piątek, 24 kwietnia 2015

112. Kolce pod werandą

Hej!
Możecie znaleźć w tym tekście parę błęów, gdyż nie mam możliwości go sprawdzić.
A poza tym, to życzę miłego czytania i szczerze zapraszam do komentowania.
Informacje o następnej notce pojawią się na fanpagu, ale na pewno zdąże jeszcze przed wyjazdem do Polski 1/05.
- Tina
##########################################################
Ledwo co zauważam, w którym momencie staję na przeciwko mikrofonu, a mój urywany oddech niesie się echem wśród tłumu i dociera do każdego ucha. Jestem ledwo świadoma tego, że każde moje słowo, zostanie usłyszane przez każdego zgromadzonego na placu lub przed telewizorem.
Biorę głęboki wdech. Może nie zrozumieją teraz, ale kto wie? A nóż zrozumieją w przyszłości...
Patrzę na kartkę papieru. Akurat zaczyna padać śnieg i drobne płatki osadzają się na kartce i od razu topnieją rozmazując zapisane na niej słowa.
Otwieram usta po czym je zamykam i tak jeszcze kilka razy niczym ryba pragnąca pooddychać sobie ziemskim powietrzem.
Słowa zaczynają zlewać się ze sobą i mieszać przez co nawet nie wiem gdzie był początek, a gdzie koniec.
Ostateczna decyzja przychodzi z trudem.
Zginam kartkę w pół i chowam ją za plecami.
Z drżącym głosem i oczami pełnymi łez, szepczę:
- Przepraszam.
Odwracam się napięcie i schodzę ze sceny, jednocześnie słysząc dwie pary stóp biegnących za mną. Nie mogę... Nie potrafię. Przyśpieszam. Nie chcę teraz towarzystwa. Nawet Peety. Zwłaszcza jego.
Nie chcę, aby po raz kolejny widział, jak nie podołuję zadaniu i załamuję się pod ciężarem swojej słabości. Niemal czuję, jak przygniata mnie do ziemi, a moje kości się łamią, gdyż jej ogrom jest potężniejszy ode mnie.
Nie dogonią mnie. Nie Peeta z protezą, czy niewysportowana Hide lub Effie.
Nie wiem gdzie jestem. Nie mam pojęcia która to część pałacu, ale zauważam drzwi otwarte na oścież, więc wybiegam przez nie.
Znajduję się na pięknej, marmurowej werandzie, którą widziałam tutaj na pocztówkach.
Weranda królowej Emmyly II, która zmarła zaledwie pół roku temu.
Zakazywano mi się tutaj panoszyć. Podobno nikt spoza pałacu nie ma prawa się tutaj zapuszczać bez pozwolenia.
Świetnie. Może nie będą mnie tutaj szukać.
Zeskakuję po schodkach i przebiegam przez szeroki trawnik. Wtedy jednak zauważam, że przestrzeń pod tarasem jest niemal pusta. Nie zauważyłabym tego, gdybym nie zauważyła luki między krzewami róż.
Natychmiast zawracam i odszukuję większe przejście między zdradliwymi kolcami. Jestem na tyle chuda, że udaje mi się przecisnąć po czym siadam na kupce ziemi.
Czekam.
Na co?
Na histerię, która jednak nie przychodzi...
i ewentualnie na ulgę w okropnym bólu, który bije z nacięć na skórze.

***Perspektywa Peety***
- Przestań! – warczę na uśmiechniętą Jennifer, której mina rzednie.
Nie wiem skąd bierze się moja wściekłość, ale to na pewno z przeraźliwych nerwów.
Katniss nie ma od prawie doby, a ja stoję tu, jak idiota i z zawiązanymi rekami piorunuję wzrokiem dwoje strażników, których tu zesłano, abym nie mógł na własną rękę szukać własnej żony.
Jennifer siedzi wyprostowana na krześle i stuka palcami o tablet załatwiając swoje spawy. Jej gadanina o tym, jak udana była moja mowa bynajmniej pozwalają na zaprzestanie ciągłego myśleniu o Katniss, a tylko potęguje mój niepokój.
- Powinieneś się rozluźnić. Zaparzyć ci herbaty? – pyta zimno.
- Nie chce mi się pić. – odwarkuję.
Od dwóch godzin chodzę w kółko. W głowie mi się kręci już od dłuższego czasu, ale gdybym tylko spróbował usiąść, mógłbym zapaść w sen i przegapić coś ważnego.
- Dobrze by ci też zrobiło kilka godzin snu. – zauważa, jakby czytała mi w myślach.
Jej krótkie, brązowe włosy spięła w kucyk i w idealnie skrojonym damskim garniturze wygląda, jak prawdziwa kobieta biznesu.
- Nie chcę spać. – kłamię i biorę głęboki wdech.
Drzwi otwierają się i do środka wchodzi Effie. Doskakuję do niej.
- Wiadomo coś?
Effie wydaje się zrezygnowana i wyczerpana.
- To jest bez sensu... Wszystkie monitorowane obiekty, a w tym wszystkie wejścia i możliwe wyjścia były dodatkowo pilnowane, ale i tak sprawdzono nagrania.
- I co? – pytam zdesperowany.
- I... nic... Zapadła się pod ziemię. W tej chwili przeszukają pałac.
- Effie, ona mogła schować się w każdym możliwym zakamarku. W piwnicy, w jakimś schowku. Skoro jest na terenie pałacu, to nie może być daleko... Musimy...
- Przykro mi, Panie Mellark. – zza moich pleców dochodzi mnie głos księcia. – Nie ma na razie wieści, ale dowie się pan zaraz po mnie. Proszę iść ze mną.
Spoglądam na niego zdziwiony. Macha na mnie ręką, dając znak, abym udał się za nim. Strażnicy rozstępują się.
Niepewnie mijam ich i wychodzę za Carlem.

