poniedziałek, 30 marca 2015

109. Koszmarów ciąg dalszy

Hej...
Cóź... Nie mam pojęcia jak by tu was przepraszać... Mam problemy z wifi, a do tego piszę książkę i jakoś tak się to w kupę nie chce złożyć. Jeszcze raz przepraszam, a publikację nowej notki przewiduję na niedzielę, ale nic nie obiecuję. Informacje będą się pojawiały na stronie na facebooku.
ADRES DO NIEJ ZNAJDZIECIE Z BOKU
-Tina
################################

Patrząc z góry – lasy Anglii niczym się nie różnią od Lasów Panem. Kiedy jednak nasz poduszkowiec wkracza na zabudowane tereny, przylepiam nos do szyby i z zafascynowaniem przyglądam się wysokim budynkom i pięknym parkom. Wszystko wydaje się dużo bardziej malownicze i pełne życia.
Steward w niebieskim uniformie obwieszcza, że lądujemy za piętnaście minut. Po tak potwornie długim locie, ta wiadomość powoduje, że głośno wzdycham z zadowoleniem.
Bolą mnie plecy i pośladki. Oczy są podkrążone od zbyt małej ilości snu. Zmęczenie czuć też w każdej innej możliwej części ciała, zaczynając od palców u stóp, a kończąc na końcówkach włosów.
Mój mąż wygląda dużo lepiej. Po nocy spędzonej w niewygodnym fotelu ma, co najwyżej mocno potargane, długie blond loki i lekko niewyraźny wyraz twarzy. Wpatruje się w niego z zafascynowaniem...
Opieram się czołem o jego ramię. Ręka, która wcześniej spoczywała na oparciu mojego fotela zsuwa się niżej i ląduje na moich plecach. Niemalże pozwalam sobie odpłynąć, ale z półsnu budzi mnie Peeta po zdecydowanie zbyt krótkim czasie.
Ledwo trzymając się na nogach schodzę z pokładu poduszkowca, podpierając się o niego.
Otoczenie mnie jakoś specjalnie nie zachwyca. Jesteśmy na lądowisku. Dookoła widać parę pasów startowych, a trochę dalej widnieje las.
Poza tym znajdujemy się tylko na ogrodzonym wysokim płotem z siatki, wylanym betonem płacie ziemi.
Peeta chwyta mnie za rękę i prowadzi w stronę jedynego budynku w zasięgu wzroku.



Nigdy nie byłam poza Panem, co zapewne wcale nie jest dziwne.
Z zaciekawieniem przypatruję się wszystkiemu, mimo iż jest tu tylko trochę inaczej niż w Panem. Ludzie ubierają się... No cóż... Nie można tego nazwać kapitolińską modą, ale nie aż tak wiele im brakuję.
Nie ma ruin, trupów, krwi. Jest tylko szanujące się społeczeństwo.



Zostajemy zesłani do „The Castle Hotel”, niedaleko pałacu królewskiego.
Przepiękne ogrody i wspaniałe budynki zapierają dech w piersiach. Wszystko jest czyste i świeże. Wysoko powieszone żyrandole i wystrój bardzo domowy wpływają kojąco na moje zbolałe nerwy.
Na półkach stoją słoje ze sztucznymi przetworami i książki, ściany i podłogi wyłożone są jasnym i ciemnym drewnem, a duże okna dają wrażenie przestrzeni.
Nasz pokój wygląda podobnie. Jest nim p o k ó j, a nie apartament. Nie ogromne pomieszczenia wypchane po brzegi mocnymi kolorami i nieprzyjemnym stylem, tylko jedno, średnie pomieszczenie z dużym łóżkiem, zdobionym biurkiem, wiszącym na ścianie telewizorze, łazienką, telefonem do recepcji, dwoma szafkami nocnymi i fotelem.
Na biurku widnieje plastikowa dyskietka z napisem „free wi-fi” oraz kubek z ołówkami i kupka papieru... Do napinania przemów...
Nie komentuję pokoju w żaden sposób tylko od razu kładę się na miękkiej pościeli, zwijam się w kłębek i zapadłam w mocny sen.



