Witajcie, moi drodzy!
Zapraszam was do komentowania i życzę przyjemnego czytania.
- Tina
- Tina
##############################################
Kiedy się budzę, wiadomość tekstowa już na mnie czeka. Nie wiem dokładnie, co kierowało Johanną, ale mimo to mam ochotę rzucić nią o ścianę.
Wesołych 79:ych głodowych igrzysk, dziewczyno igrająca z ogniem.
Tak... Na prawdę mam ochotę urwać jej głowę. Johanna, to zawsze była i zawsze będzie maszyna do denerwowania i nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić.
- Jaki dzisiaj jest dzień? – pytam ubierającego się do pracy Peetę, ponieważ po prostu muszę się upewnić.
- Środa. Dlaczego pytasz?
- Nie... Chodzi mi o datę.
- Dwudziesty lipca.
Spogląda na mnie. Leżę skulona pod kołdrą i gapię się z szeroko otwartymi oczami w przestrzeń. Nie dziwne, ze nabiera podejrzeń.
- Nic... Nie ważne. – bagatelizuję nie mając ochoty na ciągnięcie tematu.
Peeta marszczy brwi, ale się nie odzywa. Może zwala moje dziwne zachowanie na hormony. Może znowu myśli, że wpływa na mnie ciąża.
Może ma racje?
Nie zauważam, kiedy kończy zapinać śnieżnobiałą koszulę i wiąże krawat. Obchodzi łóżko i siada obok mnie po mojej stronie.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz mizernie.
- Mdłości. – kłamię.
Kładzie mi rękę na czole z politowaniem w oczach. Pochyla się i delikatnie całuje mnie w czoło omijając jednak moje usta, jak nie czyniłby w każdy inny dzień. Wie, że nie lubię, jak mnie całuje, kiedy mnie mdli. Teraz jednak desperacko chcę, żeby mnie pocałował. Powstrzymuję się tylko dlatego, żeby się nie ujawnić.
- Mam zostać? – pyta.
- Nieee... Idź i rozwiąż kilka sporów.
Śmieje się tylko.
- Wrócę najszybciej jak się da. Prześpij się jeszcze. Miałaś ciężką noc. – szepcze, gładzi mnie po włosach i ponownie całuje w czoło. Ma oczywiście na myśli moją bezsenność.
Po drodze chwyta marynarkę i już go nie ma.
Wzdycham.
A więc minęło pięć lat od nieszczęsnych dożynek, na których Effie Trinkett wylosowała imię mojej siostry i męża. Dożynek, które zaowocowały śmiercią setek tysięcy ludzi, ponieważ nie potrafiłam ugasić pożaru. Spoglądam na zegarek. W Panem jest teraz czwarta rano. Pięć lat temu o tej godzinie jeszcze smacznie spałam nie wierząc, co stanie się za kilka godzin..
A teraz wkraczam w drugi trymestr ciąży.
Kładę dłonie na oczach i śmieję się cicho z ironii sytuacji.
No nic... Mój mózg nastawia się na tryb poranek. Czas wstawać.
Kiedy jednak prostuję się do pozycji siedzącej zaczyna kręcić mi się w głowie i opadam na poduszki. Przez chwile nie mogę się ruszyć, bo w mojej głowie rozbrzmiewają dzwoneczki.
Tylko nie to...
Zmuszam się do kolejnej próby i tym razem jestem przygotowana. Czekam, aż zawroty głowy miną…
Właśnie wtedy, jak na zawołanie rozbrzmiewa dzwonek.
Przeklinam w myślach tego kogoś, kto dobija się do moich drzwi o ósmej rano jednocześnie stawiając stopy na podłodze.
Palce mi mrowieją i niewyspana narzucam na ramiona szlafrok jednocześnie schodząc po schodach.
Otwieram drzwi z miną wkurzonego dziecka. Kiedy jednak dostrzegam osobę za nimi stojącą moje brwi unoszą się niemal do linij włosów, a rozdrażnienie mija.
- Gale... – szepczę niedowierzając.
Stoi dumnie wyprostowany z nieśmiałym uśmieszkiem na ustach i w wojskowym ubraniu żołnierzy z trzynastki. Nie mogę uwierzy, że to naprawdę on.
- Hej, Kotna. Dawno się nie widzieliśmy, co?
