czwartek, 19 lutego 2015

59. Listy

Kładę na stole misę z ryżem i oddzielną misę z szarawym sosem z kurczaka. Wyciągam cztery duże talerze i cztery komplety sztućców, po czym rozkładam je na stole. Dawno nie spędzaliśmy czasu z Johanną i Haymichem, a zwłaszcza z Haymichem. Alkohol coraz bardziej go pochłania. Szczerze mówiąc, to trochę się o niego martwię. Upiłam się tylko raz w życiu i nie wyobrażam sobie bycia w takim stanie dzień w dzień. Peeta w tym samym czasie wchodzi do domu. Ściąga buty i cienką kurtkę, po czym wnosi do kuchni dwie duże torby z zakupami. Nastał październik. Mimo iż jeszcze tydzień temu było tutaj ciepło, tak teraz jest już naprawdę zimno. Od wyjazdu Pos minęło już parę tygodni. Zdarzyło mi się parę razy popłakać lub o niej śnić. Od czasu jej wyjazdu rozmawiam z nią przez telefon razem z Peetą minimalnie trzy razy w tygodniu, za to Bariel okazała się naprawdę świetną osobą. Często, kiedy Peeta maluje, a ja nie mam, co robić siadam, wykręcam do niej numer i tak przesiaduje z nią dłuższą chwilę, rozmawiając bez ładu i składu. Jest naprawdę świetną powierniczką. Zaprzyjaźniłyśmy się. Ciesze się, że Posy trafiła się akurat ona. Witam go ciepłym uśmiechem. Odpowiada mi tym samym, po czym podchodzę do niego i delikatnie całuje. Odsuwam się na parę centymetrów tak, że stykamy się czołami. Peeta wciąga zapach potrawki.
-Ależ to pięknie pachnie, kotku. Naprawdę masz talent. -uśmiecha się. Odwzajemniam uśmiech. Peeta sięga do kieszeni i podaje mi pęk kopert. Na chwilę zatrzymuje na nich wzrok, ale w końcu biorę je do ręki. -Zajrzałem do skrzynki domu Johanny i całkiem sporo się tego nazbierało. -mówi. Szybko przeliczam listy. 29.
-Myślałam, że będzie gorzej. -przyznaje. Peeta wyciąga kolejne dwie.
-Ja mam tylko tyle. -robi skruszoną minę. Wiem dobrze, że udaje, więc tylko się blado uśmiecham.
-Kiedy przyjdą?
-Chyba za jakieś dziesięć minut, jeśli będą punktualni. -odpowiada. Potakuje.
-Chyba zdarzę parę z nich przejrzeć.
Siadam w salonie przed telewizorem i rozrywam pierwszą kopertę. Jest to list od mamy. Napisany został jeszcze w marcu.
"Skarbie.
Tak strasznie mi przykro, że nie dzwonię, ale nie mogę. Jednakże muszę ci o czymś powiedzieć. Błagam, Katniss. Przyjedź do czwórki. Musisz mi pomóc i to teraz. Naprawdę mam problem!
Proszę.
Mama"
Przełykam ślinę. Czuje narastające we mnie poczucie winy. Mogłam jej pomóc już wtedy. Sięgam po następny list. Zawiadomienie ze szpitala. Prośba o kontakt i zawiadomienie o chorobie mamy. Znowu poczucie winy.
Następne 26 listów dotyczy tego samego. Gdy tylko widzę logo szpitala w czwórce na kopercie, od razu odkładam go na bok.
Ostatni list przyciąga moją uwagę.
Biała koperta, ze złotymi akcentami ozdobiona jest rysunkiem dwóch gołębi oplecionych białą wstążką. Zastanawiam się czego może dany list dotyczyć, kiedy do salonu wchodzi Peeta. Trzyma w ręce biały kartonik z kaligraficznie wypisanymi dwoma imionami... "Dorwin i Effie".
-Ty też dostałaś. -mówi, wskazując na moją kopertę. Nic nie rozumiem. Co mają oznaczać białe koperty i te dwa imiona. Jedno z nich oczywiście rozpoznaje. Jest nim "Effie". Na myśl od razu przychodzi mi Efiie Trinkett. Przesadnie rozentuzjazmowana opiekunka trybutów z dwunastego dystryktu. Wiedziałam, że przeżyła rewolucje, ale nie za bardzo wiem co się z nią dalej działo. Nagle staje się zaciekawiona. Rozrywam papier i wyciągam identyczną kartkę. Rozkładam ją i czytam na głos.
