Hej!
Niedługo możecie się spodziewać nowej, że tak powiem "seri" na blogu. Oto uchylenie do niej drzwi: https://youtu.be/28mo8GV4By0
Pozdrawiam Honoratę, która w tej chwili patrzy na ekran mojego komputera <3 I która ma troche do nadrobienia zanim napiszę, że ja kocham.
Nowa notka wydaje się pojawić przed końcem tygodnia, a więc śledźcie fanpage: https://www.facebook.com/katnisspeetazawsze
- Tina
#########################################
Wszystko wydaje się upiornie znajome. Wybrane stroje, makijaż, kamery, mikrofony, przygotowane mowy, tłum ludzi i nasza dwójka w centrum uwagi.
Dawniej sądziłam, że tą straszną część swojego życia na dobre zostawiłam za sobą i, że już nigdy nie będę musiała być w centrum uwagi. Tym razem jednak ano mi wybór, a ja się zgodziłam, nieprawdaż?
Nie mogę nikogo winić za moje nowe zadanie.
Tym razem jest odrobinę inaczej. Nie wychodzę na scenę, aby chwalić znienawidzonych przeze mnie ludzi czy podjudzać gorący tłum do walki.
Pozwolono przebrać mi się samej, a teraz sierdzę na wygodnym fotelu z zamkniętymi oczami i czekam aż kobieta imieniem Darcey o zielonych oczach i długich do pasa blond włosach, skończy mój makijaż.
Jennifer rozkazała: Ma wyglądać tak, jakby w jej życiu już nic gorszego nie mogło się wydarzyć.
Osobiście, to potępiam ją za to. Mój ojciec zwał mawiać „Przecież zawsze może być gorzej”, a ja całkowicie się z nim zgadzam.
Mogę w końcu obejrzeć się w lustrze, a rezultat starań Darcey niespecjalnie mnie porywa. Nie wyglądam na moje niepełne dwadzieścia lat,a raczej na pięć lat starszą. Nie mam zmarszczek, ale nie są one jedynym sposobem postarzania. Mam lekko różowe cienie pod oczami, które mimo wszystko wyglądają, jakby starano się to zakryć, ale nie koniecznie poszło zgodnie z planem. Pytam o to Darcey.
- Oh, to zamierzany efekt. – uśmiecha się słodko. Jak prawie każdy tutaj, wydłuża swoje „o” i „a”, ale nie brzmi to dziwacznie. W połączeniu z jej delikatnym głosem brzmi to bardzo pięknie. – Miałaś wyglądać, jakbyś pozjadała wszystkie rozumy i właśnie tak wyobrażałam sobie ciebie. Steraną i wiecznie zmartwioną. – w miarę, kiedy kończy, jej głos cichnie, a uśmiech blednie.
Nic nie mówię.
Darcey odchodzi.
pochylam się do przodu i opierając łokcie o blat toaletki, chowam twarz w dłoniach.
Tak mnie wszyscy widzą. Ci, którzy mnie nie znają. Wyczerpana po wojnie i długiej walce nastolatka, której życie zbyt szybko się toczyło i teraz zamiast dziewiętnastu lat – w naszych oczach ma dużo więcej. I może maja rację. Tak się składa, że nawet ja nie znam siebie na tyle dobrze, aby móc ocenić o ile lat postarzała mnie wojna.
W moim przekonaniu nie trwa to długo, ale mogło minąć nawet dziesięć minut, kiedy mała dłoń Hide ląduje na moim ramieniu.
- Wszystko gra? – pyta ze zmartwieniem.
- Taak... – szepczę ochryple.
- Świetnie! – ożywia się. – A więc zaczynajmy, dobrze?
Posłusznie wstaję i idę za nią przez przestronną komnatę i na taras pałacowy.
Mimowolnie wstrzymuję oddech na widok nie setki, nie dwóch setek, a około tysiąca ludzi tłoczących się w różnych odstępach od prowizorycznej sceny. Najbliżej niej ustawiono cztery, długie rzędy krzeseł przy których, jak się spodziewam siedzą najwarzniejsi goście.
W gardle staje mi kula, gdyż tłumy przypominają mi dożynki. Zimowe dożynki.
