czwartek, 19 lutego 2015

96. Ciemność ubrana w niebieski t-shirt

- Peeta? - odzywam się niepewnie do słuchawki. Zamiast odpowiedzi słyszę głośne westchnięcie. Chyba ulgi. Przygryzam dolną wargę - zakłopotana, że wcześniej nie dałam mu znaku życia. Musiał się martwić.
- Em... Tak, tak... Wszystko dobrze? Bo... Jest już po północy, skarbie. Kiedy wrócisz? - W jego głosie pobrzmiewa zmartwienie i coś jeszcze... Jest roztrzęsiony. Zmieszana bawię się brzegiem białego t-shirta.
- Miałeś na mnie nie czekać. Musisz się wyspać. - upominam go, nie wiedząc co innego powiedzieć. - Jestem z Johanną i czekamy na Leviego. Zaraz przyjdzie, a do domu wrócę w najgorszym wypadku za pół godziny. - przez najgorszy wypadek rozumiem zabranie roztrzęsionej Johanny do nas do domu gdzie pomyślimy co dalej.
- Martwiłem się o ciebie... Zaraz, zaraz... Leviego? Po co na niego czekacie? - oczami wyobraźni widzę, jak ze zmieszania marszczy brwi.
- Opowiem ci, jak wrócę. A poza tym nie musisz się o mnie aż tak martwić. Daje sobie radę. - zapewniam.
- Ależ ty jesteś uparta. - wzdycha. - Czekam. Do zobaczenia.
- Pa... - odpowiadam cicho patrząc na czubki wytartych butów. I tyle. W słuchawce słychać ciche "pip... Pip... Pip...". Po dłuższym czasie opuszczam rękę. Zaciskam usta czując się jakoś nieswojo. Jakoś... Dziwnie. Nie podoba mi się to. Biorę głęboki wdech i przyklejam na twarz sztuczny uśmiech pełen nadziei. Wracam do małego saloniku, gdzie zastaję to samo, co zostawiłam. Johannę i Victorie - oglądające jakiś program muzyczny o którym opowiadał mi Plutarch Havensbee. Mówił też coś o moim występie w nim, ale nie odezwała się przez półtora roku. Nie Żeby robiło mi to jakąś różnicę. Nie zgodziłabym się za żadne skarby.
Victorie przenosi na mnie wzrok i uśmiecha się ze współczuciem. Zakłopotana stoję obok sofy i spoglądam raz na Johannę lub odbiornik telewizyjny. Ponieważ program wcale nie przyciąga mojej uwagi - kręcę się to tu, to tam. Spoglądam na stare fotografie, oglądam różne nagrody za zwycięstwa w ostatnio organizowanych wydarzeniach sportowych, fascynuje się zapachem kwiatów w wazonie na drewnianym stole. Przeganiam nieprzyjemne myśli i koncentruje się na kształcie drewnianych wzorów w panelach podłogowych. Zwracam uwagę na pajęczyny w rogu pokoju, który służy za salon i sypialnię Leeviego. Przyglądam się tytułom podręczników leżących w eleganckim stosie na półce. Wyglądam przez okno i przyglądam się zmordowanej sylwetce dziewczyny. Ma cienie pod oczami i zmęczony wyraz twarzy. Ramiona ma skrzyżowane na piersi, a długie włosy okalają jej twarz czyniąc ja jeszcze bardziej chudą niż jest w rzeczywistości. Sporo czasu zajmuje mi dodanie dwa do dwóch i zrozumienie, że dziewczyna patrząca mi w oczy, jest tylko mizernym odbiciem mizernej mnie. Z niewiadomych przyczyn schudłam, a późna pora i masa wysiłku przy dodawaniu otuchy Johannie dokończyły ten żałosny obrazek.
Nagle mam ochotę zbić zdradziecką szybę i zmusić ją do okazania mojego prawdziwego wizerunku. Wizerunku mnie, a nie tej dziewczyny. Przecież TO nie mogę być JA. Czy to możliwe, że znowu zmierzam w złą stronę? Przyglądam się jej uważniej. Mrugam dwa razy i potrząsam głową.
Coś ulega zmianie. Dziewczyna przypomina teraz bardziej MNIE, niż ta poprzednia. Jej ubiór i zmęczenie wypisanej w rysach twarzy się nie zmieniły, ale nie jest aż taka chuda. Z tym wizerunkiem jestem w stanie się pogodzić. Wystraszyłam się, że może znowu...
- Jestem! - słyszę wołanie od strony drzwi wejściowych. Ciche, ale słyszalne i przez dłuższą chwilę nie mam pojęcia co powinnam teraz zrobić. Czy powinnam stanąć pomiędzy Leevim i Johanną i sama mu wszystko opowiedzieć? A może powinnam złapać ciężarną za rękę i pozwolić jej mówić - trzymając się nieco z boku? A może powinnam zabrać Victorie do jej brata w pokoju obok i dać Johannie rozstrzygnąć bitwę sama? Odrywam wzrok od lustrzanej mnie.
