Ściskam dłoń Peety,
kiedy siadamy przed telewizorem. Zwołano cały kraj, więc na pewno mają
nam przekazać ważne wieści. Siedzimy chwilę w ciszy, po czym słychać
pisk i ekran rozbłyska jasną poświatą. Przed naszymi oczami pojawia się
emblemat Panem i słychać hymn. Marszczę brwi. Przyglądam się uważniej
znaczkowi i otwieram ze zdumieniem usta. Zmiana jest drobna, ale dla
mnie odstaje ona od reszty. Opieram się dłońmi na stole, żeby lepiej się
przyjrzeć. Miejsce orła, symbolu wolności i pokoju w naszym kraju,
zastąpił mój… kosogłos. Widać, to po charakterystycznym upierzeniu na czubku głowy, które u kosogłosów, jest dużo dłuższe, prostym, długim i szpiczastym dziobie i po braku pazurów.
-Czy to jest…? – szepcze Peeta.
-Bez wątpienia. -odszeptuje.
Kosogłos
znika, a na jego miejscu pojawia się Cezar. Jego siwe włosy są
przystrzyżone na krótkiego jeża, a twarz lekko przypudrowana. Uśmiecha
się do kamery i wita się ciepło.
-Panie i panowie… mam dzisiaj do
zakomunikowania wam parę drobnych szczegółów. Po pierwsze… kwarantanna w
czwartym dystrykcie zostaje zniesiona i już jutro rano każdy z was,
będzie mógł opuścić dystrykt. – informuje Cezar, a wokół mnie rozpętuje
się harmider wywołany przez Vicka. Zaczyna skakać z radości, mama zaczyna się śmiać i tylko Peeta
pozostaje niewzruszony. Ja też. Wiemy, że to jeszcze nie koniec. Cezar
kontynuuje. –Za parę tygodni zorganizowane zostaną wybory we wszystkich
dystryktach na burmistrzów. Macie prawo zgłaszać własnych kandydatów do
Nowego Roku. Głosowanie odbędzie się 24 stycznia. Każdy obywatel powyżej
osiemnastego roku życia ma prawo głosu. Każdej osobie przysługuje
jednak tylko jeden głos. – mówi. –Ostatnia informacja to wybory na
nowego premiera. Gale Hawthorne zrezygnował z posady. Nie znana
przyczyna. Więcej informacji o tym w jutrzejszych porannych
wiadomościach. –Symbol z kosogłosem, hymn, koniec. Ekran gaśnie.
Gale
zrezygnował z posady. Wydaje mi się to co najmniej dziwne. Nie mam
pojęcia, dlaczego to zrobił. Może miał dosyć ciążącego na nim obowiązku.
Albo znudziła mu się posada… Gale nie jest idiotą. Musiał mieć jakiś
poważny powód, żeby ot, tak zrezygnować.
Cisza ciąży. Mama bez słowa wstaje i przechodzi do małej kuchni. Słychać szum wody.
-Jak myślisz… Dlaczego on to zrobił? – szepcze.
-Żaden sensowny powód nie przychodzi mi do głowy. – odszeptuje Peeta
i na głos wypowiada moje myśli. –Może i jest niezrównoważony, ale nie
jest głupi. Ciekawe tylko co się stało… -chwile nic nie mówimy. –Chcesz
już jutro wracać? Zdążymy na urodziny Johanny. Już wieczorem będziemy na
miejscu. – spoglądam na niego.
-Tak, ale jednocześnie znaczy to, że zaraz będę musiała im wszystkim powiedzieć. – skarżę się.
-Niby o czym? – nie rozumie.
-No… O ślubie. – szepczę, ale to nic nie daje. Vick, bawiący się żołnierzykami za kanapą, nagle pojawia się przy mnie.
-Bierzecie ślub? – prawie krzyczy. Mama wybiega z kuchni.
-Vick! Nie krzycz tak. – karci go.
-Katniss bierze ślub! – znowu krzyczy. Mama marszczy brwi. Wygląda na to, że myśli.
-Wiecie
już kiedy? – pyta. Zamieram. Poprze moją decyzje? O wzięciu ślubu w
dniu urodzin mojej siostry? Czy może mnie nie poprze i stwierdzi, że to
bardzo zły pomysł. Peeta
ściska moją dłoń. Chyba chcę, żebym ja to powiedziała. Cały on. Nie
odezwie się, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego nie chcę
ujawniać. Przełykam ślinę.
-Tak. Chcielibyśmy wziąć ślub w dniu
urodzin Prim. – wyrzucam. Zapada cisza. Mama patrzy na mnie
nieprzekonana. Spogląda na swoje buty, potem na Peetę. Znowu na buty i na mnie. Wpatruje się w moje oczy dużo dłużej, niż bym mogła się spodziewać.