Kręcę szybko głową, tym samym odganiając przykre myśli i skupiam się na stawianiu kroków. Ludzie wychylają głowy, aby lepiej widzieć, a sznur strażników stoi z rozstawionymi nogami i rękami, blokując tłum.
Ktoś splata ze mną palce. Zerkam w tamtą stronę i widzę Peetę. Mniej więcej tak samo jak ja – wygląda a zmęczonego.
Z tłumu słyszę parę gwizdów. Lekko zniechęcona puszczam jego rękę i przytulam się do niego. Kładzie dłoń na moich plecach i poprowadzi w milczeniu do Jennifer i stojącej obok niej Effie. W widowni widać już siedzącą Paylor, Plutarcha i księcia, ale poza nimi, nie rozpoznaję nikogo.
Effie się nie uśmiecha. Wyciąga ku nam dwie katy. Dłonie odziane ma w rękawiczki.
- Wasze przemowy. Są piękne. – przyznaje. Wacha się chwilę po czym dodaje. – A zarazem straszne.
Ściska nasze dłonie w geście zjednoczenia i odsuwa się, kiedy jej warga zaczyna niebezpiecznie drżeć.
Oh, Effie.., myślę. Gdybyś tylko wiedziała...
- Które z was chce zacząć? – pyta Jennifer. Spuszczam wzrok. Może jeśli
przeczytam moją mowę pożądanie, to nie spotkam się z dezaprobatą tłumu?Niedługo możecie się spodziewać nowej, że tak powiem "seri" na blogu. Oto uchylenie do niej drzwi: https://youtu.be/28mo8GV4By0
Pozdrawiam Honoratę, która w tej chwili patrzy na ekran mojego komputera <3 I która ma troche do nadrobienia zanim napiszę, że ja kocham.
Nowa notka wydaje się pojawić przed końcem tygodnia, a więc śledźcie fanpage: https://www.facebook.com/katnisspeetazawsze
- Tina
#########################################
Wszystko wydaje się upiornie znajome. Wybrane stroje, makijaż, kamery, mikrofony, przygotowane mowy, tłum ludzi i nasza dwójka w centrum uwagi.
Dawniej sądziłam, że tą straszną część swojego życia na dobre zostawiłam za sobą i, że już nigdy nie będę musiała być w centrum uwagi. Tym razem jednak ano mi wybór, a ja się zgodziłam, nieprawdaż?
Nie mogę nikogo winić za moje nowe zadanie.
Tym razem jest odrobinę inaczej. Nie wychodzę na scenę, aby chwalić znienawidzonych przeze mnie ludzi czy podjudzać gorący tłum do walki.
Pozwolono przebrać mi się samej, a teraz sierdzę na wygodnym fotelu z zamkniętymi oczami i czekam aż kobieta imieniem Darcey o zielonych oczach i długich do pasa blond włosach, skończy mój makijaż.
Jennifer rozkazała: Ma wyglądać tak, jakby w jej życiu już nic gorszego nie mogło się wydarzyć.
Osobiście, to potępiam ją za to. Mój ojciec zwał mawiać „Przecież zawsze może być gorzej”, a ja całkowicie się z nim zgadzam.
Mogę w końcu obejrzeć się w lustrze, a rezultat starań Darcey niespecjalnie mnie porywa. Nie wyglądam na moje niepełne dwadzieścia lat,a raczej na pięć lat starszą. Nie mam zmarszczek, ale nie są one jedynym sposobem postarzania. Mam lekko różowe cienie pod oczami, które mimo wszystko wyglądają, jakby starano się to zakryć, ale nie koniecznie poszło zgodnie z planem. Pytam o to Darcey.
- Oh, to zamierzany efekt. – uśmiecha się słodko. Jak prawie każdy tutaj, wydłuża swoje „o” i „a”, ale nie brzmi to dziwacznie. W połączeniu z jej delikatnym głosem brzmi to bardzo pięknie. – Miałaś wyglądać, jakbyś pozjadała wszystkie rozumy i właśnie tak wyobrażałam sobie ciebie. Steraną i wiecznie zmartwioną. – w miarę, kiedy kończy, jej głos cichnie, a uśmiech blednie.
Nic nie mówię.