Nasze spojrzenia się krzyżują. Jej - błagalne i pełne paniki i moje. Johanna bierze głęboki wdech i pokazuje ruchem głowy siostrę Leeviego i drzwi ich pokoju. W pewien sposób cieszę się, że nie muszę brać w tym udziału. Znalazłam się bowiem w dość kłopotliwej sytuacji, a w każdym razie niewygodnej. Ciągle nie mogę sobie przyswoić, że Johanna. Mason... Zostanie m a t k ą.
Posłusznie ruszam się i wychodzę na widok. Odwieszający kurtkę Leevi spogląda na mnie ze zdziwieniem, ale o nic nie pyta, kiedy zabieram dobrze poinformowaną Victorie z pola widzenia. Zanim zdążę zrobić krok - Johanna pociąga mnie za rękaw i bezgłośnie mówi "wracaj zaraz". Znowu odczuwam to nieprzyjemne mrowienie w okolicach żołądka. A jednak. Bez słowa potakuje.
Zamykam za sobą drzwi. Słyszę cichą i krótką wymianę zdań, ale nijak nie nawiązującą do ważnego tematu.
- Idziesz tam do nich? - pyta dziewczyna. Przygrywam dolną wargę i mamroczę w odpowiedzi:
- Mhm... - kładę jej dłoń na ramieniu i szepczę. - Życz jej... Em... IM szczęścia. - Vi bierze głęboki wdech.
- Leevi taki nie jest. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. - potakuję, mając nadzieję, że nie kłamie. Strzepuję część niepokoju i... I wracam. Johanna ulokowała się obok szarookiego chłopaka przy kuchennym stole i coś mu tłumaczyła.
... przemyślał swoją reakcję. - uspokajająco głaszczę mu dłoń. Leevie zdążył już nabrać podejrzeń.
- Jo, co się dzieję? Coś nie tak? Chodzi o Katniss? - pyta rozgorączkowany.
- Ekhem... - odchrząkuję. Chłopak rzuca krótkie spojrzenie w moją stronę.
- Wybacz. - prosi. Nie wiedząc co ze sobą zrobić siadam na oparciu kanapy. - Możecie mi wszystko wyjaśnić?
Johanna przenosi wzrok na swoją dłoń. Przymyka oczy - zapewne chcąc się uspokoić.
- Johanna! - błaga Leevie. - Coś się stało? Katniss?
- Nie wiem... - szepczę Johanna. Niepewna puszcza jego rękę i kładzie obie sobie na kolanach. Bierze głęboki oddech i na jednym oddechu zaczyna mówić. - Nie wiem czy stało się coś wspaniałego, złego, magicznego, przeklętego, wspaniałego czy jeszcze innego, ale mogłabym to pewnie określić, gdybym wiedziała co pomyślisz i co zrobisz, a dopóki tego nie sprawdzę - nie wiem, więc tak myślałam i myślałam i zastanawiałam się, jak ci to powiedzieć i zastanawiałam się i zastanawiałam i w końcu doszłam do wniosku, że jeśli zacznę owijać w bawełnę, to zapewne stchórzę i skończę wciskając ci jakąś wymyśloną historyjkę o złym śnie, albo coś jeszcze innego, a wtedy nigdy bym ci nie powiedziała, więc chcąc tego uniknąć mówię ci tu i teraz, że będziesz ojcem. - kończy głębokim wdechem. Mam ochotę wtrącić, że było to potwornie długie zdanie i chyba nawet za długie, bo jej chłopak wygląda, jakby nie załapał. Już mam się wtrącić, kiedy Johanna sama zajmuje się nakierowaniem go na właściwą ścieżkę. - Leevie... Jestem w ciąży.
Na jego twarzy w końcu widać cień zrozumienia. Marszczy brwi i rozchyla delikatnie usta po czym szepcze:
- No... Ładnie. - zapanowanie milczenie. Czekamy na dalszy ciąg przemowy, ale nie nadciąga. Słychać tylko szum wiatru na zewnątrz i miarowe oddechy. Nic poza tym...
- No... I? - dopytuje Johanna. Wydaje się być poirytowana jego milczeniem. Leevie otrząsa się, zupełnie jakby przez ostatnie parę minut był w jakimś transie. Budząc się - mruga kilkakrotnie i cichym szeptem zdradzającym emocje wyjawia:
- Skłamałbym... Gdybym powiedział, że mnie zaskoczyłaś. Za to nie skłamię, jeśli powiem, że w tej chwili mogę lecieć ze szczęścia podbijać świat... - wyjaśnia. - Ale... Nie wiem co powinienem teraz zrobić, gdyż nie wiem co ty czujesz. - dziewczyna wyraźnie się rozpromienia, a ja czuję, że moja obecność, jest zbędna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.