czwartek, 19 lutego 2015

53. To moja wina

Wspinam się po ostatnich schodach i wbiegam do sypialni. Zatrzaskuję drzwi. Nie mija sekunda, a słyszę kolejne trzaśnięcie, które tym razem dochodzi z dołu. Siadam w wygodnym fotelu w kącie pokoju i z wysiłkiem staram się nie rozpłakać. Wybiegłam..., bo nie potrafiłam powiedzieć jej o tym, że nie może z nami zostać. Nie potrafiłam jej powiedzieć, że być może tamta kobieta i mężczyzna są jej... nową rodziną. Ból w klatce piersiowej jest nad wyraz subtelny. Dlaczego to jedno pytanie wytrąciło mnie z równowagi? "Prawda?". Dlaczego nie mogłam po prostu powiedzieć "tak, tak. Prawda"? Nie potrafiłam jej okłamać. To nie byłoby w porządku. Teraz Posy na pewno zwątpiła w nas. Zwątpiła w nasze intencje. Tym jednym ruchem wszystko zepsułam. Chowam twarz w dłoniach. Poczucie winy nie jest niczym nowym dla mnie, lecz tym razem jest wyjątkowo odczuwalne. Gdybym tylko została i wszystko jej wyjaśniła... Może zareagowałaby inaczej. Widziałam ten błysk zaskoczenia i zawodu w jej oczach. Ale ze mnie idiotka! Samolubna i bezduszna! Taka właśnie jestem! Łzy znajdują ujście. Spływają mi po brodzie i skapują na moje zaciśnięte dłonie. Z moich ust wydobywa się nieznajomy cichy pisk przeradzający się w szloch. Zaciskam pięść jeszcze mocniej. Chcę czymś rzucić. Strzelić w coś z łuku. Najlepiej w siebie.
Spędzam zamknięta około godziny. W końcu słyszę trzask i drobne kroczki na schodach. Kolejny trzask. Odgłos otwieranych drzwi, zamykanych drzwi... cisza. Zdezorientowana po raz ostatni wycieram oczy i wychodzę. Mam zamiar wyjaśnić jej wszystko. Nie chcę, żeby... Już mam zapukać do jej pokoju, kiedy Peeta szepczę z dołu.
-Lepiej nie. -...ten... umęczony... a może nawet załamany głos przyprawia mnie o ciarki. Czyżbym coś ominęła? Odwracam się powoli. Oparł jedną rękę na poręczy, a drugą włożył do kieszeni spodni. Patrzy mi prosto w oczy. Ma nieugięty wyraz twarzy, ale ta obojętność nie dotarła do oczu. Zamrugałam.
-Co? Co...? -szepnęłam.
-Chyba nie muszę ci tłumaczyć. -odpowiedział. Znowu spojrzałam na drzwi. Oczy po raz kolejny zaszły mi łzami.
-Aż tak bardzo namieszałam?- szepczę. Peeta wzdycha.
-Nie znoszę, kiedy tak mówisz. Katniss... kiedy ty do cholery przestaniesz się obwiniać o wszystko, co złe? Kiedyś i tak by się dowiedziała. Co prawda szkoda, że nie dała sobie cokolwiek wyjaśnić... źle to sobie poukładała. -mówi z żalem. Spoglądam na niego.
-A jak to odebrała? -pytam płaczliwie.
-Z tego, co zrozumiałem..., to uważa, że jej nie chcemy i, że dobrowolnie oddajemy ją komuś innemu, bo nie możemy już z nią wytrzymać. -szepczę w odpowiedzi. Prycham.
-I ty chcesz mi wmówić, że to nie moja wina? Wszystko tylko psuję. Do tego zabijam i ot całe moje życie! -kręcę głową. Jego słowa tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, iż to wszystko moja wina. Opieram się o ścianę i osuwam powoli na podłogę. Chowam twarz w dłoniach i słyszę kroki Peety na schodach. Kuca przede mną i ściąga mi z dłonie z oczu.
-Kochanie, spójrz na mnie. Proszę... -chcąc nie chcąc uniosłam wzrok. Jego oczy wpatrują się w moje i mam wrażenie, jakby zaglądał w najdalsze zakamarki mojego umysłu. -Proszę... nie obwiniaj się... Jeżeli chodzi o mnie, to uczyniłaś moje życie idealnym. Kochasz mnie i nie mógłbym wyobrazić sobie większego prezentu od losu. -szepcze. Kręcę głową.
-Nie mów tak! Do cholery twoje życie też zepsułam! Mogłam zjeść te głupie jagody i dać ci przeżyć! Wróciłbyś do domu i normalnie żył a poza tym sprowadziłam na twoje życie miliony innych niebezpieczeństw, od których już nigdy się nie uwolnisz! Nienawidzę siebie za to, rozumiesz? Tyle razy pchałam cię i innych niewinnych ludzi na pewną śmierć? Na dodatek nigdy nie udało mi się ci pomóc! Nigdy nie będę mogła się usprawiedliwić! -krzyczę szeptem.
-Nieprawda! Jak możesz w ogóle uważać, że masz wobec mnie jakiś dług? Katniss, to dzięki tobie mam jeszcze siłę żyć!
-Ale gdyby nie ja...
-Dosyć! -warczy. Bierze moje zimne ręce w swoje i zamyka oczy. -Nie chcę, żebyś więcej się nad tym zastanawiała! Nie chcę, żebyś cierpiała z mojego powodu! Chcę cię uszczęśliwiać, a nie sprawiać, żebyś czuła się źle. Proszę... przyrzeknij mi, że nigdy więcej nie będziesz się obwiniać! -nie odpowiadam. Spuszczam głowę. -Proszę... -szepcze smutnym głosem. W końcu biorę się w garść i kiwam głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.