Obrzuca mnie spojrzeniem od stóp do głów i uśmiecha się szeroko.
- Gale... To ty! – szepczę i podchodzę bliżej niego, żeby objąć go za szyję. Uśmiecham się szeroko. – Co ty tutaj robisz.
- Akurat przechodziłem. – śmieje się ironicznie.
- Wejdź do środka. – nalegam pociągając go za rękaw.
Gale zostawia buty na korytarzu i podąża za mną do jadalni połączonej z kuchnią. Siada przy stole i patrzy w moja stronę, kiedy przygotowuję nam coś do picia.
- A więc to prawda. – mówi nagle przerywając mi wywód o... Już nawet nie pamiętam czym.
- Co? Co jest prawdą?
W odpowiedzi pokazuje na mój doskonale widoczny pod obcisłą koszulką brzuch.
- Emm... Aach. Tak.
- Który to miesiąc?
- Początek czwartego. – wyjaśniam.
Na chwilę zapada cisza. Zastanawiam się jak podtrzymać konwersację i już wpadam na Dobre pytanie, kiedy Gale ponownie się odzywa.
- Jak udało mu się ciebie przekonać?
Moje usta otwierają się, ale zaraz zamykają się nie wiedząc co z siebie wydobyć.
- Gale...
- Wydawało mi się, że tego nie chciałaś.
- Bo nie chciałam.
- Czyli co, wpadłaś?
- A więc tak to się teraz nazywa?
- Tak czy nie?
- Na litość boską! – prawie krzyczę odwracając się do niego. – Po pierwsze nie, a po drugie, co cię to obchodzi? To nie twoja cholerna sprawa. – warczę.
Sięgam dłonią do włosów i przeczesuję je palcami. Napięcie staje się nieznośne, więc nie patrząc na niego odwracam się przodem do blatu. Biorę głęboki oddech.
- Przepraszam. – mówię ze skruchą.
- Nie... To ja przepraszam. Masz racje – to nie jest moja sprawa.
Zaciskam zęby, bo nagle przeszywa mnie dreszcz, kiedy coś w moim środku się porusza. Subtelnie i nie gwałtownie, ale jednak. Odruchowo unoszę rękę i kładę ją na brzuchu ciężko oddychając.
Poruszyła się.
Nie pozwalam jednak na jakiekolwiek emocje w tej chwili. Ignorując targające mną uczucia chwytam dwa parujące kubki i zwracam się w kierunku Gale’a.
- Po prostu jestem ciekawy. Zawsze byłaś bardzo pewna tego jednego.
- Czasy się zmieniają, Gale. Ludzie też. Ty, jak nikt inny powinieneś to wiedzieć. – odpowiadam.
- I spodziewasz się, że wyciągnę inne wnioski, niż ten przed chwilą tylko dlatego, że powiesz coś w tym stylu?
Zaczyna mnie irytować.
- Wyciągaj sobie jakie ty tam jakiekolwiek wnioski chcesz. Powiedz mi lepiej co tutaj robisz i czy przyjechałeś tu tylko dlatego, żeby się upewnić czy z Peetą naprawdę spodziewamy się dziecka?
- Sądzisz, że byłbym do tego zdolny?
- Jak najbardziej.
Sprawiam, że lekko się uśmiecha.
Gdy stajemy na przeciwko siebie nie mogę się powstrzymać i zarzucam mu ręce na szyje w niedźwiedzim uścisku. W głowie kołaczą mi jego wcześniejsze słowa.
To zapewne ostatnie nasze spotkanie, Katniss.
W głębi duszy nie chciałam, aby tak właśnie było. Spędziliśmy razem całe lata pomagając sobie nawzajem przeżyć, a teraz mamy na dobre się rozstać. Z zaciśniętym gardłem szepczę.
- Żegnaj, Gale.
A on odpowiada.
- Żegnaj, Katniss.
Odsuwa się szybciej, niż jestem skłonna się od niego odczepić. Spogląda mi jeden jedyny raz w oczy i odwraca się, by odejść gdzieś, gdzie ja nie mam dostępu.
Kiedy się budzę, wiadomość tekstowa już na mnie czeka. Nie wiem dokładnie, co kierowało Johanną, ale mimo to mam ochotę rzucić nią o ścianę.
Wesołych 79:ych głodowych igrzysk, dziewczyno igrająca z ogniem.
