Hej!
Możecie znaleźć w tym tekście parę błęów, gdyż nie mam możliwości go sprawdzić.
A poza tym, to życzę miłego czytania i szczerze zapraszam do komentowania.
Informacje o następnej notce pojawią się na fanpagu, ale na pewno zdąże jeszcze przed wyjazdem do Polski 1/05.
- Tina
Możecie znaleźć w tym tekście parę błęów, gdyż nie mam możliwości go sprawdzić.
A poza tym, to życzę miłego czytania i szczerze zapraszam do komentowania.
Informacje o następnej notce pojawią się na fanpagu, ale na pewno zdąże jeszcze przed wyjazdem do Polski 1/05.
- Tina
##########################################################
Ledwo co zauważam, w którym momencie staję na przeciwko mikrofonu, a mój urywany oddech niesie się echem wśród tłumu i dociera do każdego ucha. Jestem ledwo świadoma tego, że każde moje słowo, zostanie usłyszane przez każdego zgromadzonego na placu lub przed telewizorem.
Biorę głęboki wdech. Może nie zrozumieją teraz, ale kto wie? A nóż zrozumieją w przyszłości...
Patrzę na kartkę papieru. Akurat zaczyna padać śnieg i drobne płatki osadzają się na kartce i od razu topnieją rozmazując zapisane na niej słowa.
Otwieram usta po czym je zamykam i tak jeszcze kilka razy niczym ryba pragnąca pooddychać sobie ziemskim powietrzem.
Słowa zaczynają zlewać się ze sobą i mieszać przez co nawet nie wiem gdzie był początek, a gdzie koniec.
Ostateczna decyzja przychodzi z trudem.
Zginam kartkę w pół i chowam ją za plecami.
Z drżącym głosem i oczami pełnymi łez, szepczę:
- Przepraszam.
Odwracam się napięcie i schodzę ze sceny, jednocześnie słysząc dwie pary stóp biegnących za mną. Nie mogę... Nie potrafię. Przyśpieszam. Nie chcę teraz towarzystwa. Nawet Peety. Zwłaszcza jego.
Nie chcę, aby po raz kolejny widział, jak nie podołuję zadaniu i załamuję się pod ciężarem swojej słabości. Niemal czuję, jak przygniata mnie do ziemi, a moje kości się łamią, gdyż jej ogrom jest potężniejszy ode mnie.
Nie dogonią mnie. Nie Peeta z protezą, czy niewysportowana Hide lub Effie.
Nie wiem gdzie jestem. Nie mam pojęcia która to część pałacu, ale zauważam drzwi otwarte na oścież, więc wybiegam przez nie.
Znajduję się na pięknej, marmurowej werandzie, którą widziałam tutaj na pocztówkach.
Weranda królowej Emmyly II, która zmarła zaledwie pół roku temu.
Zakazywano mi się tutaj panoszyć. Podobno nikt spoza pałacu nie ma prawa się tutaj zapuszczać bez pozwolenia.
Świetnie. Może nie będą mnie tutaj szukać.
Zeskakuję po schodkach i przebiegam przez szeroki trawnik. Wtedy jednak zauważam, że przestrzeń pod tarasem jest niemal pusta. Nie zauważyłabym tego, gdybym nie zauważyła luki między krzewami róż.
Natychmiast zawracam i odszukuję większe przejście między zdradliwymi kolcami. Jestem na tyle chuda, że udaje mi się przecisnąć po czym siadam na kupce ziemi.
Czekam.
Na co?
Na histerię, która jednak nie przychodzi...
i ewentualnie na ulgę w okropnym bólu, który bije z nacięć na skórze.
Ledwo co zauważam, w którym momencie staję na przeciwko mikrofonu, a mój urywany oddech niesie się echem wśród tłumu i dociera do każdego ucha. Jestem ledwo świadoma tego, że każde moje słowo, zostanie usłyszane przez każdego zgromadzonego na placu lub przed telewizorem.
Biorę głęboki wdech. Może nie zrozumieją teraz, ale kto wie? A nóż zrozumieją w przyszłości...
