Igrzyska? Ale jak to? Jak to
możliwe? Czuję dreszcze na całym ciele. Nagle zrobiło mi się zimno.
Słyszę huk, ale nie jestem w stanie oderwać wzroku od ciemnego ekranu.
Kolana mi drżą. Jeszcze chwila i osunę się na podłogę więc żeby temu
zapobiec, opieram dłonie o blat kuchennego stołu i powoli siadam na
jednym z ośmiu krzeseł. W głowie pobrzmiewa mi jedno jedyne słowo Paylor."mentorzy". Ale
ja jestem głupia. To moja wina. To ja głosowałam na tak! Ja, ja, ja.
Byli oczywiście także inni, którzy mnie poparli, ale co z tego? To ja
przecież mogłam odwrócić bieg wydarzeń! Mogłam zagłosować na nie! Wtedy
nic by się nie stało. Uratowałabym 27 dzieci, a zwycięzców nie
skazywałabym na konieczność zostania mentorami. Moja cholerna duma i
chęć pomszczenia Prim wywołały taki, a nie inny obrót wydarzeń.
Nienawidzę siebie. Chociaż... Tym razem głosowanie zostało
przeprowadzone bez naszego udziału. Dlaczego? Dlaczego nie dano nam
dojść do głosu? Słyszę kolejny huk. Tym razem widzę jak Haymich
wpada do nas do domu i wydziera się wniebogłosy. Na sto procent on
także obwinia się za to, jaki głos oddał tamtego dnia. Prawie wszystkich
nas ogarnęła chęć zemsty. Tylko Annie, Betee i Peeta
zachowali godność, oddając głos, którego byli pewni, a nie parskając
pierwszą lepszą głupotę tak jak ja. Żałuję. Tak bardzo żałuję. Opieram
głowę na dłoniach i czuję jak słone krople leją się cienką stróżką
wzdłuż moich palców. Czuję się winna. Oddając głos, myślałam wyłącznie o
Prim. Odzywa się dawna Katniss.
Najpierw robie aa potem myślę. Mam dosyć wszechogarniającego chaosu. W
mojej głowie panuje niesamowity bałagan. Chcę odpowiedzi na nurtujące
mnie pytania. Jest ich, tyle że nawet nie potrafię wyłapać jednego z
nich, by móc wypowiedzieć je na głos. Słyszę jak Haymich wali otwartą dłonią w drzwi wejściowe. Sama mam ochotę coś rozwalić. Podnoszę głowę i zerkam na Peete.
Stoi oparty o parapet i wbija wzrok w przestrzeń z szybą. Dłonie
nacisnął w pięści aż pobielały mu knykcie. Musi cierpieć tak samo, jak
ja i Haymich i ile nie bardziej.
Jestem zła na samą siebie, że skazałam i jego na taki los. Nie... To nie
może być prawda. Nadal nie dociera do mnie w pełni znaczenie słów
prezydent Panem. Moje dłonie trzęsą się niemiłosiernie. Chcę wstać i
podejść do Peety, ale boję się, że
moje nogi nie wytrzymają mojego ciężaru. Policzki mam nadal mokre od
słonych łez. Po krótkiej chwili postanawiam jednak zaryzykować i podejść
do Peety. Opieram się o blat stołu i podnoszę. Udaje mi się dojść do ukochanego bez zbędnych problemów.
- Peeta...-
zaczynam. Chłopak odwraca się do mnie, a w jego oczach nie ma wstrętu i
obrzydzenia do mnie, czego się właściwie spodziewałam. Nie wytrzymuję i
zalewam się łzami. Nie szlocham. Po prostu pozwalam wodzie płynąć. Peeta
przyciąga mnie do siebie i oplata mnie swoimi silnymi ramionami. Kładę
mu głowę na ramieniu, a z moich ust wydobywa się ni to jęk, ni to
szloch, układający się w niewyraźne słowo. - Przepraszam. - Peeta mocniej mnie tuli.
- Niby za co?
- To moja wina.- z moich ust wydobywa się stłumiony szloch. Peeta odskakuje ode mnie. Nie zabiera jednak rąk z moich ramion.
- Co? Katniss,
jak ty możesz tak uważać? Może ciężko ci będzie to pojąć, ale nie
wszystkie nieszczęścia, które dzieją się na świecie, są twoją winą.
- Ale to akurat jest moja wina!
-
Gdzie? W takim razie chyba przeoczyłem to kiedy zostałaś nie mało
ważnym urzędnikiem, pojechałaś do Kapitolu i oddałaś głos w sprawie
igrzysk.
- Ja już raz głosowałam Peeta!
Już raz oddałam swój głos w tej sprawie i pewnie dlatego nie poproszono
nas o udział w głosowaniu! Ponieważ już raz mieliśmy szansę.- To, co
powiedziałam, może być prawdą. Peeta wpatruje się w moje oczy i po chwili znowu mnie obejmuje. Tym razem przyciskam się do niego jeszcze bardziej.
-
Nie myśl tak.- szepcze w moje włosy. Nagle brakuje mi wody na kolejne
łzy. Już wyczerpałam limit. Nawet nie próbuje być silna. Po co? Nie m
atu kamer a Peeta i Haymich są dla mnie jak rodzina. A właściwie to oboje są moją rodziną.
-
Pieprz**a świnia. Dajcie mi jakichś nóż, to od razu pojadę do tego
j*****go Kapitolu i odrąbie łeb tego wstrętnego grubasa!- wrzeszczy Haymich.
- O kim mówisz?- Peeta spogląda na Haymicha nie wypuszczając mnie ze swoich ramion.
- Jak to o kim? O naszym wspaniałym premierze. O panu Hawthornie!- na te słowa wyrywam się wręcz z objęć Peety i wybiegam z domu, boso.
Biegnę przez żużlowe ulice. Nie patrzę za siebie, choć kiedy wybiegłam z domu Peeta i Haymich
nawoływali za mną jeszcze dosyć długo. Biegnę w jedno miejsce. Jeno z
niewielu które jeszcze przypominają mi moje dosyć szczęśliwe
dzieciństwo. Do mojego domu.
Wchodząc na teren dawnego złożyska
po raz ostatni ocieram oczy. Teraz stoją tutaj bardzo ładne chatki.
Parędziesiąt domków nie zostało jednak odbudowanych, ponieważ a. Ludzie
postanowili zostać w trzynastce lub b. ludzie dawniej zamieszkujący to
miejsce nie żyją. Podchodzę do „drzwi”, choć tak naprawdę to nie ma po
nich śladu i wchodzę do środka. Tak tutaj pusto. Chodzę po ruinach
mojego dzieciństwa i wspominam. Tutaj stało łóżko mamy, a tutaj moje i
Prim. Tutaj był stół, a tutaj kiedyś stało pęknięte lustro. Tutaj była
szafa a tutaj stał kominek, z którego została tylko kupka gruzu. Łzy
cisną mi się do oczu. Mimo iż tyle już wypłakałam, to łzy nie chcą się
skończyć. Przed oczami staje mi całe życie spędzone w tym jednym
miejscu. Siadam oparta o resztki jednej ze ścian i wspominam. Czuję się
zdradzona. Jak można jednak mówić o zdradzie, skoro między mną a Galem
nie ma zaufania? Kiedyś jednak był moim powiernikiem i darzyłam go
bezgranicznym zaufaniem. Teraz już nie i już nigdy więcej. Ufanie Galeowi to był mój najgorszy błąd. Nagle słyszę własne imię. Odwracam się i widzę Roryego wpatrzonego we mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.