Cofamy się 24 godziny.
Już 322 godziny z rzędu, trwają moje tortury. Ponad 13 dni męki. Katniss jeszcze się nie obudziła.
Nie wiadomo czy w ogóle się obudzi. Pierwszy tydzień był koszmarem,
drugi jest gorszy od tortur w Kapitolu. Dałbym wszystko żeby uniknąć
cierpienia. Dałbym wszystko żeby otworzyła oczy, żeby spojrzała na mnie
swoimi pięknymi, szarymi oczami i z zarumienionymi policzkami
wyszczerzyła białe zęby.
Wszystko.
Moje prośby od dwóch tygodni są ignorowane. 322 godziny spędziłem w
męczarniach i w tej chwili jestem wyczerpany strachem. Wyssał ze mnie
wszystko. Nadzieja stopniowo się ulatnia, ale ja uparcie zatykam dziury
przez które wycieka ze mnie powietrze.
Leży przede mną, przykryta oślepiająco białą pościelą, z bladą jak
kreda twarzą. Pod jej oczami widać sine cienie, a usta są suche,
popękane i pobladłe. Jej skóra straciła dawną miękkość a kości
policzkowe niebezpiecznie odstają. Jej włosy przypominają ruloniki,
które czasami Pos robiła w szkole. Wygląda jakby umierała, a ta myśl
mnie niszczy.
Staram się wyobrazić, jak wyglądałby świat bez niej... Jej oczy
więcej się nie uśmiechną, powieki więcej nie zamrugają... Ciekawe jak
długo udałoby się im wszystkim mnie utrzymać z dala od samobójstwa?
Obok mnie stoi nietknięta porcja Kapitolińskiej różowej, pienistej
zupy upstrzonej malinami, którą parę godzin temu przyniosła mi Johanna z
pobliskiej restauracji. Często tutaj ze mną siedzi tak jak Annie, ale
jedna z osób, która tylko czasami stąd wychodzi Jest Haymich. Kiedy dwa
dni po tym, jak moja narzeczona tutaj trafiła, lekarz z jaskrawożółtymi
tatuażami w kształcie płatków śniadaniowych na czole oznajmił nam, że
Katniss może się obudzić z amnezją albo co gorsza obudzić się za parę
godzin, dni, tygodni, miesięcy bądź lat... lub wcale, oparłem się w
bezsilności o krzesło obok jej łóżka i ciężko na nie opadłem. Po moich
policzkach ściekały łzy a w głowie panował chaos. Wtedy pierwszy raz
wyszeptałem na głos to co szeptałem w myślach przez dwa wcześniejsze
dni.
-Proszę... Obudź się. Błagam...
Haymich usiadł na krześle obok mnie z pobladłą twarzą i poklepał mnie
po ramieniu. Nie odzywaliśmy się więcej tego wieczoru, ale wiedziałem,
że cierpi. Mniej ode mnie, ale też cierpi. Katniss jest ważna dla nas
obojgu. Ile bym dał, żeby móc wniknąć do jego umysłu...
Teraz wsłuchuje się w jego pochrapywanie z moimi plecami. Wszystko
mnie boli. Nie jadłem od co najmniej 15 godzin i nie spałem przez
ostatnie 40. Nie jestem w stanie stąd wyjść. Nie jestem w stanie jej
opuścić. Nie byłem w domu ani razu od 322 godzin. Sypiałem co jakiś czas
na fotelu w rogu pokoju, ale nie sypiałem zbyt długo.
Moje koszmary już nie są o arenach i pałacu prezydenckim. Teraz są
tylko o niej. Raz po razem słyszę ostatnie bicie jej serca. Widzę, jak
wynoszą jej ciało pokoju szpitalnego... Te koszmary nie równają się
żadnym z przeszłości bo boje się, że mogą być wizjami przyszłości. Snami
proroczymi.
Obudź się...
Błagam...
Odganiam niespokojne myśli. Tylko, że... one nie chcą odejść. Po raz
kolejny nawiedzają mnie czarne wizje. Tyle bym dał żeby wywołać na jej
ustach uśmiech albo usłyszeć jej głos. Oddałbym swój i skradłbym go
tysiącom osób... Wszystko... byleby się odezwała.
Słysze pukanie do drzwi. Jak zawsze je ignoruje i dalej wpatruje się w zimne ciało mojej ukochanej.
Tajemnicza osoba wchodzi do pokoju i rozpoznaje słodką i drażniącą
woń perfum. Zgaduje, że to Effie. Mimowolnie na nią spoglądam. Jest
ubrana w grube futro jakiegoś nieznanego mi zwierzęcia i tanie leginsy.
Jej blond włosy do ramion zwisają bezwładnie. Patrzy na mnie ze
smutkiem. Spogląda z aprobatą na pusty talerz Haymicha i spogląda na
mój. Cmoka niezadowolona.
-Znowu? Peeta, musisz jeść... -szepcze. Nie odpowiadam.
Effie podaje mi cztery koperty i termos. Spoglądam na niego z niesmakiem. Czy to kolejna porcja kawy?
-Rosół. -Effie rozwiewa moje wątpliwości. -Wiesz.... ten zielony,
kóry często jedliśmy w Kapitolu. -kończy. Potakje i bez słowa odstawiam
go na blat, obok talerza z zupą. Listy chowam do kieszeni. Przejrze je
kiedy indziej.
Effie podchodzi do Katniss i siada na jej łóżku.
Delikatnie. Podnosi rękę i kieruje ją w jej stronę. Przez chwilę się
waha, ale w końcu dotylka jej dłoni.`Syczy.
-Ależ ona zimna. -zauważa niespokojnie. Spogląda w moje strony. W
moje zaszklone oczy, kiedy potakuje. Odzywam się po raz pierwszy.
-Wiem... - szepczę. Wyciągam rękę i przykładam ją do jej policzka.
Jest tak samo zimny jak pięć minut temu. Podnoszę się z krzesła,
pochylam się nad nią i delikatnie całuje w czoło. Wyczuwam smak potu.
Cofam się i znowu opadam na krzesło. Jej klatka piersiowa podnosi się i
opada miarowo. Powtarzam w myślach słowa lekarza "stan stabilny".
"Stabilny:.....
-Jak długo spałem? -pyta Haymich. Odwracam głowę. Siedzi z workami pod oczami i pociera skronie.
-Obudziliśmy cię? -pyta Effie. Grzebie w torebce i wyciąga jeszcze
jeden termos. Haymich dziękuje skinięciem i go przyjmuje. Wypija duży
łyk, a ja sobie przypominam o pewnej ważnej kwestii.
-Haymich... zanim zasnąłeś chciałem cię o coś spytać... Jaki jest wyrok? -pytam z ogromną kulą w gardle. Haymich się śmieje.
-Spokojnie... dalej otacza ją tytuł "niezrównoważonej psychicznie".
Adwokatowi udało się wywalczyć 6 miesięcy zakaz przyjeżdżania do
Kapitolu. Nic poważnego. Raz, dwa minie i znowu będzie czysta.
-zapewnia.
Przełykam piasek. Czuje niewysłowioną ulgę. Jeśli się obudzi... Nie pójdzie do więzienia.
Z lekkim przypływem energii upijam łyk rosołu. Sięgam po pierwszy list i rozrywam kopertę.
List stąd. Z Kapitolu.
Drogi Panie Mellark.
Chcemy pana poinformować, że prosimy pana o przybycie do Kapitolu w dniach 16 listopadda-20 listopada w celu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.