niedziela, 11 października 2015

127. Egoista

Hello everyone!
Zapraszam do czytania i komentowaia! Zmieniam dzięń publikaxcji wpisów na niedziel. Po prostu wydają mi się wygodniejsze.
-Tina
############################################################

Zdążyłam już zapomnieć jakimi uczuciami darzę te latające machiny. Opuszczając pokład poduszkowca czuję się, jakby po latach więzienia wypuszczono mnie na zewnątrz. Jakbym spędziła tygodnie w trzynastce.
na pokładzie mimowolnie uroniłam kilka łez, ale tylko kilka. Nie wolno mi tracić nadziei, że Gale wróci bezpiecznie.

Wędruję niespiesznie przez dwunastkę zahaczając po drodze o dom pewnej kobiety, z którą rozmawiałam dwa tygodnie temu i odbieram, co u niej zamówiłam.
Nie wiedzieć czemu trafiam na plac zabaw. Siadam na ławce i opieram się plecami o oparcie.
Pamiętam, jak przychodziłam tutaj z Posy. Może za jakichś czas, kiedy mała Silvia nauczy się chodzić i ją tutaj zabiorę.
Plac zabaw jest pusty. Jedynie przysypany świeżo opadniętymi liśćmi. Chłód zbliżającej się zimy wygnał wszystkich do domów i zaciągnął żaluzję. smutno mi się robi, kiedy tak patrzę na huśtaną przez wiatr huśtawkę. To tak, jakby wiatr nie miał się z kim bawić. Jakby był tak samo samotny, co ja.
Pochylam się i zanurzam palce w suchych liściach. Unoszę do twarzy kupkę kolorowych, szorstkich liści i przyglądam im się uważnie. Przypominam sobie, Jak Prim bawiła się w usypanych przez jesień stosach rzucając we mnie liśćmi, które i tak nigdy do mnie nie dolatywały. Ja jednak nigdy się z nią w ten sposób nie bawiłam. Popadam już w melancholię. Taka jednak jest prawda. Nie wykorzystałam danych mi chwil z Prim i teraz tego żałuję. Czy bawiła by się teraz tutaj? Nie... Prim miała by dzisiaj siedemnaście lat.
Zastanawiam się kto postanowił, że moja siostra musiała umrzeć. Mogła to być Coin, Snow lub tysiące innych ludzi, ale czy z góry miało być tak, że Prim umrze? Czy ktoś to zaplanował? Jakichś wyższa siła?
Nie... Teraz, to już przesadzam.
Nagle na moich rekach ląduje mały płatek... śniegu. Okrągła śnieżynka uformowana w idealną kulkę dotyka skraju mojej dłoni i zanim zdążę jej się dokładnie przyjrzeć, roztapia się, Potem jednak dostrzegam druga i następną, a także kolejną. Listopadowy pierwszy śnieg. Może, to znak, żebym w końcu się ruszyła z tego głupiego placu zabaw i przestała bezsensownie się nad sobą użalać.
Wypuszczam liście, które spiralami opadają na ziemię.
Śnieg nie zostaje na długo. Obserwuję go całą drogę do wioski zwycięzców, ale każdy płatek roztapia się szybko i nie pozostawia po sobie nic, poza mokrą plamką. Kroczę więc depcząc po rozmokłej ziemi do wioski i mam wrażenie, że nie było mnie tutaj od wieków.
W domu panuje porządek. Policzki mnie pieką już od progu od zmiany temperatur. W całym domu czuć zapach palonego drewna, a już od progu czuć przyjemne ciepło.
Wychodzę do salonu, który zastaję pusty. Zastanawiam się czy Peeta gdzieś wyszedł. Nie ukrywam, że trochę boli mnie ta myśl, chociaż, to przecież ja uciekłam na trzy dni. Gdybym się jednak nie pospieszała nie byłoby mnie tydzień i nie zdążyłabym przed wyjazdem Gale'a.
Kuchnia - pusto.
Sypialnia - pusto.
Łazienka - pusto.
Pracownia - ani żywej duszy.
Zastanawiam się już powoli co się dzieje. Czyżby wyszedł? Nie... Jest zdecydowanie za późno na spacery.
Jest mi przykro. Spodziewałam się, że mnie tu powita z otwartymi ramionami i... Wdycham zażenowana swoją próżnością. Nie powinnam na to liczyć.
I właśnie teraz, kiedy tutaj stoję samotnie i mam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę dociera do mnie, jak bardzo narozrabiałam.
Zapewne moją największą wadą od zawsze było nie zastanawianie się nad tym co mogą poczuć inni i mało we mnie współczucia, ale są osoby, które kocham. Dlaczego więc to ich zawsze ranię? Z całego świata najwięcej złego zawdzięcza mi mama, Peeta, Gale i moja siostra. Moje grzechy wobec nich jednak nie mogą się równać z tymi nieświadomymi morderstwami, które zasiewały całe Panem nie całe trzy lata temu.
Słyszę zgrzyt i frontowe drzwi się otwierają.
Odwracam się w ich stronę mając nadzieję, że to Peeta, ale niemal od razu zamieram.
- Annie? Annie!
- Katniss?! - jest tak zaskoczona, że nawet mnie zaskakuje. Czyżby się mnie nie spodziewano? Powiedziano mi, że Peeta wie kiedy wrócę.
Mam lekkie poczucie winy. zaprosiłam ich własnoręcznie, a potem...
Annie odpycha się z siłą torpedy od ziemi i wgniata siebie we mnie z całą siłą rozpędu. Czy ona plącze?
- Już dobrze, Annie. - nie wiedzieć czemu mam ochotę zachichotać.
- Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy.
Otwieram oczy i zauważam jeszcze jedną postać w drzwiach. Na jego widok w moich oczach stają łzy. Patrzy na mnie studiując uważnie moją twarz. Jest minimalnie o trzydzieści centymetrów większy niż kiedy widziałam go po raz ostatni.
- Oh... Annie. - szepczę.
Kobieta odsuwa się ode mnie i spogląda za siebie. Jej zalaną łzami twarz przysłania szeroki uśmiech. Wyciąga rękę do dziecka.
- Choć, Will. Przywitamy się z Katniss.
William niepewnie stawia stopy idąc w stronę wyciągniętej ręki nie odrywając wzroku ode mnie.
- Katiss? - szepcze prawie pytająco.
Śmieję się słysząc to przekręcenie. Ocieram łzę, która nie wiadomo skąd pojawia się w kąciku oka.
- Tak. - zapewniam go.
-Boże... Muszę zadzwonić do Peety. Poszedł cię szukać, bo tak długo nie wracałaś.
A więc tu się podział. Moje serce nagle zalewa ciepło. Nie mogę się doczekać, aby go zobaczyć.
Twarzyczkę Williama przysłania blask jego pięknego uśmiechu. Teraz dopiero widać, jak podobny jest do swojego ojca. I te oczy... Niczym morski kolor oceanu.
Rozkładam ramiona, a mały ze śmiechem biegnie w moją stronę. W rok stał się z niemowlęcia w małe dziecko. Nie mogę uwierzyć, że czas tak niesamowicie szybko leci.
- Mam ją na oku. Tylko nie wpadnij po drodze w żadną zaspę. - słyszę głos Annie. ewidentnie rozmawia z Peetą i zapewnia ma na myśli mnie.
Will odsuwa się ode mnie, a ja sięgam do mojej torby i wyciągam mały pakunek. Wręczam go Williamowi.
- Wszystkiego najlepszego.

