W poduszkowcu Posy nie schodzi z kolan Peety. Przywiązała się do niego niemal od razu. Bardzo mnie ten fakt cieszy i wzrusza. Rory i Vick też kurczowo trzymają się swoich nowych opiekunek. Wszyscy wszystkich tak naprawdę znali. Nawet Sae. Peete
też rozpoznali od razu. Cieszę się, że odtąd będę mogła mieć ich na
oku. Do tej pory nie miałam pojęcia co się z nimi działo. Byłam pewna,
że są bezpieczni z Hazel w
trzynastce. A tu taka niespodzianka. Szkoda, że nie pozytywna. Chłopcy
opowiedzieli nam, jak się żyję w domu komunalnym. Było tam źle. Oj,
bardzo źle. Dowiaduje się też, jak bardzo przeżyli śmierć matki. Rory
ma potworne wyrzuty sumienia, że nie mógł przy niej być kiedy...
Umierała. Znowu mało brakuję, żebym się rozpłakała. Jest mi ich tak
szkoda. Najpierw stracili ojca… a potem matkę. Ocieram oczy. Peeta delikatnie obejmuje mnie ramieniem. Rory patrzy się dziwnie na jego dłoń obejmującą mnie w pasie.
- Katniss…
Gdzie jest Gale? Dlaczego nam nie pomógł? Dlaczego to on po nas nie
przyjechał? Dlaczego to wy będziecie się nami opiekować, a jego tu nie
ma?- zwieszam głowę.
- Uwierz mi, zadaje sobie te same pytania.- odpowiadam przyciszonym tonem.
- Myślałem, że jesteście razem albo przynajmniej, że jesteście przyjaciółmi.– wtrąca się Vick.
-
Sporo się zmieniło. Tak się składa, że nie chcę mieć z nim już nic
wspólnego.- niemal warczę. Nic nie mogę na to poradzić. To temat Gale
tak na mnie działa.
- Opowiedz. – prosi Rory. Wpatruje się w chłopców, a potem ruchem głowy wskazuje na Posy bawiącą się guzikami przy mankietach Peety. Kiwają głowami ze zrozumieniem. Nie chcę także, aby Vick tego słuchał. Tak naprawdę to zataiłabym tę informację nawet przed Rorym,
ale wiem, że jest na tyle dorosły, aby nie dało mu to spokoju. Nie chcę
uświadamiać ich, jaki jest ich… brat. Phi, takiego brata to do wulkanu
można by wrzucić. W tej chwili zapewne siedzi z Payor
i innymi urzędnikami w pałacu prezydenckim i popija herbatkę z
porcelanowej filiżanki wartej miliony, kiedy jego matka umarła z głodu.
Wlepiam wzrok w twarz małej dziewczynki siedzącej na kolanach mojego
chłopaka… nie, chłopak to złe określenie. Jest takie… puste. Prawie nic
nieznaczące. Peeta jest kimś dużo
więcej niż moim chłopakiem. Wyobrażam sobie, że na jego miejscu siedzi
Gale i momentalnie się wzdrygam. Jak mogłam być taka głupia i uważać
Gale za kogoś drogiego memu sercu? Jak mogłam liczyć na to, że nasze
losy się powiążą? Czuję wstręt do samej siebie. Gale jest kimś złym.
Kimś bez grama uczucia. Kimś, kto skazał własną rodzinę na taki los.
Zaczęłam w myślach wyliczać, za co go nienawidzę.
1. Porzucił swoją rodzinę.
2. Skazał swoją matkę na śmierć.
3. Bezlitośnie mordował ludzi na wojnie. Ludzi, których nawet nie znał, a którzy byli szpiegami rebeliantów.
4. Porzucił mnie.
5. I… zabił Prim…
Tego
ostatniego nigdy mu nie wybaczę. Nigdy. Czuje brzęczenie w mojej prawej
kieszeni. Wyciągam telefon i odczytuje imie wyświetlone na ekranie. To
Annie. Bez wahania odbieram.
- Halo?
- Oh, witaj Katniss.- ciepły głos Annie powoduje, że na mojej twarzy wykwita uśmiech.- Jak się czujesz? Zdrowa?
- Jak rydz. Mniej więcej od doby.- Annie chichocze. Dziwi mnie to jaki wpływ miała na nią śmierć Finnika. Wręcz pozytywny. Słychać jednak nutkę zmęczenia w jej głosie.
-
Ciesze się. Przepraszam, że nie przyjechałam, ale mały ząbkuje. –
uśmiecham się na samo wspomnienie dwóch bielutkich ząbków szkraba.
- W porządku Annie. Może wpadlibyście jutro? Pomożemy ci trochę przy nim. Pewnie wcale nie sypiasz.- Annie ziewa do słuchawki.
- Uch… Prawie wcale. Nie rozumiem, jak on może tak długo nie spać?
- Cóż, zapraszamy.
- Dzięki Katniss. Na sto procent się pojawimy. No, i miło będzie się znowu spotkać.- uśmiecham się szeroko.- Rozmawiałaś ostatnio z Johanną?
- Nie, ale z Beetem
rozmawiam prawie codziennie. On chyba wcale nie wychodzi z
laboratorium, bo bez przerwy demonstruje jakieś nowe wynalazki.- Ani
śmieje się krótko.
- Wiem. Johanna mieszka sama. Jest jej ciężko. Byłam u niej tydzień temu. No, jest okropnie samotna.
-
Może i ją zaprosimy. Jena osoba więcej czy mniej... Co to za różnica?-
dawno nie widziałam Johanny. Byłyśmy… prawie przyjaciółkami w trakcie
pobytu w trzynastce. Ciekawe czy wróciła do moraliny.
- Tak, to dobry pomysł.
- Czyli do zobaczenia.
- Tak, pa.- odsuwam telefon od ucha i wybieram numer Johanny Mayson.
Zwyciężyła ona w 71 igrzyskach. Odbiera już po pierwszym sygnale i
ochoczo przyjmuje zaproszenie. Ciesze się Na wieść o naszym spotkaniu.
Gdy unoszę głowę, zauważam, że wszyscy są cicho i wpatrują się we mnie.
Jak w obrazek. Nawet Posy siedzi wpatrzona we mnie.
- No co?- pytam lekko poirytowana. Momentalnie wszyscy odwracają ode mnie wzrok. Kręcę głową z dezaprobatą.
- Katniss…- aksamitny głos mojego ukochanego przerywa moją zadumę.
- Tak?
- Z kim rozmawiałaś? Jeśli mogę spytać.
- oh, Z Annie i Johanną. Wpadną do nas jutro. Annie potrzebuje pomocy z Willem, a Johanna jest bardzo samotna. Mieszka sama w siódemce.- Peeta kiwa głową.
- Ostatnio starasz się wszystkich uszczęśliwić. – uśmiecha się i całuje moje czoło.
- A co w tym złego?
-
No właśnie nic.- przytula mnie do swojego ramienia. Darowuje sobie
dalsze pytania, bo właśnie lądujemy w czwórce, żeby zostawić tam Vicka i mamę. Patrze, na czułe pożegnanie rodzeństwa. Na sam koniec Vick podbiega do mnie i mocno przytula. Uśmiecham się do niego blado. Vick
jest na tyle duży, że wie, że kiedy opuści to pomieszczenie to losy
jego i jego rodzeństwa podzielą się na zawsze. Nigdy nie wiadomo kto ich
zaadoptuje i czy w ogóle ktoś ich zaadoptuje. Bardzo mi ich szkoda.
Gale zniszczył ich dzieciństwo. Możliwe, że uda nam się je jakoś
poskładać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.