niedziela, 27 grudnia 2015

136. Ostatnie prawda czy fałsz?

Kochani... Sądzę, że jesteśmy na to gotowi. Ostatni rozdział.
Nie mogę się doczekać, aby pokazać wam epilog, a więc jeśli chcecie, to wstawię go dzisiaj.
Tak... wstawiam dzisiaj!
No, ale więcej w opisie epilogu. Kocham was i dziękuję.
- Tina

###################################################

Happy birthday to you...

Happy birthday to you...
Happy birthday, dear Silvia...
Happy birthday to you!
Leevie pochyla się do przodu z dziewczynką na rękach i zdmuchuje za nią świeczki. Wybuchają brawa, a Silvia uśmiecha się ukazując bielutkie ząbki. Jej różowa opaska na brązowych loczkach ześliznęła się na jej czoło, więc zbliżam się do niej i płynnym ruchem poprawiam ją.
Nie mogę uwierzyć, że ma już cały rok... Ten czas tak szybko mija.
Mam wrażenie, że zaledwie wczoraj Johanna zlana potem szeptała do mnie: Dziewczynka... Silvia... córeczka...
Pamiętam, jak na dłoni krzyk bólu umęczonej Johanny i pot spływający jej po twarzy. Pamiętam, jak założyłam jej na główkę pierwszą z setek jej opasek, które jej mama zawsze zakłada. 

- Dziewczynka... Silvia... córeczka...
Kiedy Leevie się odwraca zauważam siną twarzyczkę nowo narodzonego dziecka.
Dziewczynka jest opleciona kocykiem. Jest jeszcze brudna i dopiero teraz dociera do mnie jej płacz. 
Uśmiechnięty i zapłakany Leevie kołysze się w tę i powrotem trzymając maleństwo w ramionach i szepcząc cicho kojące słowa kołysanki. 
W moich oczach zbierają się łzy. Mrugam odpędzając je i podchodzę bliżej zaróżowionego dziecka.
Silvia... Silvia Ethelon...
Sięgam na bok po miękki, różowy ręcznik i delikatnie ocieram nim główkę dziewczynki. Odrzucam ręcznik na bok i sięgam do kieszeni. 
Wyciągam z niej miniaturową materiałową opaskę na głowę w kolorze oczu Johanny i delikatnie nakładam ją dziecku na główkę. 
- Hej, maleńka. – szepcze Peeta, stojący za mną. Przykłada jej kciuk do policzka, który jest mniej więcej tego samego rozmiaru co jego palec. 
- Ta opaska będzie twoim znakiem rozpoznawczym, ok?
Ciekawe, jak mocno może taka sytuacja wryć się w pamięć człowieka. czy ja zakładałam możliwość, że za rok będę już prawie matką? Nie... Gdyby ktoś mi wtedy to powiedział, uznałabym, że jest szalony. 

Wieczorem przyglądam się przyjaciółce kołyszącej małą dziewczynkę w swoich ramionach. Jej ruchy są pewne i spokoje. Na delikatnie ugiętych kolanach delikatnie potrząsa dzieckiem nucąc cicho kołysankę. Patrzy na nią z wielką miłością.
Zastanawiam się – kto ją tego nauczył? Leevie? Annie?
- Skąd wiesz co masz robić? – pytam.
Johanna spogląda na mnie wytrącona z matczynego transu. Zerka na twarzyczkę swojej córki i upewniwszy się iż śpi, odkłada ja do kojca.
- To przychodzi samo. Niewiele było rzeczy, które ktoś musiał mi wyjaśniać jak robić. To instynkt mi podpowiada co i jak robić. – odpowiada.
- Aaaa... Skąd się bierze taki instynkt? Ja na przykład nic takiego nie czuję. Nie mam pojęcia jak zachowywać się w wielu sytuacjach, kiedy trzymam Silvię lub bawię się z Willem.
Johanna chwilę się zastanawia.
- A czy instynkt zabójcy podpowiadał ci gdzie uderzyć, aby najskuteczniej zabić, zanim jeszcze zaczęłaś zabijać? Albo czy instynkt myśliwski pojawił się u ciebie zanim zaczęłaś polować? Moim zdaniem wszystko przyjdzie, kiedy mała się urodzi. – wyjaśnia, a na jej twarzy pojawia się przelotny uśmiech.
Spoglądam na własne dłonie... I nagle zaczynam chichotać. Z moich ust wydobywa się głośny śmiech, a Johanna obrzuca mnie karcącym spojrzeniem.
- Ćśśś! Obudzisz ją.
- Przepraszam... Po prostu nigdy w życiu nie sądziłam, że Johanna Mason będzie mi udzielać matczynych porad. – śmieję się.
Johanna stara się ukryć rozbawienie, ale słabo jej to wychodzi.
- Ciesz się, że nie odsyłam cię na próg z tymi pytaniami, ciemna maso.
- Mam jeszcze Annie.
Prycha oburzona.
- Na serio myślisz, że tylko dlatego,  że jest matką do dłuższego czasu niż ja, to zna się lepiej na... No dobra... Coś w tym jest.
Tłumię śmiech.


Od końca wojny minęły trzy lata, a ja cały czas mam w sobie cząstkę starego strachu przed przyszłością. Nie wiem co przyniesie i nie raz niepokoi mnie kierunek, w którym mnie prowadzi, ale wiem, że byłam ważna w tej wojnie. Byłam czymś w rodzaju żywej męczennicy i chociaż jestem w mniejszości, która przeżyła tą krwawą wojnę i dotrwała „lepszych” dni, jestem na zawsze więźniem moich mrocznych wspomnień.
Wiem, że nigdy nie uda mi się zapomnieć, ale grzechem byłoby chcieć to zapomnieć. Musimy pamiętać. To nasz obowiązek, jako żyjący ludzie, więc kiedy dzisiejszej noc budzę się z koszmaru, a Peeta szepcze:
- One nigdy nie odejdą. Prawda czy fałsz?
Bez wahania mogę odpowiedzieć:
- Prawda.

3 komentarze:

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.