Zamawiając u stolarza model poduszkowca D23E7 prosiłam o model, które mogłoby zbudować dwuletnie dziecko. Widocznie źle oceniłam zdolności malucha, ponieważ nie cały kwadrans później model jest już gotowy, a on nie potrzebował ani odrobiny pomocy. Myślę, że w przyszłym roku bardziej się postaram.
Annie przyniosła mi koc, posadziła przed kominkiem i zaparzyła herbatę, a teraz domagała się wyjaśnień.
- O co chodzi z tym spacerem?
Wzruszam ramionami.
- Sama nie wiem. To trochę dziwne, ale po prostu w pewnym momencie nie chciałam wracać do dwunastki. Będąc kompletną idiotką poszłam do trzynastki. - wyjaśniam, jakby to nie było nic nowego lub niezwykłego.
Annie patrzy na mnie, jakbym postradała wszystkie rozumy.
- Ale dlaczego? Dlaczego do trzynastki? I dlaczego pieszo? Pociągiem byłabyś tam w góra trzy godziny.
Pociąg! W tej chwili mam ochotę walnąć siebie samą w twarz. Taka głupia!
Annie widząc moją minę opiera się o zagłówek krzesła, na którym siedzi i wzdycha.
- Dlaczego ty mu to wiecznie robisz, Katniss?
- O co ci chodzi?
- O to! - mówi rozkładając ramiona. - Mam wrażenie, że wiecznie specjalnie dajesz mu powody do tego, żeby się martwił. Bawisz się jego uczuciami.
- O czym ty mówisz?! - oburzam się.
- Widzę to, Katniss. Manipulujesz jego uczuciami. Chciał zrobić coś, czego ty nie pochwalałaś, a więc nawrzeszczałaś na niego i uciekłaś dając mu czas na uświadomienie sobie jak to jest, kiedy nie wiesz co się dzieje z drugą osoba. Może i plan był sam w sobie dobry, ale niesamowicie okrutny. - wstaje i zbliża się do mnie. Kładzie ręce na podłokietnikach mojego fotela. - Wzbudziłaś w nim poczucie winy wypominając mu to, co by się z tobą stało, bo wiesz, że ty jesteś dla niego najważniejsza, ale wiesz co jest najgorsze? To, że jedyne, co przyszło ci do głowy na temat jego wyjazdu miało związek z tobą. Jak TY byś się czuła. Co TY byś zrobiła. Ja się więc spytam: Czy mylisz, że z nim bylo by lepiej? Czy umierając nie miał by żrącego poczucia winy? Czy nie tęsknił by za tobą? On to zrobił, żeby cię chronić. Nie możesz się o to na niego gniewać, więc skończ być taką egoistką i napraw swoje błędy!
Jej wybuch, to dla mnie istny szok. Siedzę z rozdziawionymi oczami wpatrując się w jej rozjuszoną twarz.
- A więc zdradził ci co do słowa naszą rozmowę?
- Jezu, dziewczyno! On cię szukał! Godzinami analizowaliśmy twoje słowa starając się ciebie wytropić. Peeta parę razy był skłonny uwierzyć, że nie żyjesz.
- Więc może powinien! - wybucham.
Annie spogląda na mnie z rozczarowaniem w oczach. Moje słowa docierają do mnie w zwolnionym tempie i zaczynam rozumieć co Annie ma na myśli. Cholera... Ona ma rację...
- Sama widzisz. - szepcze i ku mojemu zdziwieniu obejmuje mnie. Przytulam się do nie, kiedy zaczynam płakac.

2 komentarze:

  1. Dlaczego mam wrażenie że coś się stanie Peecie ;-; ? Rozdział jak zwykle świetny :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny blog! <3 zapraszam też na mojego nowego o Katniss i Peecie <3 http://katnissipeetamiloscpelnabolu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.