-Chyba
nie czekasz na przyzwolenie. – mówi z ironią. –Jesteś dorosła. Możesz
sama podjąć decyzję, ale osobiście… uważam ten pomysł za wręcz świetny. W
jakimś stopniu będzie to znak dla… -mama przełyka. –Dla Prim. –Jej oczy
zaczynają się szklić. Moje też.
Mogłaby być tu teraz z nami. Dlaczego więc nie jest? Aaa… No tak. Miała pecha być moją siostrą.
W
części budynków dwunastki palą się już światła. Mrok powoli pochłania
budynki i lasy. Niebo przybrało kolor koralu, a śnieg na drogach ku
mojemu zdziwieniu nie jest szary. Jet biały. Co się stało z całym pyłem
węglowym? Kopalnie dalej funkcjonują. Może został obmyślony jakiś sposób
na pozbycie się pyłu…
Odciski butów, które za sobą zostawiamy, szybko zostają zatarte przez nawałnicę. Peeta
obejmuje mnie jednym ramieniem, a w drugim trzyma saszetkę z różnymi
lekami i maściami na oparzenia od mojej mamy. Załoga poduszkowca uparła
się, że dostarczą nam ubrania jutro rano. Mocniej owijam się cienkim,
jesiennym płaszczem i staram się nie szczękać zębami.
Kiedy w
końcu docieramy do domu, moje policzki płoną i szczypią przez nagłą
zamianę temperatury. Czuje niemiłe pieczenie. Ktoś napalił w kominku.
Odwieszam ubrania i klękam w salonie przed źródłem ciepła. Płomienie
liżą sosnowe drewno. Wsłuchuje się w strzelanie ognia. Tak bardzo za tym
tęskniłam. Wdycham znajomy zapach domu i palonego drewna. Peeta kombinuje coś w kuchni i już po paru minutach, przynosi nam gorącą czekoladę. W ciszy wypijamy ją, siedząc na kanapie przed kominkiem. Peeta z nogami na ziemi, oparty o łokietnik
i z jedną ręką na moim biodrze i ja, z nogami podkurczonymi na kanapie,
pół leżąc, pół siedząc i z głową na jego ramieniu. W ciszy patrzymy w
ogrzewający nas ogień. Miło jest być w pełni odprężoną.
W końcu jednak przybywa reszta. Wszyscy jednocześnie.
Haymich ściska nas oboje i całuje mnie w czubek głowy. Effie całuje w policzki. Annie mocno nas przytula, a Johanna wręcz miażdży mi wnętrzności. William podbiega do nas, odsłaniając zęby w uśmiechu.
Biorę go na ręce i przytulam. Levi zaś lekko mnie ściska i podaje dłoń
mojemu narzeczonemu. Johanna obdarza naszą dwójkę zaś szczęśliwymi
nowinami.
-Nie chciałam wam mówić przez telefon, ale ja i Levi
jesteśmy razem. -uśmiecha się... Ta... informacja mnie tak szokuje, że
mimowolnie rozchylam wargi. Nie można być bardziej bezpośrednim. Johanna
Mason... zajęta. Zaczynam się śmiać.
-To super! A tak w ogóle...
-podchodzę do niej i chwytam ją za nadgarstki. -to mam dwie rzeczy do
powiedzenia. Jedna... Życzę ci zdrowia, szczęścia -spoglądam na Leviego.
-i dużo miłości. Żeby wam się układało i w ogóle... wszystkiego co
najlepsze. -mówię. Johanna szeroko się uśmiecha.
-Dzięki... A druga? -Peeta podchodzi do mnie od tyłu i kładzie mi ręce na biodrach.
-A
druga, to to, że wyznaczony został termin ślubu. -wyjaśnia. Nagle mam
wrażenie, że Johanna dostanie zawału. Reakcja Effie jest jeszcze gorsza.
Johanna zaczyna wrzeszczeć. Tak głośno i przenikliwie, że włosy staja
dęba. Effie momentalnie nas dopada i zaczyna wypytywać o szczegóły.
Stało się dokładnie to, co sobie wyobrażałam w najgorszych koszmarach.
Dziewczyny zaczynają wrzeszczeć. Effie od razu oferuje siebie do
załatwienia wszystkich formalności i sali. Johanna macha ręką, a z jej
kieszeni coś wypada. Odruchowo unoszę owa rzecz.... i zamieram. Wszyscy
dookoła cichną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wpatruje się
jak zahipnotyzowana w... kłujący tobołek, pachnący lasem. Srebrny
spadochron z areny i igły z trzynastki. Właśnie ten drobiazg zrobiłam
Johannie, żeby podnieść ją na duchu w trzynastce, kiedy była zmuszona
zostać w dystrykcie, kiedy my jechaliśmy na front.
-Ciągle go masz.... -szepcze. Johanna przygląda się tobołkowi oraz mnie.
-Oczywiście, że tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.