czwartek, 19 lutego 2015

77. Zapach siódemki

Ściskam dłoń Peety, kiedy siadamy przed telewizorem. Zwołano cały kraj, więc na pewno mają nam przekazać ważne wieści. Siedzimy chwilę w ciszy, po czym słychać pisk i ekran rozbłyska jasną poświatą. Przed naszymi oczami pojawia się emblemat Panem i słychać hymn. Marszczę brwi. Przyglądam się uważniej znaczkowi i otwieram ze zdumieniem usta. Zmiana jest drobna, ale dla mnie odstaje ona od reszty. Opieram się dłońmi na stole, żeby lepiej się przyjrzeć. Miejsce orła, symbolu wolności i pokoju w naszym kraju, zastąpił mój… kosogłos. Widać, to po charakterystycznym upierzeniu na czubku głowy, które u kosogłosów, jest dużo dłuższe, prostym, długim i szpiczastym dziobie i po braku pazurów.

-Czy to jest…? – szepcze Peeta.

-Bez wątpienia. -odszeptuje.

Kosogłos znika, a na jego miejscu pojawia się Cezar. Jego siwe włosy są przystrzyżone na krótkiego jeża, a twarz lekko przypudrowana. Uśmiecha się do kamery i wita się ciepło.

-Panie i panowie… mam dzisiaj do zakomunikowania wam parę drobnych szczegółów. Po pierwsze… kwarantanna w czwartym dystrykcie zostaje zniesiona i już jutro rano każdy z was, będzie mógł opuścić dystrykt. – informuje Cezar, a wokół mnie rozpętuje się harmider wywołany przez Vicka. Zaczyna skakać z radości, mama zaczyna się śmiać i tylko Peeta pozostaje niewzruszony. Ja też. Wiemy, że to jeszcze nie koniec. Cezar kontynuuje. –Za parę tygodni zorganizowane zostaną wybory we wszystkich dystryktach na burmistrzów. Macie prawo zgłaszać własnych kandydatów do Nowego Roku. Głosowanie odbędzie się 24 stycznia. Każdy obywatel powyżej osiemnastego roku życia ma prawo głosu. Każdej osobie przysługuje jednak tylko jeden głos. – mówi. –Ostatnia informacja to wybory na nowego premiera. Gale Hawthorne zrezygnował z posady. Nie znana przyczyna. Więcej informacji o tym w jutrzejszych porannych wiadomościach. –Symbol z kosogłosem, hymn, koniec. Ekran gaśnie.

Gale zrezygnował z posady. Wydaje mi się to co najmniej dziwne. Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobił. Może miał dosyć ciążącego na nim obowiązku. Albo znudziła mu się posada… Gale nie jest idiotą. Musiał mieć jakiś poważny powód, żeby ot, tak zrezygnować.

Cisza ciąży. Mama bez słowa wstaje i przechodzi do małej kuchni. Słychać szum wody.

-Jak myślisz… Dlaczego on to zrobił? – szepcze.

-Żaden sensowny powód nie przychodzi mi do głowy. – odszeptuje Peeta i na głos wypowiada moje myśli. –Może i jest niezrównoważony, ale nie jest głupi. Ciekawe tylko co się stało… -chwile nic nie mówimy. –Chcesz już jutro wracać? Zdążymy na urodziny Johanny. Już wieczorem będziemy na miejscu. – spoglądam na niego.

-Tak, ale jednocześnie znaczy to, że zaraz będę musiała im wszystkim powiedzieć. – skarżę się.

-Niby o czym? – nie rozumie.

-No… O ślubie. – szepczę, ale to nic nie daje. Vick, bawiący się żołnierzykami za kanapą, nagle pojawia się przy mnie.

-Bierzecie ślub? – prawie krzyczy. Mama wybiega z kuchni.

-Vick! Nie krzycz tak. – karci go.

-Katniss bierze ślub! – znowu krzyczy. Mama marszczy brwi. Wygląda na to, że myśli.

-Wiecie już kiedy? – pyta. Zamieram. Poprze moją decyzje? O wzięciu ślubu w dniu urodzin mojej siostry? Czy może mnie nie poprze i stwierdzi, że to bardzo zły pomysł. Peeta ściska moją dłoń. Chyba chcę, żebym ja to powiedziała. Cały on. Nie odezwie się, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego nie chcę ujawniać. Przełykam ślinę.

-Tak. Chcielibyśmy wziąć ślub w dniu urodzin Prim. – wyrzucam. Zapada cisza. Mama patrzy na mnie nieprzekonana. Spogląda na swoje buty, potem na Peetę. Znowu na buty i na mnie. Wpatruje się w moje oczy dużo dłużej, niż bym mogła się spodziewać.

