Strzała na cięciwę, wyceluj, odpowiednia wysokość, strzał.
Lewa noga, prawa noga, lewa noga, prawa noga.
Haymitch...
Strzała na cięciwę, wyceluj, odpowiednia wysokość, strzał.
Strzała na cięciwę, wyceluj, odpowiednia wysokość, strzał!
Strzała na cięciwę, wyceluj, odpowiednia wysokość, strzał!!!
Haymitch!
Strzała na cięciwę, wyceluj, odpowiednia wysokość, strzał!!!
Strzała na cięciwę, wyceluj, odpowiednia wysokość, strzał...
Kiedy po raz trzynasty chybiam ciskam łuk na bok w kępę krzaków i
siadam na mokrym mchu. Słońce chyli się ku zachodowi i cały las powoli
spowija chmura mroku. Cienie stają się coraz większe, a niebo przybiera
pomarańczowy odcień... Ulubiony kolor Peety. Czuję się zdruzgotana. W
takich chwilach, jak ta łowy mi pomagają, ale nie tym razem. Ból
siedzący głęboko w sercu, a w dodatku zdwojony, nie robi sobie przerw.
Siedzi i co najwyżej staje się jeszcze większy.
Zdwojony, wojowniczy ból, który nie daje wytchnienia pali mi serce. Dusi mnie...
Peeta... Chciałabym wrócić do domu i spodziewać się jego pocieszenia,
ale czy po dzisiejszej kłótni wolno mi o to prosić? Raczej nie...
*** Parę godzin wcześniej***
-Co ona tutaj robi?! –warczę. Patrzę w wymęczoną i pełną udręki twarz
ukrytą pod warstwą grubego makijażu. Serce mi się ściska na myśl, że ja
od wczoraj nawet nie wzięłam kąpieli, a ona... Ma czelność stroić się w
kolorowe cienie i różowe rzęsy... Nie żeby nie ubierała się tak często,
ale w takich okolicznościach nie jest to idealny strój... Tym bardziej,
że jeszcze wczoraj zamierzała go poślubić... Peeta nie spogląda mi w
oczy. Ze wzrokiem wbitym w stół przemawia do mnie zmęczonym głosem.
-Katniss... Chyba nie sądzisz dalej, że to wszytko jest winą Effie...
-Właśnie, że dalej tak sadze. –cedzę przez zaciśnięte zęby. Przenoszę
spojrzenie na Trinkett, która teraz kuli się w sobie pod moim
naciskiem. –Katniss... –szepczę Peeta. Spoglądam na niego. Ma wory pod
oczami i przekrwione oczy. Powinnam poczuć coś... Współczucie czy
udrękę, ale jej obecność w moim domu napawa mnie tylko wściekłością i
oburzeniem. Daje im upust.
–To jest twoja wina. Gdybyś go nie zostawiła tylko mu pomogła, sprawy
wyglądałyby inaczej! –krzyczę. –Żył by! Był by wśród nas! Wiedziałaś,
że od dawna był uzależniony! Wiedziałaś, że sam się nie wyleczy i
wiedziałaś, że cię kochał! Mogłaś temu wszystkiemu zapobiec! –wrzeszczę.
Moje słowa zawisają w powietrzu. Nagle zauważam, że pochyliłam się do
przodu tak, że mogę poczuć jej perfumy. Zatykam nos na słodkawy zapach
róż... inny niż ten od Snowa, ale cały czas wzbudzający we mnie
obrzydzenie. Effie patrzy na mnie zgaszona. Widać, że jest
niebezpiecznie bliska płaczu i widać, jak walczy żeby go powstrzymać.
Irytacja bierze górę... –Co? Nie popłaczesz się, bo tusz by ci się
rozmazał? –mówię rozdrażniona. Łza spływa po jej policzku, a ja odwracam
się napięcie i nie zważając na szloch za sobą znikam na pietrze.
Nie trwa to długo... Pięć... Może dziesięć minut. Peeta zjawia się w
jednej z sypialni na górze. Nie poszłam do naszej, bo nie chciałam, aby
znalazł mnie za szybko. Dlatego wybrałam tę na drugim końcu domu. Tą,
która jest bliźniaczką dawnego pokoju Prim w domu po drugiej stronie
ulicy. Domu gdzie nadal stoi tamta szklanka... i niepościelone łóżko.
Czuję, jak materac ugina się delikatnie kiedy siada obok mnie.
Chciałabym, aby mnie do siebie przyciągnął i wyszeptał do ucha, że jest
przy mnie, ale wiem, że tego nie zrobi. Jego zdaniem jestem bez serca, a
jeśli jeszcze się o tym ie przekonał, to chyba najwyższy czas, aby go o
tym uświadomić. Uświadomić mu KOGO poślubił...
-Nie... –szepczę. –Nie żałuję tego co powiedziałam. Cały czas przy tym obstaję. –mówię.
-Katniss... –wzdycha. –Dlaczego sądzisz, że to Effie wina? Przecież nie mogła wiedzieć... Wiedzieć, że on... –urywa.
-Nie mogła... Ale wiedziała, że Haymitch zwyciężył w igrzyskach...
Spędziła w jego towarzystwie więcej czasu niż ktokolwiek z nas. Znała
go, a mimo to... –urywam. Coś sobie uświadamiam. Naglę powoli się
podnoszę i z wielkimi z zaskoczenia oczami chwytam się za głowę. Ciągnę
za włosy i czuję łzy skapujące z brody na mój brzuch. –To przecież moja
wina... –szepczę z głową między kolanami. –To była moja wina...
–powtarzam. Czuję, że Peeta wstaję.
-Nie, nie, nie, nie, nie, nie! Cholera, nie! Dlaczego ty zawsze się
taka postrzegasz? Dlaczego zawsze się obwiniasz?! –krzyczy. Siada z
powrotem na łóżko i kładzie mi rękę na ramionach. –To nie była twoja
wina!
-Właśnie, że tak! –chlipię i kołyszę się w przód i w tył. –Na... Na
niedoszłym ślubie Effie z Dorwinem... To ja ich w pewnym stopniu...
Gdybym tylko tego nie zrobiła! –krzyczę. –To znowu byłam ja! Ja, ja, ja!
To zawsze chodzi o mnie! –wrzeszczę, jak oszalała. Tracę nad sobą
kontrolę.
-Nie...
-Wyjdź! Wynoś się! Nie przychodź tu więcej, żeby gadać takie głupoty!
–Peeta ciągle próbuję mnie opamiętać. Chwyta mnie za nadgarstki.
-Katniss...
-Wyjdź!!! –wyrywam nadgarstki z jego dłoni. Spogląda na mnie wzrokiem
pełnym bólu. Nie walczy już... Tylko wstaję i wychodzi... a ja od razu
zaczynam żałować.
####################
A tak na sam koniec mam małe pytanie. Po czyjej stronie jesteście.
Sądzicie, że Effie jest winna czy też nie? Zapraszam do komentowania.
Moim zdanie Effie jest winna!!!
OdpowiedzUsuńEffie jest bardzo winna, a Peeta powinien mimo wszystko być przy Katniss. Teraz zostali tylko we dwójkę
OdpowiedzUsuń