Darcey odchodzi.
pochylam się do przodu i opierając łokcie o blat toaletki, chowam twarz w dłoniach.
Tak mnie wszyscy widzą. Ci, którzy mnie nie znają. Wyczerpana po wojnie i długiej walce nastolatka, której życie zbyt szybko się toczyło i teraz zamiast dziewiętnastu lat – w naszych oczach ma dużo więcej. I może maja rację. Tak się składa, że nawet ja nie znam siebie na tyle dobrze, aby móc ocenić o ile lat postarzała mnie wojna.
W moim przekonaniu nie trwa to długo, ale mogło minąć nawet dziesięć minut, kiedy mała dłoń Hide ląduje na moim ramieniu.
- Wszystko gra? – pyta ze zmartwieniem.
- Taak... – szepczę ochryple.
- Świetnie! – ożywia się. – A więc zaczynajmy, dobrze?
Posłusznie wstaję i idę za nią przez przestronną komnatę i na taras pałacowy.
Mimowolnie wstrzymuję oddech na widok nie setki, nie dwóch setek, a około tysiąca ludzi tłoczących się w różnych odstępach od prowizorycznej sceny. Najbliżej niej ustawiono cztery, długie rzędy krzeseł przy których, jak się spodziewam siedzą najwarzniejsi goście.
W gardle staje mi kula, gdyż tłumy przypominają mi dożynki. Zimowe dożynki.
Kręcę szybko głową, tym samym odganiając przykre myśli i skupiam się na stawianiu kroków. Ludzie wychylają głowy, aby lepiej widzieć, a sznur strażników stoi z rozstawionymi nogami i rękami, blokując tłum.
Ktoś splata ze mną palce. Zerkam w tamtą stronę i widzę Peetę. Mniej więcej tak samo jak ja – wygląda a zmęczonego.
Z tłumu słyszę parę gwizdów. Lekko zniechęcona puszczam jego rękę i przytulam się do niego. Kładzie dłoń na moich plecach i poprowadzi w milczeniu do Jennifer i stojącej obok niej Effie. W widowni widać już siedzącą Paylor, Plutarcha i księcia, ale poza nimi, nie rozpoznaję nikogo.
Effie się nie uśmiecha. Wyciąga ku nam dwie katy. Dłonie odziane ma w rękawiczki.
- Wasze przemowy. Są piękne. – przyznaje. Wacha się chwilę po czym dodaje. – A zarazem straszne.
Ściska nasze dłonie w geście zjednoczenia i odsuwa się, kiedy jej warga zaczyna niebezpiecznie drżeć.
Oh, Effie.., myślę. Gdybyś tylko wiedziała...
- Ja. – mówi Peeta nawet naw mnie nie patrząc. Wie, że i ja tego chcę.
Jennifer kiwa głową i odchodzi.
Biorę parę głębokich wdechów. Przez ziąb, para z ust zamienia się od razu w biały obłok. Wdech... Wydech...
Dochodzi do mnie nagle głos Jennifer. Pogłośniony o tysiąckroć.
- Witam wszystkich zgromadzonych. – zaczyna dorośnie acz nie radośnie. Stoi na środku tarasu i mówi do postawionego tam mikrofonu. – Zebraliśmy się tutaj, aby wysłuchać dwoje młodych ludzi, którzy na własnej skórze poczuli moc głodu, wojny i walki o życie. Nie jest to jednak TYLKO dwójka rebeliantów. Peeta i Katniss Mellarkowie, to zwycięzcy siedemdziesiątych czwartych głodowych igrzysk. Jedni z pięciu pozostałych przy życiu zwycięzców głodowych igrzysk.
- Pięciu? – szepczę zdezorientowana do Peety.
- Enobaria. Rak. – odszeptuje i ponownie zwraca uwagę na Jennifer.
Pięć. Pięcioro. Zostało nas pięcioro. Kiedy ta liczba zmaleje do czworga? Trojga? Dwojga?
- Ja jednak nie jestem tutaj aby opowiadać ich historię. Niechaj zrobią to sami. Peeta Mellark. – wskazuje na mojego męża, który przelotnie całuje mnie w czoło i idzie na środek sceny.