Patrzę na kartkę papieru. Akurat zaczyna padać śnieg i drobne płatki osadzają się na kartce i od razu topnieją rozmazując zapisane na niej słowa.
Otwieram usta po czym je zamykam i tak jeszcze kilka razy niczym ryba pragnąca pooddychać sobie ziemskim powietrzem.
Słowa zaczynają zlewać się ze sobą i mieszać przez co nawet nie wiem gdzie był początek, a gdzie koniec.
Ostateczna decyzja przychodzi z trudem.
Zginam kartkę w pół i chowam ją za plecami.
Z drżącym głosem i oczami pełnymi łez, szepczę:
- Przepraszam.
Odwracam się napięcie i schodzę ze sceny, jednocześnie słysząc dwie pary stóp biegnących za mną. Nie mogę... Nie potrafię. Przyśpieszam. Nie chcę teraz towarzystwa. Nawet Peety. Zwłaszcza jego.
Nie chcę, aby po raz kolejny widział, jak nie podołuję zadaniu i załamuję się pod ciężarem swojej słabości. Niemal czuję, jak przygniata mnie do ziemi, a moje kości się łamią, gdyż jej ogrom jest potężniejszy ode mnie.
Nie dogonią mnie. Nie Peeta z protezą, czy niewysportowana Hide lub Effie.
Nie wiem gdzie jestem. Nie mam pojęcia która to część pałacu, ale zauważam drzwi otwarte na oścież, więc wybiegam przez nie.
Znajduję się na pięknej, marmurowej werandzie, którą widziałam tutaj na pocztówkach.
Weranda królowej Emmyly II, która zmarła zaledwie pół roku temu.
Zakazywano mi się tutaj panoszyć. Podobno nikt spoza pałacu nie ma prawa się tutaj zapuszczać bez pozwolenia.
Świetnie. Może nie będą mnie tutaj szukać.
Zeskakuję po schodkach i przebiegam przez szeroki trawnik. Wtedy jednak zauważam, że przestrzeń pod tarasem jest niemal pusta. Nie zauważyłabym tego, gdybym nie zauważyła luki między krzewami róż.
Natychmiast zawracam i odszukuję większe przejście między zdradliwymi kolcami. Jestem na tyle chuda, że udaje mi się przecisnąć po czym siadam na kupce ziemi.
Czekam.
Na co?
Na histerię, która jednak nie przychodzi...
i ewentualnie na ulgę w okropnym bólu, który bije z nacięć na skórze.
***Perspektywa
Peety***
-
Przestań! – warczę na uśmiechniętą Jennifer, której mina rzednie.
Nie wiem skąd bierze się moja wściekłość, ale to na pewno z przeraźliwych
nerwów.
Katniss nie ma od prawie doby, a ja stoję tu, jak idiota i z zawiązanymi rekami piorunuję wzrokiem dwoje strażników, których tu zesłano, abym nie mógł na własną rękę szukać własnej żony.
Jennifer siedzi wyprostowana na krześle i stuka palcami o tablet załatwiając swoje spawy. Jej gadanina o tym, jak udana była moja mowa bynajmniej pozwalają na zaprzestanie ciągłego myśleniu o Katniss, a tylko potęguje mój niepokój.
- Powinieneś się rozluźnić. Zaparzyć ci herbaty? – pyta zimno.
- Nie chce mi się pić. – odwarkuję.
Od dwóch godzin chodzę w kółko. W głowie mi się kręci już od dłuższego czasu, ale gdybym tylko spróbował usiąść, mógłbym zapaść w sen i przegapić coś ważnego.
- Dobrze by ci też zrobiło kilka godzin snu. – zauważa, jakby czytała mi w myślach.
Jej krótkie, brązowe włosy spięła w kucyk i w idealnie skrojonym damskim garniturze wygląda, jak prawdziwa kobieta biznesu.
- Nie chcę spać. – kłamię i biorę głęboki wdech.
Drzwi otwierają się i do środka wchodzi Effie. Doskakuję do niej.
- Wiadomo coś?
Effie wydaje się zrezygnowana i wyczerpana.