- To weranda mojej matki. – tłumaczy książę. – Zmarła pół roku temu z tytułem królowej. Za miesiąc odbywa się moja koronacja. Na pewno zaproszę ciebie i twoją małżonkę. – zapewnia i siada na jednym z białych krzeseł.
- O ile się znajdzie. – zauważam cichym głosem.
Wskazuje dłonią miejsce obok.
- Siądź. Na pewno wróci. Bądź optymistą.
- Trudno jest być optymistą w moim przypadku, ale na prawdę się staram.
- Grunt, to nastawienie. – mówi i przywołuje służbę przy pomocy dzwoneczka stojącego spokojnie na stole.
Wywracam nerwowo oczami. Niechętnie przysiadam na kancie krzesła.
Słyszę znajomy, cichy jęk...
Może mi się przesłyszało, ale brzmiało to, jak Katniss.
Odruchowo napinam mięśnie i rozglądam się pośpiesznie.
- Panie Mellark, czy coś jest nie tak? – książę przygląda mi się spod przymrożonych powiek.
Mrugam parę razy i ponownie zwracam na niego swoją uwagę. Chyba powoli wariuję.
- Tak. – odpowiadam z nutą niesmaku w głosie.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi. – mówi i uśmiecha się krzywo.
Służka do nas dociera z tacą z serwisem do herbaty. W milczeniu patrzymy, jak pieczołowicie rozstawia naczynia na szklanym stole i nalewa parującej herbaty do filiżanek. W końcu, odstawiwszy dzbanek, odchodzi.
Cisza, która po tym zapada, trwa do czasu, aż zadaję nurtujące mnie pytanie.
- Dlaczego mnie tu pan przyprowadził? – pytam darowując sobie grzeczności w stylu „wasza wysokość”, czy „panie i władco”.
Uśmiecha się do mnie życzliwie. Może powinienem trochę się opanować. Facet na prawdę nie stara się być złośliwy.
- Twoja przemowa wzbudziła wielkie poruszenie, chłopcze. Masz potencjał.
- Potencjał do czego? – pytam nie rozumiejąc do czego zmierza.
- Jesteś urodzonym mówcą. Moja droga przyjaciółka Trinkett nie przeceniła cię. – mówi i bierze kolejny łyk herbaty.
- Dziękuję... Dalej jednak nie rozumiem.
- Marnujesz się siedząc i pracując, jako piekarz w dystrykcie numer dwanaście... Nie uwarzasz, że dla osoby z twoim talentem powinno znaleźć się jakieś dużo wyższe stanowisko? Na przykład w rządzie? Ludzie lubią cię słuchać. Może powinniśmy wykożystac twój talent.
- Do czego pan zmierza? – pytam lekko zniesmaczony.
- Proponuję ci stanowisko u mojego boku. Może nie doradca, bo na to jesteś stanowczo za młody, ale z biegiem lat nabierzesz doświadczenia i zapewne znajdzie się dla ciebie wolne miejsce wśród moich najbardziej zaufanych ludzi. A jeśli nie, to je dla ciebie zwolnię. – oferuje i uśmiecha się porozumiewawczo.
Marszczę brwi.
- Chce pan... Mnie... Jako doradce? – pytam z niedowierzaniem.
- Oh, jak na razie nie. Musisz nabrać doświadczenia. Przeprowadziłbyś się tu, dostał mieszkanie i zaczął pracę niemal od zaraz. Gwarantujemy doskonałe zarobki.
- Nie obchodzą mnie pieniądze. – zapewniam, ale nie ukrywam, jak bardzo jego propozycja jest kusząca.
Słyszę kolejny jęk. Tym razem brzmiał trochę, jak zduszony okrzyk „nie”. Potrząsam głową, alby trzeźwiej myśleć.
- Oh, oczywiście. Przepraszam. Z całym należnym szacunkiem, ale przyzwyczajony jestem do tego, że w tych czasach ludzie myślą tylko o pieniądzach. Czy przemyśli pan moją ofertę?
Zastanawiam się.
- Przemyślę.
- Doskonale. Proszę o odpowiedź za miesiąc na mojej koronacji. Coś mi się wydaję, że będzie nam się doskonale razem pracowało.
Wstaje i wyciąga ku mnie rękę, jakby był pewien mojej decyzji. Ja także wstaję i podaję mu rękę.
- Do zobaczenia, Peeta. Katniss na pewno szybko się znajdzie i mam nadzieję, że niedługo będę mógł was częściej widywać.
Kiwam głową i bez zbędnego komentarza odwracam się z zamiarem dołączenia do Effie i Jennifer. Opuszczam taras z głową pełną myśli.