Obrzucam ludzi nerwowym spojrzeniem, które zatrzymuje się na dziewczynce trzymanej przez ojca na barana. W każdym razie wygląda on na ojca lub brata dziewczynki. Ma ona długie, dwa, jasne warkocze związane wstążkami i czerwone nauszniki. Nie mogę się powstrzymać przed uśmiechnięciem się. Dziewczynka zatrzymuje na mnie wzrok i także się uśmiecha. Z tak daleka nie widzę koloru jej oczu, ale niemal czerwone rumieńce mocno odstają od jej bladej twarzy.
- Witam. Nazywam się Peeta Mellark. Razem z Kaniss trzy i pół roku temu zwyciężyłem siedemdziesiąteczwarte głodowe igrzyska, których zasady zapewne znacie, ale i tak wam je streszczę. Dwadzieścia cztery osoby – nastolatki w wieku dwunastu do osiemnastu lat, dwanaście chłopców i dwanaście dziewczyn, zostaje zamkniętych na arenie, która może być lasem, pustynią lub czym kol wiek innym, aby walczyć na śmierć i życie. Ostatni żyjący zwycięża, a całe zdarzenie filmowane jest przez tysiące kamer porozstawianych na arenie i puszczane na żywo w całym kraju. – urywa na chwilę, aby wziąć głęboki wdech. – Tak to mniej więcej wygląda... Scenariusz takiej olimpiady wydaje się prosty, ale w rzeczywistości jest on dużo bardziej skomplikowany. Może nie dla oglądających, ale na pewno dla trybutów... Wyobraźcie sobie teraz, że jak tylko wasze dziecko kończy dwanaście lat, może zostać wylosowane na taką krwawą jadkę. Wyobraźcie sobie, że wasz partner lub jakaś jeszcze inna ukochana osoba zostaje wylosowana. Zapewne wiele z was na daną chwilę pewni są, że zgłosiliby się za ukochaną osobę, ale to tak nie działa. Niektórzy by się odważyli, a inni nie. Ja na własnej skórze wiele razy uczyłem się co to znaczy doświadczać prawdziwego strachu. Jednak jest pewien problem, ponieważ jeśli kartki z twoim imieniem nie ma w puli tej samej płci, to nie możesz się zgłosić. Trzeba więc mieć jednocześnie pecha... i szczęście. A z reguły ma się tylko pecha, albo tylko szczęście. Przejdźmy jednak dalej.
Wsysam głośno powietrze. Według toku myślenia Peety... ja miałam i pecha i szczęście. Pecha, bo wylosowano moją siostrę, szczęście, bo mogłam się za nią zgłosić, pecha, że musiałam wziąć udział w igrzyskach i szczęście, że padło akurat na Peetę...
Mój mąż kontynuuje.
- Na arenie przestajemy być sobą, a z każdą kroplą krwi na naszych rękach, tracimy cząstkę swojego dawnego „ja”. Trybuci, to pionki, organizatorzy to kostka do rzucania. W zależności, co padnie – możemy zginąć lub przeżyć, a nie widzimy jakie numery padają. Nie wiemy kiedy przyjdzie nasza kole i co gorsza, to nie wiemy czy w ogóle przyjdzie. Bo tam... pod tamtym niebem jedyną ważną sprawą, jest przeżycie. Nic innego się nie liczy. Robisz wszystko, aby uratować własną skórę. Nie planowałem przeżyć. Moje życie zawdzięczam tylko Katniss. Życie nas obojga. Na arenie każdy staje się kimś, kim nie jest, a po wyjściu z niej nim zostaje. Nie dlatego, że arena zmieniła nas na dobre, tylko dlatego, że nigdy jej nie opuściliśmy. Uwierzcie mi. Nigdy jej nie opuściliśmy i nigdy jej nie opuścimy. Koszmary będą nam do końca życia przypominały co się stało tam, pod tamtym różowym niebem. I nie ważne czy wygrałeś, bo jeśli raz postawisz nogę na arenie, to już jej nie opuścisz. – milknie.
Ocieram łzę z oka. Łzę czystej rozpaczy, gdyż tak bardzo się z nim zgadzam... To wszystko co mówi, jest prawdą. Arena nigdy nie zniknie z naszego życia. Igrzyska nigdy nie znikną z mojego życia.