- To jest bez sensu... Wszystkie monitorowane obiekty, a w tym wszystkie wejścia i możliwe wyjścia były dodatkowo pilnowane, ale i tak sprawdzono nagrania.
- I co? – pytam zdesperowany.
- I... nic... Zapadła się pod ziemię. W tej chwili przeszukają pałac.
- Effie, ona mogła schować się w każdym możliwym zakamarku. W piwnicy, w jakimś schowku. Skoro jest na terenie pałacu, to nie może być daleko... Musimy...
- Przykro mi, Panie Mellark. – zza moich pleców dochodzi mnie głos księcia. – Nie ma na razie wieści, ale dowie się pan zaraz po mnie. Proszę iść ze mną.
Spoglądam na niego zdziwiony. Macha na mnie ręką, dając znak, abym udał się za nim. Strażnicy rozstępują się.
Niepewnie mijam ich i wychodzę za Carlem.
Katniss nie ma od prawie doby, a ja stoję tu, jak idiota i z zawiązanymi rekami piorunuję wzrokiem dwoje strażników, których tu zesłano, abym nie mógł na własną rękę szukać własnej żony.
Jennifer siedzi wyprostowana na krześle i stuka palcami o tablet załatwiając swoje spawy. Jej gadanina o tym, jak udana była moja mowa bynajmniej pozwalają na zaprzestanie ciągłego myśleniu o Katniss, a tylko potęguje mój niepokój.
- Powinieneś się rozluźnić. Zaparzyć ci herbaty? – pyta zimno.
- Nie chce mi się pić. – odwarkuję.
Od dwóch godzin chodzę w kółko. W głowie mi się kręci już od dłuższego czasu, ale gdybym tylko spróbował usiąść, mógłbym zapaść w sen i przegapić coś ważnego.
- Dobrze by ci też zrobiło kilka godzin snu. – zauważa, jakby czytała mi w myślach.
Jej krótkie, brązowe włosy spięła w kucyk i w idealnie skrojonym damskim garniturze wygląda, jak prawdziwa kobieta biznesu.
- Nie chcę spać. – kłamię i biorę głęboki wdech.
Drzwi otwierają się i do środka wchodzi Effie. Doskakuję do niej.
- Wiadomo coś?
Effie wydaje się zrezygnowana i wyczerpana.
- To jest bez sensu... Wszystkie monitorowane obiekty, a w tym wszystkie wejścia i możliwe wyjścia były dodatkowo pilnowane, ale i tak sprawdzono nagrania.
- I co? – pytam zdesperowany.
- I... nic... Zapadła się pod ziemię. W tej chwili przeszukają pałac.
- Effie, ona mogła schować się w każdym możliwym zakamarku. W piwnicy, w jakimś schowku. Skoro jest na terenie pałacu, to nie może być daleko... Musimy...
- Przykro mi, Panie Mellark. – zza moich pleców dochodzi mnie głos księcia. – Nie ma na razie wieści, ale dowie się pan zaraz po mnie. Proszę iść ze mną.
Spoglądam na niego zdziwiony. Macha na mnie ręką, dając znak, abym udał się za nim. Strażnicy rozstępują się.
Niepewnie mijam ich i wychodzę za Carlem.
- To weranda mojej matki. – tłumaczy książę. – Zmarła pół roku temu z
tytułem królowej. Za miesiąc odbywa się moja koronacja. Na pewno zaproszę
ciebie i twoją małżonkę. – zapewnia i siada na jednym z białych krzeseł.
- O ile się znajdzie. – zauważam cichym głosem.
Wskazuje dłonią miejsce obok.
- Siądź. Na pewno wróci. Bądź optymistą.
- Trudno jest być optymistą w moim przypadku, ale na prawdę się staram.
- Grunt, to nastawienie. – mówi i przywołuje służbę przy pomocy dzwoneczka stojącego spokojnie na stole.
Wywracam nerwowo oczami. Niechętnie przysiadam na kancie krzesła.
Słyszę znajomy, cichy jęk...
Może mi się przesłyszało, ale brzmiało to, jak Katniss.