wtorek, 14 kwietnia 2015

111. Urodzony mówca

Hej!
Niedługo możecie się spodziewać nowej, że tak powiem "seri" na blogu. Oto uchylenie do niej drzwi: https://youtu.be/28mo8GV4By0
Pozdrawiam Honoratę, która w tej chwili patrzy na ekran mojego komputera <3 I która ma troche do nadrobienia zanim napiszę, że ja kocham.
Nowa notka wydaje się pojawić przed końcem tygodnia, a więc śledźcie fanpage: https://www.facebook.com/katnisspeetazawsze
- Tina
#########################################


Wszystko wydaje się upiornie znajome. Wybrane stroje, makijaż, kamery, mikrofony, przygotowane mowy, tłum ludzi i nasza dwójka w centrum uwagi.
Dawniej sądziłam, że tą straszną część swojego życia na dobre zostawiłam za sobą i, że już nigdy nie będę musiała być w centrum uwagi. Tym razem jednak ano mi wybór, a ja się zgodziłam, nieprawdaż?
Nie mogę nikogo winić za moje nowe zadanie.
Tym razem jest odrobinę inaczej. Nie wychodzę na scenę, aby chwalić znienawidzonych przeze mnie ludzi czy podjudzać gorący tłum do walki.
Pozwolono przebrać mi się samej, a teraz sierdzę na wygodnym fotelu z zamkniętymi oczami i czekam aż kobieta imieniem Darcey o zielonych oczach i długich do pasa blond włosach, skończy mój makijaż.
Jennifer rozkazała: Ma wyglądać tak, jakby w jej życiu już nic gorszego nie mogło się wydarzyć.
Osobiście, to potępiam ją za to. Mój ojciec zwał mawiać „Przecież zawsze może być gorzej”, a ja całkowicie się z nim zgadzam.
Mogę w końcu obejrzeć się w lustrze, a rezultat starań Darcey niespecjalnie mnie porywa. Nie wyglądam na moje niepełne dwadzieścia lat,a raczej na pięć lat starszą. Nie mam zmarszczek, ale nie są one jedynym sposobem postarzania. Mam lekko różowe cienie pod oczami, które mimo wszystko wyglądają, jakby starano się to zakryć, ale nie koniecznie poszło zgodnie z planem. Pytam o to Darcey.
- Oh, to zamierzany efekt. – uśmiecha się słodko. Jak prawie każdy tutaj, wydłuża swoje „o” i „a”, ale nie brzmi to dziwacznie. W połączeniu z jej delikatnym głosem brzmi to bardzo pięknie. – Miałaś wyglądać, jakbyś pozjadała wszystkie rozumy i właśnie tak wyobrażałam sobie ciebie. Steraną i wiecznie zmartwioną. – w miarę, kiedy kończy, jej głos cichnie, a uśmiech blednie.
Nic nie mówię.
Darcey odchodzi.
pochylam się do przodu i opierając łokcie o blat toaletki, chowam twarz w dłoniach.
Tak mnie wszyscy widzą. Ci, którzy mnie nie znają. Wyczerpana po wojnie i długiej walce nastolatka, której życie zbyt szybko się toczyło i teraz zamiast dziewiętnastu lat – w naszych oczach ma dużo więcej. I może maja rację. Tak się składa, że nawet ja nie znam siebie na tyle dobrze, aby móc ocenić o ile lat postarzała mnie wojna.
W moim przekonaniu nie trwa to długo, ale mogło minąć nawet dziesięć minut, kiedy mała dłoń Hide ląduje na moim ramieniu.
- Wszystko gra? – pyta ze zmartwieniem.
- Taak... – szepczę ochryple.
- Świetnie! – ożywia się. – A więc zaczynajmy, dobrze?
Posłusznie wstaję i idę za nią przez przestronną komnatę i na taras pałacowy.
Mimowolnie wstrzymuję oddech na widok nie setki, nie dwóch setek, a około tysiąca ludzi tłoczących się w różnych odstępach od prowizorycznej sceny. Najbliżej niej ustawiono cztery, długie rzędy krzeseł przy których, jak się spodziewam siedzą najwarzniejsi goście.
W gardle staje mi kula, gdyż tłumy przypominają mi dożynki. Zimowe dożynki.
Kręcę szybko głową, tym samym odganiając przykre myśli i skupiam się na stawianiu kroków. Ludzie wychylają głowy, aby lepiej widzieć, a sznur strażników stoi z rozstawionymi nogami i rękami, blokując tłum.
Ktoś splata ze mną palce. Zerkam w tamtą stronę i widzę Peetę. Mniej więcej tak samo jak ja – wygląda a zmęczonego.
