśnić?
Johanna przenosi wzrok na swoją dłoń. Przymyka oczy - zapewne chcąc się uspokoić.
- Johanna! - błaga Leevie. - Coś się stało? Katniss?
- Nie wiem... - szepczę Johanna. Niepewna puszcza jego rękę i kładzie
obie sobie na kolanach. Bierze głęboki oddech i na jednym oddechu
zaczyna mówić. - Nie wiem czy stało się coś wspaniałego, złego,
magicznego, przeklętego, wspaniałego czy jeszcze innego, ale mogłabym to
pewnie określić, gdybym wiedziała co pomyślisz i co zrobisz, a dopóki
tego nie sprawdzę - nie wiem, więc tak myślałam i myślałam i
zastanawiałam się, jak ci to powiedzieć i zastanawiałam się i
zastanawiałam i w końcu doszłam do wniosku, że jeśli zacznę owijać w
bawełnę, to zapewne stchórzę i skończę wciskając ci jakąś wymyśloną
historyjkę o złym śnie, albo coś jeszcze innego, a wtedy nigdy bym ci
nie powiedziała, więc chcąc tego uniknąć mówię ci tu i teraz, że
będziesz ojcem. - kończy głębokim wdechem. Mam ochotę wtrącić, że było
to potwornie długie zdanie i chyba nawet za długie, bo jej chłopak
wygląda, jakby nie załapał. Już mam się wtrącić, kiedy Johanna sama
zajmuje się nakierowaniem go na właściwą ścieżkę. - Leevie... Jestem w
ciąży.
Na jego twarzy w końcu widać cień zrozumienia. Marszczy brwi i rozchyla delikatnie usta po czym szepcze:
- No... Ładnie. - zapanowanie milczenie. Czekamy na dalszy ciąg
przemowy, ale nie nadciąga. Słychać tylko szum wiatru na zewnątrz i
miarowe oddechy. Nic poza tym...
- No... I? - dopytuje Johanna.
Wydaje się być poirytowana jego milczeniem. Leevie otrząsa się, zupełnie
jakby przez ostatnie parę minut był w jakimś transie. Budząc się -
mruga kilkakrotnie i cichym szeptem zdradzającym emocje wyjawia:
-
Skłamałbym... Gdybym powiedział, że mnie zaskoczyłaś. Za to nie skłamię,
jeśli powiem, że w tej chwili mogę lecieć ze szczęścia podbijać
świat... - wyjaśnia. - Ale... Nie wiem co powinienem teraz zrobić, gdyż
nie wiem co ty czujesz. - dziewczyna wyraźnie się rozpromienia, a ja
czuję, że moja obecność, jest zbędna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.