- Ale jedno przekonanie nas o tym nie wystarczyło. Zaledwie rok później, znowu stanęliśmy oko w oko ze śmiercią i igrzyskami. Z wyszkolonymi zabójcami, bo tak się wtedy postrzegaliśmy i dalej się tak postrzegamy, bo za pierwszym razem baliśmy się, a za drugim wiedzieliśmy już co robić. Ale ostatnie igrzyska trwały zaledwie trzy dni. Trzeciego dnia w nocy rebelianci wcielili w życie swój plan i wydostali z areny trzy osoby w tym Katniss. Ja i parę innych osób zostaliśmy przechwyceni przez władze... Były tortury... Wymuszanie informacji, a ja przecież kompletnie nic nie rozumiałem. Widząc, że Katniss stała się symbolem rebelii, chciałem jakoś ją ochronić. Nie mogłem wiele zrobić, ale pojawił się promyk nadziei. Zawarłem z prezydentem układ. Ja powiem na wizji wszystko, czego on sobie zarzyczy, a on w zamian oszczędzi Kosogłosa... A mnie pozostało jedynie uwierzyć i mieć nadzieję, że nie kłamie. Tydzień przed tym, jak Katniss pojawiła się na kapitolińskich telewizorach w stroju kosogłosa po raz pierwszy, zaczęto mnie poddawać nowej formie tortur. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, ale zmieniono mi wspomnienia w taki sposób, abym Kanisss odbierał jako wrogi i coś, co trzeba zlikwidować.
Z mojego gardła wydobywa się cichy jęk.
- Wojna została wygrana, a ja niemal do końca wyzdrowiałem, tak jak wielu innych. Jeśli jesteście sobie wyobrazić większe okrócieństwo, niż coroczne zabawy w postaci głodowych igrzysk, to proszę przemówić, chętnie wysłucham. Ja jednak do dzisiaj nie potrafię zrozumieć sensu tego wszystkiego. Sensu całego tego cierpienia i bólu. Sensu tych tysięcy zabitych kobiet, mężczyzn i dzieci. Nikt z nas zapewne nie rozumie. My jednak nie możemy więcej dopuścić do tego, aby zabijanie uchodziło komuś na sucho, a tym bardziej było egzekwowane i popierane. My ludzie mamy słabą pamięć, ale błagam... Niechaj wszyscy tu zapamiętają moje słowa i wryją je sobie w pamięć.... – na chwilę milknie. – Dziękuję.
Wpatruję się w dziewczynkę z warkoczykami, która już się nie uśmiecha. Patrzy na Peetę wracającego na miejsce obok mnie i wtedy... Rozbrzmiewają oklaski. Nie zwyczajne poklepywanie, tylko głośne krzyki i gwizdy. Aprobata tłumu jest wręcz nieznośna dla uszu. Tłum zaczyna skandować jego imię i przez chwilę myślę, że nie rozumiem ich uciechy, ale w końcu pojmuję, że ich to nigdy nie spotkało i dlatego nigdy tego nie zrozumieją.
Słyszę swoje imię.
Świetny rozdział,czekam na przemowę Katniss! ❤
OdpowiedzUsuńTen rozdział był taki wzruszający.... Jestem ciekawa nowej serii ;) Czekam na kolejny rozdział <3
OdpowiedzUsuńOj, nowa seria będzie ciekawa.....
UsuńZ pewnością Martyna :*
Usuń50 shades of Mellark... hm ciekawie ciekawie ♥ Ciekawam twych pomysłów xd bardzo. Wiadra weny kochana <3
''Got me looking so crazy right now,
Your love's got me looking so crazy right now, oh'' ♥
~Ola
Kiedy nowa seria i dział..piękna notka <3 <3 :-* ??
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział *-* I nie mogę doczekać się nowej serii! 50 twarzy Peety *u*
OdpowiedzUsuńUhuhuh :3 ♥
Całego basenu weny! ♡
Uuu no rozdział genialny :)
OdpowiedzUsuńPeeta, moje biedactwo, tyle wycierpialo :(♥
jesli chodzi o komentarze to sie nie przejmuj, mam identycznie XD twój blog jest świetny I ludzie go bardzo chętnie czytają i to się liczy :)
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału
pozdrawiam i życzę weny