Z tłumu słyszę parę gwizdów. Lekko zniechęcona puszczam jego rękę i przytulam się do niego. Kładzie dłoń na moich plecach i poprowadzi w milczeniu do Jennifer i stojącej obok niej Effie. W widowni widać już siedzącą Paylor, Plutarcha i księcia, ale poza nimi, nie rozpoznaję nikogo.
Effie się nie uśmiecha. Wyciąga ku nam dwie katy. Dłonie odziane ma w rękawiczki.
- Wasze przemowy. Są piękne. – przyznaje. Wacha się chwilę po czym dodaje. – A zarazem straszne.
Ściska nasze dłonie w geście zjednoczenia i odsuwa się, kiedy jej warga zaczyna niebezpiecznie drżeć.
Oh, Effie.., myślę. Gdybyś tylko wiedziała...
- Które z was chce zacząć? – pyta Jennifer. Spuszczam wzrok. Może jeśli przeczytam moją mowę pożądanie, to nie spotkam się z dezaprobatą tłumu?
- Ja. – mówi Peeta nawet naw mnie nie patrząc. Wie, że i ja tego chcę.
Jennifer kiwa głową i odchodzi.
Biorę parę głębokich wdechów. Przez ziąb, para z ust zamienia się od razu w biały obłok. Wdech... Wydech...
Dochodzi do mnie nagle głos Jennifer. Pogłośniony o tysiąckroć.
- Witam wszystkich zgromadzonych. – zaczyna dorośnie acz nie radośnie. Stoi na środku tarasu i mówi do postawionego tam mikrofonu. – Zebraliśmy się tutaj, aby wysłuchać dwoje młodych ludzi, którzy na własnej skórze poczuli moc głodu, wojny i walki o życie. Nie jest to jednak TYLKO dwójka rebeliantów. Peeta i Katniss Mellarkowie, to zwycięzcy siedemdziesiątych czwartych głodowych igrzysk. Jedni z pięciu pozostałych przy życiu zwycięzców głodowych igrzysk.
- Pięciu? – szepczę zdezorientowana do Peety.
- Enobaria. Rak. – odszeptuje i ponownie zwraca uwagę na Jennifer.
Pięć. Pięcioro. Zostało nas pięcioro. Kiedy ta liczba zmaleje do czworga? Trojga? Dwojga?
- Ja jednak nie jestem tutaj aby opowiadać ich historię. Niechaj zrobią to sami. Peeta Mellark. – wskazuje na mojego męża, który przelotnie całuje mnie w czoło i idzie na środek sceny.
Obrzucam ludzi nerwowym spojrzeniem, które zatrzymuje się na dziewczynce trzymanej przez ojca na barana. W każdym razie wygląda on na ojca lub brata dziewczynki. Ma ona długie, dwa, jasne warkocze związane wstążkami i czerwone nauszniki. Nie mogę się powstrzymać przed uśmiechnięciem się. Dziewczynka zatrzymuje na mnie wzrok i także się uśmiecha. Z tak daleka nie widzę koloru jej oczu, ale niemal czerwone rumieńce mocno odstają od jej bladej twarzy.
- Witam. Nazywam się Peeta Mellark. Razem z Kaniss trzy i pół roku temu zwyciężyłem siedemdziesiąteczwarte głodowe igrzyska, których zasady zapewne znacie, ale i tak wam je streszczę. Dwadzieścia cztery osoby – nastolatki w wieku dwunastu do osiemnastu lat, dwanaście chłopców i dwanaście dziewczyn, zostaje zamkniętych na arenie, która może być lasem, pustynią lub czym kol wiek innym, aby walczyć na śmierć i życie. Ostatni żyjący zwycięża, a całe zdarzenie filmowane jest przez tysiące kamer porozstawianych na arenie i puszczane na żywo w całym kraju. – urywa na chwilę, aby wziąć głęboki wdech. – Tak to mniej więcej wygląda... Scenariusz takiej olimpiady wydaje się prosty, ale w rzeczywistości jest on dużo bardziej skomplikowany. Może nie dla oglądających, ale na pewno dla trybutów... Wyobraźcie sobie teraz, że jak tylko wasze dziecko kończy dwanaście lat, może zostać wylosowane na taką krwawą jadkę. Wyobraźcie sobie, że wasz partner lub jakaś jeszcze inna ukochana osoba zostaje wylosowana. Zapewne wiele z was na daną chwilę pewni są, że zgłosiliby się za ukochaną osobę, ale to tak nie działa. Niektórzy by się odważyli, a inni nie. Ja na własnej skórze wiele razy uczyłem się co to znaczy doświadczać prawdziwego strachu. Jednak jest pewien problem, ponieważ jeśli kartki z twoim imieniem nie ma w puli tej samej płci, to nie możesz się zgłosić. Trzeba więc mieć jednocześnie pecha... i szczęście. A z reguły ma się tylko pecha, albo tylko szczęście. Przejdźmy jednak dalej.