Odruchowo napinam mięśnie i rozglądam się pośpiesznie.
- Panie Mellark, czy coś jest nie tak? – książę przygląda mi się spod przymrożonych powiek.
Mrugam parę razy i ponownie zwracam na niego swoją uwagę. Chyba powoli wariuję.
- Tak. – odpowiadam z nutą niesmaku w głosie.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi. – mówi i uśmiecha się krzywo.
Służka do nas dociera z tacą z serwisem do herbaty. W milczeniu patrzymy, jak pieczołowicie rozstawia naczynia na szklanym stole i nalewa parującej herbaty do filiżanek. W końcu, odstawiwszy dzbanek, odchodzi.
Cisza, która po tym zapada, trwa do czasu, aż zadaję nurtujące mnie pytanie.
- Dlaczego mnie tu pan przyprowadził? – pytam darowując sobie grzeczności w stylu „wasza wysokość”, czy „panie i władco”.
Uśmiecha się do mnie życzliwie. Może powinienem trochę się opanować. Facet na prawdę nie stara się być złośliwy.
- Twoja przemowa wzbudziła wielkie poruszenie, chłopcze. Masz potencjał.
- Potencjał do czego? – pytam nie rozumiejąc do czego zmierza.
- Jesteś urodzonym mówcą. Moja droga przyjaciółka Trinkett nie przeceniła cię. – mówi i bierze kolejny łyk herbaty.
- Dziękuję... Dalej jednak nie rozumiem.
- Marnujesz się siedząc i pracując, jako piekarz w dystrykcie numer dwanaście... Nie uwarzasz, że dla osoby z twoim talentem powinno znaleźć się jakieś dużo wyższe stanowisko? Na przykład w rządzie? Ludzie lubią cię słuchać. Może powinniśmy wykożystac twój talent.
- Do czego pan zmierza? – pytam lekko zniesmaczony.
- Proponuję ci stanowisko u mojego boku. Może nie doradca, bo na to jesteś stanowczo za młody, ale z biegiem lat nabierzesz doświadczenia i zapewne znajdzie się dla ciebie wolne miejsce wśród moich najbardziej zaufanych ludzi. A jeśli nie, to je dla ciebie zwolnię. – oferuje i uśmiecha się porozumiewawczo.
Marszczę brwi.
- Chce pan... Mnie... Jako doradce? – pytam z niedowierzaniem.
- Oh, jak na razie nie. Musisz nabrać doświadczenia. Przeprowadziłbyś się tu, dostał mieszkanie i zaczął pracę niemal od zaraz. Gwarantujemy doskonałe zarobki.
- Nie obchodzą mnie pieniądze. – zapewniam, ale nie ukrywam, jak bardzo jego propozycja jest kusząca.
Słyszę kolejny jęk. Tym razem brzmiał trochę, jak zduszony okrzyk „nie”. Potrząsam głową, alby trzeźwiej myśleć.
- Oh, oczywiście. Przepraszam. Z całym należnym szacunkiem, ale przyzwyczajony jestem do tego, że w tych czasach ludzie myślą tylko o pieniądzach. Czy przemyśli pan moją ofertę?
Zastanawiam się.
- Przemyślę.
- Doskonale. Proszę o odpowiedź za miesiąc na mojej koronacji. Coś mi się wydaję, że będzie nam się doskonale razem pracowało.
Wstaje i wyciąga ku mnie rękę, jakby był pewien mojej decyzji. Ja także wstaję i podaję mu rękę.
- Do zobaczenia, Peeta. Katniss na pewno szybko się znajdzie i mam nadzieję, że niedługo będę mógł was częściej widywać.
Kiwam głową i bez zbędnego komentarza odwracam się z zamiarem dołączenia do Effie i Jennifer. Opuszczam taras z głową pełną myśli.
- O ile się znajdzie. – zauważam cichym głosem.
Wskazuje dłonią miejsce obok.
- Siądź. Na pewno wróci. Bądź optymistą.
- Trudno jest być optymistą w moim przypadku, ale na prawdę się staram.