-"Szanowna panno Everdeen. Została pani zaproszona na uroczysty ślub Dorwina Mccartera i Effie Trinkett. Odbędzie się on na sali bankietowej "Wallstreet" w Kapitolu dnia 2 listopada o godzinie 14.00. Obowiązkowy strój wyjściowy."- Pod spodem zauważam dopisek zapisaną zwykłym długopisem.
"Jesteśmy drużyną"
-Czyli że Effie wychodzi za mąż? -upewniam się. Peeta kiwa głową. Znowu spoglądam na dopisek. "Drużyna".
Pociąg, Igrzyska, Ośrodek, Dach...
Chcę się odezwać, ale rozlega się dzwonek do drzwi. Peeta głaszcze mnie po kolanie, całuje w policzek i wstaje. Ja też wstaje. On otwiera drzwi, ja stoję za nim. Johanna i Haymich uśmiechają się. Johanna promiennie, Haymich blado. Czyżby coś się stało? A może znowu jest podpity...
-Hej! Boże.... co tak fantastycznie pachnie? -pyta rozmarzona Johanna.
-Potrawka z kurczaka. -wyjaśniam. -Dalej, wchodźcie, bo naprawdę jest zimno. Haymich wchodzi pierwszy.
Nagle przypominam sobie o zakupach, więc cofam się do kuchni. Szybko układam owoce na tacy a produkty takie jak mleko, makaron czy jajka w szafkach i lodówce. Czuje szarpnięcie. Johanna pociąga mnie do tyłu i sadza na krześle obok siebie i naprzeciwko Peety.
-Zlituj się Katniss... Dłużej tutaj nie usiedzę! Ja chcę wreszcie coś zjeść. -warczy. Patrze, na nią zdezorientowana i w końcu wybucham niekontrolowanym śmiechem. Po chwili Peeta mi wtóruje. Haymich stara się tłumić wybuch wesołości, ale słabo mu to idzie. Jego ramiona trzęsą się, zdradzając dobry nastrój. W każdym razie przez chwilę. Przez cały wieczór odezwał się może dwa razy. Zastanawiam się, co powoduje u niego tę małomówność. Wiele razy się zamyślał i trzeba było go szturchnąć, żeby sobie przypomniał, że nie jest sam. Zaczął siwieć... większość jego włosów ma kolor siana. Wygląda mizernie i widać gołym okiem, że znowu się zapuścił.
-Co robisz w wolnym czasie? =wtrącam się z pytaniem do Haymicha przerywając Peecie i Johannie jakąś zawziętą dyskusje. Nie jestem wtajemniczona w temat, bo nie zwracałam zbytnio na nich uwagi. Moje pytanie zbiło wszystkich z tropu.
-Emmm... Gęsi hoduje. -odpowiada bez przekonania. -Dlaczego?
-Nic... Po prostu rzadko cię widujemy. Prawie nigdy... -zauważam. -Byłam ciekawa.-mowie. Zapada cisza. Przerywa ją dopiero pukanie do drzwi. Wstaje, zanim zdąży zrobić to Peeta. Za drzwiami stoi mężczyzna, który jak zawsze, kiedy akurat on tu przychodzi ma dla nas po paczce od Beetego. Podpisuje się na papierze i nie mając ochoty na zmaganie się z cudami techniki, odkładam dwa pudełka na bok. Siadając, wpadam na kolejne pytanie. -Czemu jesteś taki nie w sosie, haymich?
-Nie jestem nie w sosie. -rzuca.
-Jesteś, jesteś. -mówi zaczepnie Johanna. -Co jest staruszku? -Haymichowi na pewno nie spodobało się to określenie, bo spogląda na Johannę wilkiem.
-Nic mi nie jest! -warczy. Nie wiem, czy na serio wyobrażałam sobie, że nakłonię go do zwierzeń.
-Akurat. -odwarkuje Johanna. -Idź sobie, się gęsiom wypłacz.
-Dajcie mi spokój! Wszystko świetnie, fenomenalnie.... Bosko.
-Haymich czasami dobrze jest się zwierzyć... Nie musisz wtedy wszystkiego sam dźwigać. -mówi Peeta. Haymich nic nie mówi, ale znowu się zamyśla. W końcu jego ochrypły głos przerywa ciszę.
-Jak to co? Effie wychodzi za mąż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.