Wsysam głośno powietrze. Według toku myślenia Peety... ja miałam i pecha i szczęście. Pecha, bo wylosowano moją siostrę, szczęście, bo mogłam się za nią zgłosić, pecha, że musiałam wziąć udział w igrzyskach i szczęście, że padło akurat na Peetę...
Mój mąż kontynuuje.
- Na arenie przestajemy być sobą, a z każdą kroplą krwi na naszych rękach, tracimy cząstkę swojego dawnego „ja”. Trybuci, to pionki, organizatorzy to kostka do rzucania. W zależności, co padnie – możemy zginąć lub przeżyć, a nie widzimy jakie numery padają. Nie wiemy kiedy przyjdzie nasza kole i co gorsza, to nie wiemy czy w ogóle przyjdzie. Bo tam... pod tamtym niebem jedyną ważną sprawą, jest przeżycie. Nic innego się nie liczy. Robisz wszystko, aby uratować własną skórę. Nie planowałem przeżyć. Moje życie zawdzięczam tylko Katniss. Życie nas obojga. Na arenie każdy staje się kimś, kim nie jest, a po wyjściu z niej nim zostaje. Nie dlatego, że arena zmieniła nas na dobre, tylko dlatego, że nigdy jej nie opuściliśmy. Uwierzcie mi. Nigdy jej nie opuściliśmy i nigdy jej nie opuścimy. Koszmary będą nam do końca życia przypominały co się stało tam, pod tamtym różowym niebem. I nie ważne czy wygrałeś, bo jeśli raz postawisz nogę na arenie, to już jej nie opuścisz. – milknie.
Ocieram łzę z oka. Łzę czystej rozpaczy, gdyż tak bardzo się z nim zgadzam... To wszystko co mówi, jest prawdą. Arena nigdy nie zniknie z naszego życia. Igrzyska nigdy nie znikną z mojego życia.
- Ale jedno przekonanie nas o tym nie wystarczyło. Zaledwie rok później, znowu stanęliśmy oko w oko ze śmiercią i igrzyskami. Z wyszkolonymi zabójcami, bo tak się wtedy postrzegaliśmy i dalej się tak postrzegamy, bo za pierwszym razem baliśmy się, a za drugim wiedzieliśmy już co robić. Ale ostatnie igrzyska trwały zaledwie trzy dni. Trzeciego dnia w nocy rebelianci wcielili w życie swój plan i wydostali z areny trzy osoby w tym Katniss. Ja i parę innych osób zostaliśmy przechwyceni przez władze... Były tortury... Wymuszanie informacji, a ja przecież kompletnie nic nie rozumiałem. Widząc, że Katniss stała się symbolem rebelii, chciałem jakoś ją ochronić. Nie mogłem wiele zrobić, ale pojawił się promyk nadziei. Zawarłem z prezydentem układ. Ja powiem na wizji wszystko, czego on sobie zarzyczy, a on w zamian oszczędzi Kosogłosa... A mnie pozostało jedynie uwierzyć i mieć nadzieję, że nie kłamie. Tydzień przed tym, jak Katniss pojawiła się na kapitolińskich telewizorach w stroju kosogłosa po raz pierwszy, zaczęto mnie poddawać nowej formie tortur. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, ale zmieniono mi wspomnienia w taki sposób, abym Kanisss odbierał jako wrogi i coś, co trzeba zlikwidować.
Z mojego gardła wydobywa się cichy jęk.
- Wojna została wygrana, a ja niemal do końca wyzdrowiałem, tak jak wielu innych. Jeśli jesteście sobie wyobrazić większe okrócieństwo, niż coroczne zabawy w postaci głodowych igrzysk, to proszę przemówić, chętnie wysłucham. Ja jednak do dzisiaj nie potrafię zrozumieć sensu tego wszystkiego. Sensu całego tego cierpienia i bólu. Sensu tych tysięcy zabitych kobiet, mężczyzn i dzieci. Nikt z nas zapewne nie rozumie. My jednak nie możemy więcej dopuścić do tego, aby zabijanie uchodziło komuś na sucho, a tym bardziej było egzekwowane i popierane. My ludzie mamy słabą pamięć, ale błagam... Niechaj wszyscy tu zapamiętają moje słowa i wryją je sobie w pamięć.... – na chwilę milknie. – Dziękuję.
Wpatruję się w dziewczynkę z warkoczykami, która już się nie uśmiecha. Patrzy na Peetę wracającego na miejsce obok mnie i wtedy... Rozbrzmiewają oklaski. Nie zwyczajne poklepywanie, tylko głośne krzyki i gwizdy. Aprobata tłumu jest wręcz nieznośna dla uszu. Tłum zaczyna skandować jego imię i przez chwilę myślę, że nie rozumiem ich uciechy, ale w końcu pojmuję, że ich to nigdy nie spotkało i dlatego nigdy tego nie zrozumieją.
Słyszę swoje imię.