Tak... Na prawdę mam ochotę urwać jej głowę. Johanna, to zawsze była i zawsze będzie maszyna do denerwowania i nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić.
- Jaki dzisiaj jest dzień? – pytam ubierającego się do pracy Peetę, ponieważ po prostu muszę się upewnić.
- Środa. Dlaczego pytasz?
- Nie... Chodzi mi o datę.
- Dwudziesty lipca.
Spogląda na mnie. Leżę skulona pod kołdrą i gapię się z szeroko otwartymi oczami w przestrzeń. Nie dziwne, ze nabiera podejrzeń.
- Nic... Nie ważne. – bagatelizuję nie mając ochoty na ciągnięcie tematu.
Peeta marszczy brwi, ale się nie odzywa. Może zwala moje dziwne zachowanie na hormony. Może znowu myśli, że wpływa na mnie ciąża.
Może ma racje?
Nie zauważam, kiedy kończy zapinać śnieżnobiałą koszulę i wiąże krawat. Obchodzi łóżko i siada obok mnie po mojej stronie.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz mizernie.
- Mdłości. – kłamię.
Kładzie mi rękę na czole z politowaniem w oczach. Pochyla się i delikatnie całuje mnie w czoło omijając jednak moje usta, jak nie czyniłby w każdy inny dzień. Wie, że nie lubię, jak mnie całuje, kiedy mnie mdli. Teraz jednak desperacko chcę, żeby mnie pocałował. Powstrzymuję się tylko dlatego, żeby się nie ujawnić.
- Mam zostać? – pyta.
- Nieee... Idź i rozwiąż kilka sporów.
Śmieje się tylko.
- Wrócę najszybciej jak się da. Prześpij się jeszcze. Miałaś ciężką noc. – szepcze, gładzi mnie po włosach i ponownie całuje w czoło. Ma oczywiście na myśli moją bezsenność.
Po drodze chwyta marynarkę i już go nie ma.
Wzdycham.
A więc minęło pięć lat od nieszczęsnych dożynek, na których Effie Trinkett wylosowała imię mojej siostry i męża. Dożynek, które zaowocowały śmiercią setek tysięcy ludzi, ponieważ nie potrafiłam ugasić pożaru. Spoglądam na zegarek. W Panem jest teraz czwarta rano. Pięć lat temu o tej godzinie jeszcze smacznie spałam nie wierząc, co stanie się za kilka godzin..
A teraz wkraczam w drugi trymestr ciąży.
Kładę dłonie na oczach i śmieję się cicho z ironii sytuacji.
No nic... Mój mózg nastawia się na tryb poranek. Czas wstawać.
Kiedy jednak prostuję się do pozycji siedzącej zaczyna kręcić mi się w głowie i opadam na poduszki. Przez chwile nie mogę się ruszyć, bo w mojej głowie rozbrzmiewają dzwoneczki.
Tylko nie to...
Zmuszam się do kolejnej próby i tym razem jestem przygotowana. Czekam, aż zawroty głowy miną…
Właśnie wtedy, jak na zawołanie rozbrzmiewa dzwonek.
Przeklinam w myślach tego kogoś, kto dobija się do moich drzwi o ósmej rano jednocześnie stawiając stopy na podłodze.
Palce mi mrowieją i niewyspana narzucam na ramiona szlafrok jednocześnie schodząc po schodach.
Otwieram drzwi z miną wkurzonego dziecka. Kiedy jednak dostrzegam osobę za nimi stojącą moje brwi unoszą się niemal do linij włosów, a rozdrażnienie mija.
- Gale... – szepczę niedowierzając.
Stoi dumnie wyprostowany z nieśmiałym uśmieszkiem na ustach i w wojskowym ubraniu żołnierzy z trzynastki. Nie mogę uwierzy, że to naprawdę on.
- Hej, Kotna. Dawno się nie widzieliśmy, co?
Obrzuca mnie spojrzeniem od stóp do głów i uśmiecha się szeroko.
- Gale... To ty! – szepczę i podchodzę bliżej niego, żeby objąć go za szyję. Uśmiecham się szeroko. – Co ty tutaj robisz.
- Akurat przechodziłem. – śmieje się ironicznie.
- Wejdź do środka. – nalegam pociągając go za rękaw.
