Grzebię widelcem w porcji karmelizowanych jabłek. Mają śmieszno
brązowy kolorek, a skórka pożółkła. Dla mieszkańca złorzyska, nawet
takiego jak ja, zacofanego i rozpieszczonego, takie przysmaki to
prawdziwy rarytas. Mimo wszystko latami żywiłam się sośniną i dziczyzną.
Kto tego nie robił, miał wielkie szczęście lub strasznego pecha. Już
dawno przestałam słuchać rozmowy prowadzonej przy stole. Bariel
zawzięcie dyskutuje z Beeteem, Effie, Levim i Peetą o jakimś nowym
programie Paylor, który ma na celu zminimalizowanie bezdomności i głodu w
dystryktach i Kapitolu. Jeśli chodzi o resztę, to nawet nie wiem. Chyba
nic nie znaczące dyskusje. Tu i ów wyłapuje pojedyncze słowa, ale nie
przyłączam się do rozmów. Jestem zmęczona mimo braku wysiłku i wczesnej
pory. Czuje, jak skóra pod oczami robi się ciężka, a powieki mają ochotę
opaść. Nie przyznaje się do tego jednak.
Peeta splata ze mną palce pod stołem. Ściska moją rękę, a ja
nieświadomie kładę mu głowę na ramieniu. Nie przerywając dyskusji o
możliwych problemach ekonomicznych, obejmuje mnie ramieniem. Zdaje się,
że też robi to nieświadomie. Automatycznie. Mój wzrok krzyżuje się z
ciekawskim spojrzeniem Johanny. Bez słowa odwracam od niej wzrok i
kieruje go na mamę. Śmieje się z jakiegoś żartu, który opowiedział
Haymich. Annie też chichoczę. Nagle zauważam, że za nami… jest wyjątkowo
cicho. Zdumiona unoszę głowę z ramienia Peety i zaglądam za siebie.
Mój wzrok pada na trzy skulone, małe ciałka przy pudełku z zabawkami.
Posy, jako jedyna leży na sofie. Vick i Will zasnęli na podłodze.
Zasłaniam usta dłonią, żeby stłumić śmiech. Will wygląda uroczo w
wybranej przez niego pozycji na jasno beżowym dywanie. Opiera się na
kolankach, policzku i rączkach, brzuchem i udami nie dotykając dywanu.
Wychodzi na to, że pupę ma skierowaną ku górze. Ma lekko rozchylone
usteczka, z których cieknie cienka stróżka śliny, tworząc plamkę na
materiale pod nim. Posy, zwinęła się w kłębek, tuląc do siebie Jaskra.
Kot mruczy zadowolony i… Strzeże ją przed nocą. Posy ma zaciśnięte usta,
ale jej powieki delikatnie drgają. Vick zaś, rozłożył się na całej
podłodze ledwo co zostawiając obok siebie miejsce. Jedną nogę ma
podwiniętą, a prawą rękę pod głową. Uśmiecham się blado. Musi im być
niewygodnie.
Bez słowa podnoszę się z miejsca i nie zważając na pytające oczy
Peety podchodzę do dzieciaków. Jak najdelikatniej unoszę Willa z podłogi
i układam go wygodnie w swoich ramionach. Słodko mlaszcze przez sen.
Uśmiecham się szeroko. Okrywam jedną dłoń rękawem i ocieram nim
ośliniony policzek chłopczyka. Wyciąga delikatnie języczek i pojękuje.
Odsuwam rękę. Znowu głupio się uśmiecham.
Czuje na sobie spojrzenia. Wszyscy nagle ucichli i jestem wręcz
pewna, że wlepiają we mnie wzrok. Nie patrząc na innych przy stolę,
szepczę.
-Może ktoś wziąć na górę Vicka i Pos? Potem przeniesie się Pos do nas
do domu. –szepczę i słyszę, jak ktoś się podnosi. Nie odrywając wzroku
od przymkniętych powiek małego, trzymanego przeze mnie w ramionach,
wchodzę po schodach do jednej z sypialni. Wchodzę do pokoju Williama i
ostrożnie obchodzę porozrzucane drewniane klocki. Na półce nad
łóżeczkiem widać pociąg pomalowany przez Peetę przed wyjazdem na badania
do Kapitolu, które moim zdaniem były kompletnie nie potrzebne. Układam
chłopczyka w łóżeczku, ale robię to chyba za mało delikatnie, bo cicho
pojękuje i zaczyna płakać. Rozczulona po raz kolejny go podnoszę i
przytulam żeby się uspokoił. Will cicho kwiczy, ale się uspokaja.
Przytulam go mocniej i siadam na fotelu bujanym w rogu pokoju.
Najpierw zauważam stróżkę światła, potem jego… stojącego w drzwiach
pokoju i przyglądającego się mnie z uśmiechem, tak ciepłym i uroczym, że
mimowolnie go odwzajemniam. Peeta wchodzi do pokoju i cicho zamyka a
sobą drzwi.
-Vick i Pos śpią w pokoju obok. –szepczę. –Annie powiedziała, że
trzeba nakarmić Willa przed spaniem, a ja zaoferowałem pomoc. –oznajmia.
Wyciąga do mnie butelkę pełną mleka i unosi brwi. –Czynisz honory?
–pyta. Uśmiecham się i zabieram mu z dłoni butelkę.
Siedzimy tak około dziesięciu minut, aż butelka nie jest zupełnie
pusta. Chcę odłożyć małego do łóżeczka, ale Peeta protestuje. Bierze go
ode mnie na ręce i przykłada sobie do piersi po czym zaczyna klepać go
po pleckach. Widziałam już kiedyś, jak robiła to pewna kobieta na
ćwieku, ale nie rozumiałam o co chodziło. Zaczynam rozumieć dopiero
wtedy, kiedy spomiędzy ust chłopca wydobywa się głośne i uroczę
beknięcie.
Przyglądam się im dwoma niczym wystawie w muzeum. Peeta trzymający na
rękach małe, jedenastomiesięczne niemowlę, to jedna z najpiękniejszych
rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Jakby Peeta był stworzony do
zajmowania się rodziną. Opiekuńczy, kochający i z pewnością
odpowiedzialny. Taki był zawsze. I Snow, nie dał rady mi go odebrać.
Jego doskonały charakter był zbyt głęboko zakorzeniony, aby ktokolwiek
mógł mu go chociażby stępić.
Mój ukochany całuje Willa w czoło i odkłada śpiącego do łóżeczka. O
dziwo nie budząc go. Podchodzi do mnie i przytula. Kładę głowę na jego
piersi i w duchu… dziękuje za niego. Za to, że mimo wszystkich
przeciwności został ze mną w trudnych chwilach. Za to, że zdołał do mnie
powrócić z mrocznego wszechświata cieni i koszmarów. Za to, że mnie
kocha. I za to, że już nazajutrz… zostanę jego żoną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.