sobota, 11 kwietnia 2015

Libster Blog Award #4

Liebster  Blog  Award
Liebster Blog Award to takie wyróżnienie od innego blogera, który uważa twojego bloga, za ciekawego i dobrze wykonanego. Stąd określenie tego jako „dobrze wykonana praca”… :)Następnie dostajemy od tej osoby 11 pytań, na które odpowiadamy. Potem sami piszemy nowe 11 pytań dla jedenastu osób które mamy zamiar nominować. Oczywiście, trzeba je powiadomić, że zostają przez nas nominowane. No i nie można nominować osoby, która Cię wyróżniła! :P
Nominację dostałam od Lotopałanka ^^, a jej blog, to: http://katniss-i-peeta-po-rebelii.blog.pl/

Jesteś koooochana i bezlitosna zarazem, gdyż dopiero co robiłam LBA...

1. Skąd pomysł/powód rozpoczęcia bloga?

Cóż.... To pytanie pojawiło się już wiele razy.
Zaczęło sie od niewinnego pisania krótkich opowiadań, które przy początku miały zostać wykończone na "książki", jednak po czterdziestu zdaniach mi isę nudziło i porzucałam nieskończoną notatkę na iPadzie.
Miedzyinnymi były to opowiadania o Peetniss.
Byłam doszczetnie zakochana w trylogi i swoim najulubieńszym OTP. Zaczęłam więc kontynuować ich historię.
Iiiiii...
Natrafiłam na blog http://poigrzyskach.blox.pl
I założyłam własnego.

2. Jakie przedmioty w szkole idą/szły Ci najlepiej, a które najgorzej i dlaczego?

Matematyka idzie mi świetnie, chociaż jej nie lubię, Mam lekką smykałkę do muzyki i zazwyczaj nie mam problemów ze zdobywaniem dobrych ocen z plastyki.
Moim przekleństwem są: WOS, historia, geografia, wiedza o religiach i chemia...

3. Czy uważasz, że notki 18+ dotyczące Igrzysk (bo w trylogii nie był o czymś takim mowy) to przesada?

Niby dlaczego?
Pozwolę sobie zacytować średnio lubianą autorkę E.L.James: It happens! (to się dzieje)
To tak jakby część naszego istnienia. Nasze życie to okrąg, który ciągle się kręci.
To się niby nazywa +18, ale pokaż mi jednego 16to latka, który tego nie obejrzy/przeczyta, bo jest od 18 lat.
Wszyscy mają to gdzieś.
Kontakty intymne istnieją i są czymś dzięki czemu istniejemy, a więc tworzenie opowiadań na ten temat jednocześnie pokazując, że nawet w świecie igrzysk mają miejsce (gdyż jak inaczej Katniss, Rue czy peeta mieliby przyjść na świat), jest dla mnie jak najbardziej zrozumiane i popierane.
Jak ktoś nie ma ochoty ich czytać... Nie musi...

4. Czy czułabyś/czułbyś się dziwnie widząc, że twoi bliscy/ znajomi/ przyjaciele czytają bloga o igrzyskach, którego piszesz? 

Moja mama go czyta i tak... Jest to trochę dziwne, gdyż występują tu wątki miłosne, a gdy czyta coś takiego rodzic, to ma sie tylko nadzieję, że zaraz nie wpadnie do twojego pokoju i zacznie gadać o antykoncepcji.

5. Myślałaś/eś kiedyś o przeprowadzce do innego kraju? Dlaczego?

Eeeeeeeeeee... Mieszkam za granicą. W Szwecji.
Ale odpowiedź i tak brzmi "tak".
Mam zamiar pojechać do Bristolu w UK (Wielka Bryrtania) do szkoły z internatem.
Mają tam duyżo jepszy poziom nauczania i zawsze chciałam mieszkać w Angli.
Poza tym kocham język angielski.

6. Czy zastanawiałaś/eś się nad tym, by zostać kimś bardzo sławnym? 

Kto tego ni robił?
Każdy chociaż raz wyobraził sobie jakby to było.
Osobiście chciałabym być sławną pisarką, gdyż nie jest to sława typu 1D, że musisz wychodzić na ulicę w okularach i czapce, ale jest to też jakaś forma rozpoznania.
Nie chodzi mi o to, aby ludzie mnie kochali.
Chcę przez moje książki wnosić coś do ich życia.

7. Czy myślałaś/eś o napisaniu własnej powieści?

Piszę książkę.
Dramat/romans
.

8. Jakie są Twoje zainteresowania i czy wiesz, skąd się wzięły?

Poza oczywistą rzeczą, którą jest pisanie mam dwie pasje.
Uwielbiam grać w teatrach i ogólnie... Aktorstwo.
Wzięło się to poewnie od Jen.
Drugą jest taniec. Połączenie baletu z nowoczesnym, mimo iż jestem w tym kompletnie beznadziejna.

9. Jak myślisz, jak potoczyłaby się akcja, gdyby Peeta nie powiedział na wywiadzie o miłości do Katniss? (Uznajmy, że nie znamy zakończenia Kosogłosa)

Zapewne oboje zginęliby na arenie, bo Katniss nigdy w życiu nie dałaby rady reszcie trybutów sama. A zwłaszcza Cato.