Gale zostawia buty na korytarzu i podąża za mną do jadalni połączonej z kuchnią. Siada przy stole i patrzy w moja stronę, kiedy przygotowuję nam coś do picia.
- A więc to prawda. – mówi nagle przerywając mi wywód o... Już nawet nie pamiętam czym.
- Co? Co jest prawdą?
W odpowiedzi pokazuje na mój doskonale widoczny pod obcisłą koszulką brzuch.
- Emm... Aach. Tak.
- Który to miesiąc?
- Początek czwartego. – wyjaśniam.
Na chwilę zapada cisza. Zastanawiam się jak podtrzymać konwersację i już wpadam na Dobre pytanie, kiedy Gale ponownie się odzywa.
- Jak udało mu się ciebie przekonać?
Moje usta otwierają się, ale zaraz zamykają się nie wiedząc co z siebie wydobyć.
- Gale...
- Wydawało mi się, że tego nie chciałaś.
- Bo nie chciałam.
- Czyli co, wpadłaś?
- A więc tak to się teraz nazywa?
- Tak czy nie?
- Na litość boską! – prawie krzyczę odwracając się do niego. – Po pierwsze nie, a po drugie, co cię to obchodzi? To nie twoja cholerna sprawa. – warczę.
Sięgam dłonią do włosów i przeczesuję je palcami. Napięcie staje się nieznośne, więc nie patrząc na niego odwracam się przodem do blatu. Biorę głęboki oddech.
- Przepraszam. – mówię ze skruchą.
- Nie... To ja przepraszam. Masz racje – to nie jest moja sprawa.
Zaciskam zęby, bo nagle przeszywa mnie dreszcz, kiedy coś w moim środku się porusza. Subtelnie i nie gwałtownie, ale jednak. Odruchowo unoszę rękę i kładę ją na brzuchu ciężko oddychając.
Poruszyła się.
Nie pozwalam jednak na jakiekolwiek emocje w tej chwili. Ignorując targające mną uczucia chwytam dwa parujące kubki i zwracam się w kierunku Gale’a.
- Po prostu jestem ciekawy. Zawsze byłaś bardzo pewna tego jednego.
- Czasy się zmieniają, Gale. Ludzie też. Ty, jak nikt inny powinieneś to wiedzieć. – odpowiadam.
- I spodziewasz się, że wyciągnę inne wnioski, niż ten przed chwilą tylko dlatego, że powiesz coś w tym stylu?
Zaczyna mnie irytować.
- Wyciągaj sobie jakie ty tam jakiekolwiek wnioski chcesz. Powiedz mi lepiej co tutaj robisz i czy przyjechałeś tu tylko dlatego, żeby się upewnić czy z Peetą naprawdę spodziewamy się dziecka?
- Sądzisz, że byłbym do tego zdolny?
- Jak najbardziej.
Sprawiam, że lekko się uśmiecha.
Gdy stajemy na przeciwko siebie nie mogę się powstrzymać i zarzucam mu ręce na szyje w niedźwiedzim uścisku. W głowie kołaczą mi jego wcześniejsze słowa.
To zapewne ostatnie nasze spotkanie, Katniss.
W głębi duszy nie chciałam, aby tak właśnie było. Spędziliśmy razem całe lata pomagając sobie nawzajem przeżyć, a teraz mamy na dobre się rozstać. Z zaciśniętym gardłem szepczę.
- Żegnaj, Gale.
A on odpowiada.
- Żegnaj, Katniss.
Odsuwa się szybciej, niż jestem skłonna się od niego odczepić. Spogląda mi jeden jedyny raz w oczy i odwraca się, by odejść gdzieś, gdzie ja nie mam dostępu.
Super <3 <3
OdpowiedzUsuńIdealny <3.Kocham twoje rozdziały,masz talent do pisania,mówię szczerze <3 <3.
OdpowiedzUsuńJeśli masz czas i chęć to zapraszam na swojego bloga o joshifer http://joshifermockingjay.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę ci dużo weny.
Boska! Cudowna! <3
OdpowiedzUsuńSuper. Katniss w końcu poczuła się mamą .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <3
Omg czekam ❤
OdpowiedzUsuńNajlepszy blog ever
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział czekam <3
OdpowiedzUsuńŚwietny :)
OdpowiedzUsuńThis is amazing!
OdpowiedzUsuń