Budzę się, kiedy na dworze jest już ciemno. Przez duże okno mogę widzieć lampy oświetlające ścieżki za hotelem.
Mimo późnej pory, czuję się wypoczęta. Bardzo wypoczęta.
Peeta siedzi przy biurku z ołówkiem w dłoni, który przesuwa się po papierze w zupełnie inny sposób, jak ten, kiedy coś się pisze... On rysuje.
Widocznie i on jest wyspany mimo zdecydowanie późnej pory.
Przyglądam się jego skupionej na twórczej pracy twarzy i delikatnie przesuwającemu się po papierze ołówkowi. Jego przenikliwe spojrzenie wbite w kartkę daje mi do zrozumienia, że nie powinnam go teraz rozpraszać.
Przekręcam się cicho na drugi bok i bez przekonania staram się zasnąć.
Po długiej chwili powieki mi opadają, a ciało po raz kolejny odpręża się i zrelaksowana tracę świadomość pogłębiając się w śnie.



Śni mi się, że po raz kolejny wędruję samotnie po gruzach dwunastki i przyglądam się ulicom, które kiedyś zapełnione były ludźmi, których teraz zastępuje gruz i popiół.
Ale teraz jest tu inaczej. Płomienie buchają, a ciała dopiero zaczynają przeradzać się w popiół.
Ale w pewnym momencie widzę przed sobą poranionego mężczyznę z oderwaną nogą, który krztusi się sadzą i dymem. Ma brudną twarz, wykrzywioną w grymasie nieznośnego bólu, ale i tak łatwo mi go rozpoznać.
Jego blond włosy są prawie doszczętnie spalone, a dookoła tańczą płonienie. Z niebiesiech oczu spływają stróżki łez. Jego krzyk przedziera się przez kakofonię tańczących płomieni i niemalże zbija mnie z nóg.
Skaczę przez płomienie chcąc wydostać jedynego ocalałego. Kiedy jednak jestem o krok od niego i chwytam go za ramię, moje dłonie jedynie prześlizgują się przez jego ciało. Niczym mgła.
Próbuję jeszcze raz, bo płomienie, które nas dosięgają nie robią mi krzywdy, jednak nie dotyczy to mojego towarzysza, który najpewniej mnie nie dostrzega, gdyż jego ciało po raz ostatni wygina się w konwulsjach. Moje ręce po raz kolejny jedynie prześlizgują się przez jego ramiona i dociera do mnie, że nic nie mogę zrobić, bo mnie tutaj nie ma...
Piekarz opada wyczerpany twarzą na ziemię, a jego oczy już się nie zamykają. Ogarnia mnie panika, ale w tym samym czasie ojciec Peety znika sprzed moich oczu.



Leżę na zimnej, wyłożonej płytkami podłodze. Białymi płytkami.
Unoszę wzrok ku górze i napotykam wzrokiem umęczonego człowieka, którego ból stara się ukryć trójca rodem z Kapitolu.
Podnosi się z ziemi i zbliżam się ku fotelowi, na którym siedzi. Chcę dotknąć jego twarzy, ale moje palce nie natrafiają na jego skórę. Zamiast tego napotykają tylko niekończący się chłód pustki.
Raptownie odsuwam rękę, przestraszona.

- Witam, Panie Mellark. – Rozbrzmiewa syczący, głośny głos prezydenta.
Zmierza ku nam z śnieżnobiałą różą. Nadnaturalnie idealną i piękną. Z dłońmi odzianymi w białe rękawiczki i różowymi policzkami.
- Nawet nie ma pan pojęcia, jak cieszy mnie to, że pan postanowił z nami współpracować. I oczywiście, kiedy już wojna dobiegnie końca, to pan zostanie zabity, a pannie Everdeen włos nie spadnie z głowy.
Peeta wpatruje się nieufnie w jego oczy, jakby w głębi duszy wiedział, że Snow łże, ale pragnął mu uwierzyć tylko, dlatego, alby zapewnić mi pełne bezpieczeństwo. Bo to przecież jedyne, co może zrobić.
- Panie prezydencie. Wchodzicie na wizję z trzydzieści sekund.
Peeta, który siedzi na wysokim krześle wzdycha głośno z przerażeniem. Nagle podchodzi do niego kobieta w odrestaurowanym stroju i pochyla się nad niego i szepcze niby to potulnie, ale szybko i ostrzegawczo.
- Jestem Dimetria. Jest człowiekiem Plutarcha. Nie mogę się skontaktować z trzynastką, ale trzeba ich ostrzec. Za nie więcej niż pół godziny poduszkowce Kapitolu dotrą nad trzynastkę i zbombardują tamte tereny. Wykryją je, ale spróbuj ich ostrzec. To bardzo ważne, rozumiesz? A teraz odejdę, zupełnie, jakbym dawała ci wskazówki, a ty udasz, że nie powiedziałam niczego nazbyt interesującego.
I tak też uczyniła.
Krople potu przedostają się przez warstwę pudru na jego czole i górnej wardze, a wyraz jego oczu staje się zagniewany i nieobecny, zupełnie jak wtedy na wizji. Chcę cos do niego powiedzieć, ale nie jestem w stanie. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, a ja prawe umieram z przerażenia na myśl, co za chwilę zobaczę.