10. Czy wierzysz w istnienie facetów takich jak Peeta Mellark z Igrzysk lub innych „heroicznych” bohaterów?

Wmawiam sobie, że tak.
Zawsze jednak... zanim zacznę znajomość, szukam w chłopaku cech Peety, czyli mojego męskiego ideału.

11. Czy masz swoją opinię lub teorię, na jakiś temat? Podziel się z nami! :)

Zależy na jaki temat xd




Dziękuję ci ślicznie za nominację, ale niedawno nominowałam pare osób i szczesze, to nie mam zielonego pojęcia kogo jeszcze nominować.
Dziękuuję za uwagę <3

piątek, 10 kwietnia 2015

110. Spacerek w świele lamp

Hej!
Wiem, wiem wiem...
Nie mam pojęcia kiedy następna notka. Śledżcie fanpage.
- Tina
#####################################

Już nie jestem pewna czy na pewno ciągle śnię, czy raczej już się obudziłam, a otaczający mnie krajobraz jest jedynie wyimaginowaną przez mój mózg scenografią, a śpiew kosogłosów jedynie przyjemną ścieżką dźwiękową teatrzyku mojego snu.
Wiatr wydaje się naprawdę delikatnie łaskotać moją skórę źdźbłami suchej trawy, a słońce na prawdę wydaje się przyjemnie ją ogrzewać.
Wyciągam się wygodnie na miękkim podłożu z zamkniętymi oczami. Moje włosy rozrzucone są po trawie.
Zazwyczaj budziłam się ze snów w agonii. Miło jest raz obudzić się kompletnie nie wzruszona. A może po prostu przyzwyczaiłam się do okropności widzianych pod powiekami.
Spróbowałam sobie przypomnieć gdzie jestem. Gdzie wybrałam się przed zaśnięciem, ale mój mózg nie był w stanie tego określić. Ani jaka jest godzina... dzień... miesiąc... rok...
Mój mózg był kompletnie pusty. Potrafiłam sobie tylko przypomnieć sprzed zaśnięcia ciepło czyiś ust na moich i zapach cynamonu i kopru, co wydało mi się dziwną kombinacją.
Otwieram oczy na dźwięk łamanej gałązki. Podnoszę się odruchowo i sięgam po strzałę, na która moje palce nie natrafiają. Nie mam broni. Rozglądam się nerwowo i ze zdziwieniem odkrywam, że na ziemi leżą resztki topniejącego śniegu. Mogłabym przysiąc, że jest lato. Nie czuję chłodu śniegu pod moimi bosymi stopami, ani chłodu powietrza na skórze.
Cofam się nagle.
Znajduję się w lasach dwunastego dystryktu, co poznaję po znajomym strumieniem.
To coś, co usłyszałam, to mężczyzna w podeszłym wieku, wyrywający strzałę z ciała martwego ptaka.
Dwunastka nie miała wielu myśliwych, a co dopiero łuczników. Rozpoznaję łuk w jego ręce. To mój łuk...
Biorę krok do przodu, a potem drugi, wściekła na tego kogoś. Jak śmiał ukraść jedyną pamiątkę, jaką miałam po ojcu? Jak śmiał?
Już chciałam krzyknąć, kiedy on mnie wyprzedził.
- Hej, Katniss!
Zamieram. Opada mi szczęka. Cholera… Niby miałam w planach się wydać, ale dopiero teraz przypominam sobie, że nie mam mojej broni. On ją ma... Ten, cholerny złodziej. Cofam się o krok i podskakuję, kiedy przebiega tuż obok mnie dziewczynka i klęka obok mężczyzny na jedno kolano.
Co to? – pyta zmieszana dziewczynka, kiedy powoli zaczynam ją rozpoznawać. Ciemne włosy...
- Nie poznajesz go? – pyta rozbawiony mężczyzna i odwraca w jej stronę głowę, tak, że i ja mogę go zobaczy. Jego... i te szare oczy. Szare oczy... Mieszkaniec złożyska.
- Nie. Wygląda trochę jak kosogłos, ale… Nie… To nie może być kosogłos. Ma za ciemne pióra i dziób ma za krótki.
- Masz całkowitą rację. To jest Kos. – przyznał mężczyzna.
Warkocz na plecach dziewczynki nie dawał mi spokoju.
- Kos? – spytała.
- Kos. – potwierdził. Dziewczynka poruszyła się i dała mi możliwości zobaczenia jej twarzy. Wywróciła oczami, a ja zamarłam po raz kolejny. Poznawałam już ją. Poznawałam już jego. Poznawałam rok, dzień i miesiąc, a chłód zimy nagle zaczął piec mnie w skórę na stopach i policzkach. Poznawałam zapachy i oddech mi przy śpieszył. Odwróciłam się i zaczęłam biec...
Mała Artemida... Mała Artemida... Mała Artemida!
Ojciec zabrał mnie do lasu dzień przed urodzinami mamy. Wtedy właśnie wytłumaczył mi historię kosogłosów.
W pewnym momencie nazwał mnie „Artemidą”, jednak nie wytłumaczył mi znaczenia tego słowa. Nie powtórzył mi go wieczorem, ale rano, kiedy wraz z brzaskiem wychodził do kopalni i całował mnie w czoło na pożegnanie, powiedział coś w stylu „Kupię dzisiaj pomarańczę, mała Artemido” i były to jego ostatnie słowa skierowane do mnie. Ostatni raz, kiedy słyszałam jego głos. Chyba nie muszę dodawać, że nigdy nie kupił pomarańczy dla mamy. Zmarł w jej urodziny, co zapewne przyczyniło się do jej depresji.
Rozchylam chętnie powieki i zanoszę się płaczem. Cichym i nie histerycznym. Od czasu do czasu cicho pojękuję i szlocham.
Miękka, hotelowa pościel nadaje mi nieprzyjemnego uczucia, że nie jestem w domu. Nie ma przy mnie ojca. Peety też nie ma.
Nagle zapach kopru i cynamonu wydał mi się przyjemnie znajomy, mimo iż nie czułam go w tej chwili. Wtuliłam twarz w poduszkę i starałam go sobie przypomnieć w jak najlepszej jakości. Nagle bardzo mi go zabrakło. Łzy wyschły już z mojej twarzy i ciągle boleśnie odczuwałam pustość pomieszczenia.
Ciągle było ciemno.
Zwiesiłam nogi z łóżka i pociągając nosem wstałam.
Po ubraniu się w ciepłe ubrania, poczułam nagły przypływ słów, które bardzo chciałabym wypowiedzieć.
Zasiadłam za biurkiem i chwyciłam ołówek i kartkę papieru.
W rogu biurka leżał rysunek. Przestawiał on ptaka z mojego snu. Kosa, co lekko mnie zdziwiło. Był taki piękny... Złożyłam rysunek w pół i schowałam do kieszeni. Gotową mowę położyłam obok pliku kartek, które zapewne były przemówieniem Peety.
Potarłam bolącą dłoń. Parę słów na mojej kartce się rozmazały od łez, które wypuściłam od czasu do czasu, ale już zdążyły wyschnąć.
Mam dosyć samotności.