- Grunt, to nastawienie. – mówi i przywołuje służbę przy pomocy dzwoneczka stojącego spokojnie na stole.
Wywracam nerwowo oczami. Niechętnie przysiadam na kancie krzesła.
Słyszę znajomy, cichy jęk...
Może mi się przesłyszało, ale brzmiało to, jak Katniss.
Odruchowo napinam mięśnie i rozglądam się pośpiesznie.
- Panie Mellark, czy coś jest nie tak? – książę przygląda mi się spod przymrożonych powiek.
Mrugam parę razy i ponownie zwracam na niego swoją uwagę. Chyba powoli wariuję.
- Tak. – odpowiadam z nutą niesmaku w głosie.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi. – mówi i uśmiecha się krzywo.
Służka do nas dociera z tacą z serwisem do herbaty. W milczeniu patrzymy, jak pieczołowicie rozstawia naczynia na szklanym stole i nalewa parującej herbaty do filiżanek. W końcu, odstawiwszy dzbanek, odchodzi.
Cisza, która po tym zapada, trwa do czasu, aż zadaję nurtujące mnie pytanie.
- Dlaczego mnie tu pan przyprowadził? – pytam darowując sobie grzeczności w stylu „wasza wysokość”, czy „panie i władco”.
Uśmiecha się do mnie życzliwie. Może powinienem trochę się opanować. Facet na prawdę nie stara się być złośliwy.
- Twoja przemowa wzbudziła wielkie poruszenie, chłopcze. Masz potencjał.
- Potencjał do czego? – pytam nie rozumiejąc do czego zmierza.
- Jesteś urodzonym mówcą. Moja droga przyjaciółka Trinkett nie przeceniła cię. – mówi i bierze kolejny łyk herbaty.
- Dziękuję... Dalej jednak nie rozumiem.
- Marnujesz się siedząc i pracując, jako piekarz w dystrykcie numer dwanaście... Nie uwarzasz, że dla osoby z twoim talentem powinno znaleźć się jakieś dużo wyższe stanowisko? Na przykład w rządzie? Ludzie lubią cię słuchać. Może powinniśmy wykożystac twój talent.
- Do czego pan zmierza? – pytam lekko zniesmaczony.
- Proponuję ci stanowisko u mojego boku. Może nie doradca, bo na to jesteś stanowczo za młody, ale z biegiem lat nabierzesz doświadczenia i zapewne znajdzie się dla ciebie wolne miejsce wśród moich najbardziej zaufanych ludzi. A jeśli nie, to je dla ciebie zwolnię. – oferuje i uśmiecha się porozumiewawczo.
Marszczę brwi.
- Chce pan... Mnie... Jako doradce? – pytam z niedowierzaniem.
- Oh, jak na razie nie. Musisz nabrać doświadczenia. Przeprowadziłbyś się tu, dostał mieszkanie i zaczął pracę niemal od zaraz. Gwarantujemy doskonałe zarobki.
- Nie obchodzą mnie pieniądze. – zapewniam, ale nie ukrywam, jak bardzo jego propozycja jest kusząca.
Słyszę kolejny jęk. Tym razem brzmiał trochę, jak zduszony okrzyk „nie”. Potrząsam głową, alby trzeźwiej myśleć.
- Oh, oczywiście. Przepraszam. Z całym należnym szacunkiem, ale przyzwyczajony jestem do tego, że w tych czasach ludzie myślą tylko o pieniądzach. Czy przemyśli pan moją ofertę?
Zastanawiam się.
- Przemyślę.
- Doskonale. Proszę o odpowiedź za miesiąc na mojej koronacji. Coś mi się wydaję, że będzie nam się doskonale razem pracowało.
Wstaje i wyciąga ku mnie rękę, jakby był pewien mojej decyzji. Ja także wstaję i podaję mu rękę.
- Do zobaczenia, Peeta. Katniss na pewno szybko się znajdzie i mam nadzieję, że niedługo będę mógł was częściej widywać.
Kiwam głową i bez zbędnego komentarza odwracam się z zamiarem dołączenia do Effie i Jennifer. Opuszczam taras z głową pełną myśli.