Na ekranie obok pojawia się pieczęć Kapitolu przystrojona głośnym hymnem. Snow zajmuje miejsce na podium. Proteza Peety zaczyna wystukiwać dziwny, nieregularny rytm poparta o szczebel wysokiego krzesła.
Snow wita naród. Kamera obejmuje teraz ich obu, kiedy Peeta sfrustrowanym głosem zaczyna mówić o potrzebie natychmiastowego zawieszenia broni. Za nim pojawia się mapa Panem, kiedy on mówi o uszkodzonej infrastrukturze dystryktów, a gdy mówi, poszczególne fragmenty mapy rozświetlają się bądź gasną.
Nagle bez ostrzeżenia na ekranie obok Peety pojawiają się iskry czegoś innego, kiedy Beetee włamuje się do systemu i obejmuje w posiadanie Kapitolińską telewizję.
Na ekranie rozbłyskuje moja postać przed piekarnią, kiedy zaczynam mówić.
- Peeta, to twój dom. Nikt nic nie słyszał o twojej rodzinie po bombardowaniu. Dwunastki już nie ma, a ty wzywasz do rozejmu?
Obraz zdezorientowanego Peety powraca na ekran, a on stara się podjąć przerwany temat, kiedy rebelianci znowu przejmują dowodzenie. Później przebłysk na gruzy dwunastki, palący się szpital ósemki i znowu ja przed piekarnią.
- Nie ma nikogo, kto by cię wysłuchał.
Na ekranie pojawia się emblemat Kapitolu, a na planie rozpoczyna się prawdziwa bieganina. Każdy stara się w jakichś sposób odeprzeć atak antenowy, poza Peetą, który patrzy, jak urzeczony w ekran. Na jego twarzy maluje się okropny ból, kiedy sam do siebie szepcze.
- Nie żyją... Cała moja rodzina zginęła...
Oboje powracają na wizję. Na planie ciągle panuje zamęt.
Snow przemawia.
- Wygląda na to, że rebelianci starają się przerwać transmisję. Peeta, masz jakąś pożegnalne wiadomość dla panny Everdeen?
Peeta – ciągle oszołomiony nowinami o śmierci jego rodziny, poprawia się na krześle i mówi  prosto w kamerę.
- Katniss... Jak myślisz, jak to się skończy? Co pozostanie? Nikt nie jest bezpieczny. Nie w Kapitolu. Ani w dystryktach. A ty... W trzynastce... – Oddycha głośno, jakby walczył o powietrze, a w jego oczach maluje się taka troska i ból, że można by go uznać za szaleńca. – Martwa przed świtem...
- Zakończyć to! – Wrzeszczy Snow. Beetee w tym samym czasie emituje jeszcze parę paro sekundowych odcinków ze mną w roli głównej, ale ja jestem świadkiem prawdziwego zdarzenia.
Peeta próbuje mówić dalej. Kamera się przewraca, a trzech strażników pokoju podbiega po niego i zaczyna z całej siły trzaskać go pałkami. On krzyczy z bólu, a potem upada... Rozbryzgując krew na bieluteńkich kafelkach...




7 komentarzy:

  1. Nareszcie! Katniss i Peeta odkrywaja Europę :) Super rozdział....

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała notka Martynka, jak zawsze <3 Wiadra weny! ;* niecierpliwie czekam na kolejną <3 ~Ola

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojoj :( Powiedz mi, mówisz, że z lewej strony bloga możemy coś znaleźć, ale mi się coś zepsuło, bo od początku mam ekran nie halo. litery wchodzą na Katniss w tle, a te rzeczy z lewej strony są schowane do połowy poza ekranem... O,o Co mogę zrobić?
    ~ Lotopałanka ^^
    PS. Jeżeli jesteś zainteresowana mogę podać Ci link do mojego bloga o Igrzyskach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://www.facebook.com/katnisspeetazawsze
      Poproszę :D

      Usuń
    2. To link do bloga, którego piszę:
      http://katniss-i-peeta-po-rebelii.blog.pl/

      Jeżeli masz ochotę to zapraszam do czytania... :) Czytelnicy są zadowoleni, więc treść nie jest zła :D
      ~ Lotopałanka ^^

      Usuń
  4. Więcej Katniss i Peety <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział :D
    Zapraszam http://zyciemawieletajemnic.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.