Spaceruję po ciemny, ogrodzie hotelowym, który świeci pustkami. Mijam pomniki, krzaki, żywopłoty pozbawione liści. Słucham chrzęszczenie śniegu pod moimi stopami. Nie mam pojęcia która jest godzina.
Idę dalej, od czasu do czasu kopiąc zimną, brudną bryłę do czasu, aż zauważam niedaleko postać stojącą pod tylnym wejściem hotelu. Otwieram szeroko oczy i biegnę w jej kierunku.
Jasne włosy pobłyskują, a oczy przeczesują teren dookoła, jakby czegoś szukała.
- Effie! – krzyczę.
Kobieta odwraca się w moją stronę i wzdycha z nieskrywaną ulgą. W prawej ręce trzyma do połowy spalonego papierosa. Rzuca go na ziemie i przydeptuje.
- Katniss... – wzdycha i chwyta mnie w objęcia.
- Co ty tutaj robisz? – pytam.
- Pytanie co ty tutaj robisz. Gdzieś ty się podziewała? Wszędzie cię szukaliśmy! – mówi i mocniej mnie przytula.
Śmierdzi od niej niemiłosiernie dymem papierosowym. Marszczę nos.
Effie wypuszcza mnie z objęć i chwyta za dłoń. Jej ręka jest zimna.
Wciąga mnie do środka i zamyka za nami drzwi po czym ciągnie między korytarzami. Parę razy dopytuję gdzie idziemy, ale nie uzyskując żadnej odpowiedzi, daję sobie spokój.
Effie wypycha mnie do pomieszczenia podobnego do domowej jadalni, tylko dużo większej.
Stoi tam Książę Carl, którego miałam okazję już poznać przed wyjazdem, Jennifer Hide, Paylor i... Peeta nerwowo postukujący protezą o podłogę. Ręce ma założone na piersi i rozbiegany, nie mogący się na niczym skupić wzrok.
Naszemu przybyciu towarzyszy nagłe ucichnięcie mówiącemu księciu i zwrócenie całej uwagi na nas.
- Odnalazła się! – krzyczy Effie i popycha mnie delikatnie do przodu.
Peeta wznosi oczy ku górze i wzdycha z ulgą. Podchodzi do mnie szybko, chwyta moją twarz w dłonie i całuje w czoło. Uśmiecham się, lekko zakłopotana, że mnie szukano. Powinnam była zostawić jakiś list czy coś.
- Chyba nie myśleliście, że będę siedzieć tam na górze cały dzień.
- Ważne, że już się znalazłaś. – mówi mój mąż i przyciąga mnie do siebie i mocno przytula. Znowu czuję więdnący już zapach cynamonu i kopru.