-Chyba nie czekasz na przyzwolenie. – mówi z ironią. –Jesteś dorosła. Możesz sama podjąć decyzję, ale osobiście… uważam ten pomysł za wręcz świetny. W jakimś stopniu będzie to znak dla… -mama przełyka. –Dla Prim. –Jej oczy zaczynają się szklić. Moje też.

Mogłaby być tu teraz z nami. Dlaczego więc nie jest? Aaa… No tak. Miała pecha być moją siostrą.




W części budynków dwunastki palą się już światła. Mrok powoli pochłania budynki i lasy. Niebo przybrało kolor koralu, a śnieg na drogach ku mojemu zdziwieniu nie jest szary. Jet biały. Co się stało z całym pyłem węglowym? Kopalnie dalej funkcjonują. Może został obmyślony jakiś sposób na pozbycie się pyłu…

Odciski butów, które za sobą zostawiamy, szybko zostają zatarte przez nawałnicę. Peeta obejmuje mnie jednym ramieniem, a w drugim trzyma saszetkę z różnymi lekami i maściami na oparzenia od mojej mamy. Załoga poduszkowca uparła się, że dostarczą nam ubrania jutro rano. Mocniej owijam się cienkim, jesiennym płaszczem i staram się nie szczękać zębami.

Kiedy w końcu docieramy do domu, moje policzki płoną i szczypią przez nagłą zamianę temperatury. Czuje niemiłe pieczenie. Ktoś napalił w kominku. Odwieszam ubrania i klękam w salonie przed źródłem ciepła. Płomienie liżą sosnowe drewno. Wsłuchuje się w strzelanie ognia. Tak bardzo za tym tęskniłam. Wdycham znajomy zapach domu i palonego drewna. Peeta kombinuje coś w kuchni i już po paru minutach, przynosi nam gorącą czekoladę. W ciszy wypijamy ją, siedząc na kanapie przed kominkiem. Peeta z nogami na ziemi, oparty o łokietnik i z jedną ręką na moim biodrze i ja, z nogami podkurczonymi na kanapie, pół leżąc, pół siedząc i z głową na jego ramieniu. W ciszy patrzymy w ogrzewający nas ogień. Miło jest być w pełni odprężoną.

W końcu jednak przybywa reszta. Wszyscy jednocześnie.

Haymich ściska nas oboje i całuje mnie w czubek głowy. Effie całuje w policzki. Annie mocno nas przytula, a Johanna wręcz miażdży mi wnętrzności. William podbiega do nas, odsłaniając zęby w uśmiechu. Biorę go na ręce i przytulam. Levi zaś lekko mnie ściska i podaje dłoń mojemu narzeczonemu. Johanna obdarza naszą dwójkę zaś szczęśliwymi nowinami.

-Nie chciałam wam mówić przez telefon, ale ja i Levi jesteśmy razem. -uśmiecha się... Ta... informacja mnie tak szokuje, że mimowolnie rozchylam wargi. Nie można być bardziej bezpośrednim. Johanna Mason... zajęta. Zaczynam się śmiać.

-To super! A tak w ogóle... -podchodzę do niej i chwytam ją za nadgarstki. -to mam dwie rzeczy do powiedzenia. Jedna... Życzę ci zdrowia, szczęścia -spoglądam na Leviego. -i dużo miłości. Żeby wam się układało i w ogóle... wszystkiego co najlepsze. -mówię. Johanna szeroko się uśmiecha.

-Dzięki... A druga? -Peeta podchodzi do mnie od tyłu i kładzie mi ręce na biodrach.

-A druga, to to, że wyznaczony został termin ślubu. -wyjaśnia. Nagle mam wrażenie, że Johanna dostanie zawału. Reakcja Effie jest jeszcze gorsza. Johanna zaczyna wrzeszczeć. Tak głośno i przenikliwie, że włosy staja dęba. Effie momentalnie nas dopada i zaczyna wypytywać o szczegóły. Stało się dokładnie to, co sobie wyobrażałam w najgorszych koszmarach. Dziewczyny zaczynają wrzeszczeć. Effie od razu oferuje siebie do załatwienia wszystkich formalności i sali. Johanna macha ręką, a z jej kieszeni coś wypada. Odruchowo unoszę owa rzecz.... i zamieram. Wszyscy dookoła cichną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wpatruje się jak zahipnotyzowana w... kłujący tobołek, pachnący lasem. Srebrny spadochron z areny i igły z trzynastki. Właśnie ten drobiazg zrobiłam Johannie, żeby podnieść ją na duchu w trzynastce, kiedy była zmuszona zostać w dystrykcie, kiedy my jechaliśmy na front.

-Ciągle go masz.... -szepcze. Johanna przygląda się tobołkowi oraz mnie.

-Oczywiście, że tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.