czwartek, 19 lutego 2015

50. Zabiorą

Wpatruje się w jego błękitne, niczym bezchmurne niebo tęczówki, starając się znaleźć w nich ukryty żart. Kiedy nic podobnego nie znajduje, zaczynam się zastanawiać co za tym idzie. Posy… została zaadoptowana. To znaczy, że opieka nad nią zostanie przypisana komuś innemu. Ktoś inny będzie ją rano odprowadzał do szkoły i śpiewał przed zaśnięciem. Zabiorą ją! Po prostu ją od nas zabiorą. Gorączkowo potrząsam głową. Co? Nie... To się nie dzieje naprawdę! Nie mogę w to uwierzyć. Czemu... Nie mogą nam odebrać Pos.
- Jak... - szepczę. - Nie... - nie jestem zdolna dokończyć zdania. Mój oddech stare się płytki a widok delikatnie się rozmazuje przez łzy, które cisną mi się do oczu. Peeta  próbuje mnie uspokoić, przytulając mnie do siebie jeszcze mocniej. - Kto? - tylko tyle wyduszam z zaciśniętego gardła. Czuje bardzo wyraźnie, że każde następne słowo skończy się na moim płaczu.
- Nie wiem. -odszeptuje mi. Zamykam oczy. Nie, to nie jest możliwe, nie to po prostu sen. Tyle dzieci jest do adopcji, a ktoś musiał adoptować akurat Posy. To aż nierealne. Posy teraz pójdzie do obcych jej ludzi i nas opuści. Podnoszę wzrok na jego twarz. Usta są bez wyrazu, takie nijakie, ale oczy są przepełnione bólem. Wtulam się w jego pierś, próbując uporządkować chaos wspomnień i wizji przyszłości w mojej głowie. Tysiąc myśli przemyka mi przez szare komórki, od tego, jak powiedzieć to dziewczynce, przez to, jak ja to przeżyję, po nawet knucia, co możemy zrobić, aby Pos została z nami. Każda myśl i pomysł jest niewykonalny bądź po prostu głupi i przepełniony rozpaczliwą potrzebą. Nie wiem, czy przypadkiem nie zachowuję świadomości podczas sennego koszmaru. Wolę senny koszmar, ale życie tak często rzuca mi kłody pod nogi, że...
- Katniss…- szepcze mój ukochany. –Proszę, nie płacz.- całuje mnie delikatnie w czubek głowy. Zakrywam usta dłonią. Chcę się odezwać, ale wiem, że nie ważne co powiem… i tak wybuchnę płaczem. Nie mogłabym nawet dużo powiedzieć. Ściśnięte gardło by mi na to nie pozwoliło. Mimowolnie po jakimś czasie zaczynam się trząść od szlochu. Drgawki wstrząsają moim ciałem i nie pozwalają mi na, chociażby chwilę wytchnienia. Peeta sadza mnie na swoich kolanach i tuli mnie do siebie chyba jak nigdy wcześniej. Prawie… rozpaczliwie. Poddaje się mu, gdyż i ja tego potrzebuję. Myślę o małej. Czy rzeczywiście tak bardzo się do niej przywiązaliśmy, żeby teraz było nam tak ciężko się z nią rozstać? – Cii… -szepczę. Przeciera kciukiem łzy z mojej twarzy i całuje mnie w policzek. Zatapiam się w myślach i w końcu… jak mi się wydaje, zasypiam.
Budzi mnie dźwięk otwieranych drzwi. Rozglądam się dookoła i widzę jak Peeta cicho podchodzi do szafy. Jest nagi, ale jestem tak smutna, że prawie tego nie zauważam. Ubiera się w szybkim tempie i cicho kładzie się obok mnie. Nie ruszam się. Cicho pociągam nosem. Peeta reaguje od razu.
-Przepraszam, kochanie. Nie chciałem cię obudzić.- oplata mnie od tyłu ramieniem i przyciąga mnie do siebie. Łzy po raz kolejny pieką mnie pod powiekami. Wykrzywiam usta w grymasie. Przewracam się na plecy i odwracam głowę w jego stronę.
-Jak myślisz? Kto to?- szepczę. Marszczy brwi.
-Kto?
-Ten, kto chcę… -przełykam ślinę.- Zabrać Posy - Splata nasze palce. Przełykam głośno ślinę. Jego milczenie jasno daje mi do zrozumienia, że nie wie. –Kiedy? – pytam płaczliwie.
-W środę.- mówi. Zastanawiam się chwilę. Jest piątek a właściwie sobota. Zasłaniam usta dłonią i szepczę.
-Pięć dni. –Właśnie tyle nam zostało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.