niedziela, 29 listopada 2015

133. Snów ciąg dalszy

Witam was!
Zapraszam na notkę i widzimy się w niedzielę!
- Tina

##################################################

Przez dłużącą się chwilę mam wrażenie, że Peeta podskoczy i stuknie pietami w powietrzu, ale on tylko patrzy mi w oczy. Jego twarz dopiero po jakimś czasie zaczyna wyrażać jakieś emocje. Najpierw bierze głęboki wdech.
- Naprawdę? – pyta.
Rysy jego twarzy robią się łagodne, a oczy nie dowierzają.
- Tak. Będziesz tatą. – szepczę.
Na jego twarz wypełza tak szeroki uśmiech, że nie potrafię go nie odwzajemnić. Peeta porywa mnie z miejsca i wiruje ze mną w ramionach głośno się śmiejąc. Trzymam się kurczowo jego szyi i nawet kiedy stawia mnie na ziemi czuje jeszcze zawroty głowy. Peeta przyszpila swoje usta do moich z taka siłą, że aż boli. Mimo to oddaję mu pocałunek z taką samą żarliwością i oddaniem.
Kładzie mi dłonie na plecach i przyciąga bliżej do siebie.
W tej chwili nie zastanawiam się czy sobie poradzę, czy na pewno mi się uda, bo wiem, że Peeta mi pomoże bez względu na wszytko i nie pozwoli mi się potknąć, a co dopiero przewrócić.
- Oh, Katniss... – szepcze miedzy pocałunkami.
Tak bardzo się cieszę, że mogę mu dać powód do takiego szczęścia. Odsuwa się i patrzy mi w oczy. Oboje staramy się złapać oddech, ale na naszych twarzach goszczą uśmiechy. Peeta sunie jedną  dłonią na moje biodro, a potem na brzuch, gdzie się zatrzymuje. Spogląda na swoją dłoń po czym szepcze cicho.
- Witamy.
Słysząc to, całkowicie się rozklejam. Kładę rękę na jego dłoni i uśmiecham się szeroko.
O to właśnie chodziło!
- Jeszcze wczoraj nie sądziłem, e to będzie możliwe. – wyznaje.
Spoglądam mu w oczy i widzę szklące się na nich łzy.
- Ja też nie. Przyznaję, że to niesamowity prezent urodzinowy.
- Nie da się ukryć.
Zbliża się do mnie i całuje moją skroń z szerokim uśmiechem.

Tej nocy znowu śnię o tajemniczej dwójce dzieci. Tak, jak dawniej – jest ich dwoje. Dziewczynka i chłopiec. Chłopiec jest definitywnie młodszy, a rozszalałe blond loki podskakują wokół szarych oczu, kiedy biegnie wzdłuż strumienia. Dziewczynka ma ciemne włosy, które smaga wiatr, kiedy oparta o moje ramie śpiewa ballady z dwunastego dystryktu. Znam je wszystkie. Nagle dziewczynka milknie, wyciąga rękę i wyławia listek z moich włosów. Zaczyna obrywać go, ale nie powraca do śpiewania.
- Dlaczego przestałaś śpiewać? – szepczę.
- Kiedy tata do nas wróci, mamo? – pyta melodyjnym głosikiem. Nie ma więcej niż osiem lat, a w jej oczach błyszczy ledwie widoczny smutek.
- Niedługo, skarbie. – pocieszam ją słabym głosem.
- Ostatnio też tak mówiłaś. – skarży się. – Chcę, żeby już był w domu.
- Ja też... Wiesz, że nie lubi wyjeżdżać.
Spogląda na swój listek i ze złością rozrywa go na pół. Wyrzuca go w trawę i spogląda na mnie zbolałym wzrokiem.
- Ale nie ma go już tak długo! – zawodzi.
- Ja też za nim tęsknie. – mamroczę. – Ale nie jest daleko i niedługo wróci. Ma ciężki problem do rozwiązania w pracy. Wiesz o tym.
- A co można zrobić, żeby wrócił szybciej? – naciska.
- Hmm... Może, jeśli bardzo, bardzo mocno sobie tego zażyczysz...
- Bardzo, bardzo sobie tego życzę! – mówi z przejęciem.
- Życzenia czasem się spełniają.
To nie byłam ja, czy siedząca obok mnie córka. Głos pochodził zza moich pleców. Wciągam głośno powietrze i odwracam głowę w stronę osoby mówiącej. Peeta kuca kilka metrów za nami z delikatnym uśmiechem na ustach. Słyszę głos córki krzyczący „tata!”, kiedy rzuca się w jego stronę. Chłopcu udaje się ją usłyszeć i zaczyna biec w stronę mojego męża, który już trzyma jedną w niedźwiedzim uścisku. W ostatniej chwili odbija się od ziemi i ląduje prosto w otwartych ramionach Peety, który już czekał na odebranie kolejnego dziecka. Przytula ich mocno do siebie, a potok słów wypływa z ust każdego z nich w tempie tysiąca na minute. On słucha cierpliwie nie wypuszczając ich z objęć.
- Tęskniłem za wami. A teraz przywitam się z mamusią, dobrze? – mówi ciepłym tonem.
Oboje niechętnie się od niego odsuwają, a ja podnoszę się z koca i zbliżam się. On Też wstaje. Dzieci zbiegają do strumienia, aby przynieść znalezione przez dziewczynkę rano błyszczące kamyki.
Uśmiech sam wypełza mi na usta, kiedy niechciana łza spływa mi po policzku. Rozkłada ramiona, a ja od razu się w nich znajduję. Potem całuje mnie przeciągle i długo, jakby przez ten jeden pocałunek chciał nadrobić wiele tygodni rozłąki. Czerpię przyjemność z wtulania się w jego ramiona zupełnie, jak za każdym razem, ale teraz zdaję się potrzebować tego dużo bardziej. Już od dawna nie byliśmy rozdzieleni na tak długo.
- Wróciłeś wcześniej...
- Tak. Miałem serdecznie dosyć tego śmierdzącego Kapitolu. Mam okropnie dosyć tego miasta. – wyznaje. – No i... Tęskniłem za wami zdecydowanie zbyt bardzo.

Sceneria się zmienia.

- Mamo... Mamo... – słyszę ciche pojękiwanie.
Uchylam oczy i zauważam twarz dziewczynki o niebieskich oczach. Podnoszę się powoli i przecieram oczy. Spoglądam w bok. Peeta śpi spokojnie wyczerpany po podróży.
- Co się dzieje? – pytam.
- Przyśnił mi się koszmar. – mówi. – Pomożesz mi go odpędzić?
- Oczywiście.
Drepcze za mną powoli trzymając w ręce swojego misia. Kładę ją do łóżka i przysiadam na jego kancie. Ona wyciąga się i przeciąga po czym kładzie głowę na poduszce i ziewa.
- Zaśpiewasz coś? W oddali łąki, może?
- Dobrze. – odpowiadam. – Deep in the meadow... Under the willow...
Under the willow...
Under the... Willow.
Willow.

Budzę się nagle. Oczy mam spowite mgłą. Przecieram je raz za razem, a słowo ciągle huczy mi w głowie. Kładę rękę na brzuchu i podnoszę się do pozycji siedzącej.
- Willow. Masz na imię Willow. Będziesz mieć na imię Willow.

9 komentarzy:

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.