niedziela, 22 listopada 2015

132. Radosne wieści

Witam!
Prosiliście o coś dłuższego, więc proszę.
Kosogłos zainspirował mnie do napisania dzisiejszej notki.
Zapraszam do komentowania.
- Tina
##########################################################

Opieram się o balustradę schodów i zwracam twarz ku sufitowi. A więc to tutaj spędzę najbliższy rok...
Domek nie jest tak wielki, jak w wiosce zwycięzców. Nie potrzeba nam tyle miejsca. Zamiast siedmiu pokoi są trzy plus salon.
Nie widziałam nigdy chociażby zdjęcia tego miejsca, a mimo to czuję, że szybko się przyzwyczaję. Ten dom – położony na obrzeżach Londynu, jest w każdym stopniu tak idealny, jaki mógłby być. Ściany z drewna, ceglany kominek, ciepłe kolory, dużo roślin.
Prim by się tu spodobało, myślę i od razu popadam w lekki smutek. Zamykam oczy i potrząsam głową, aby odgonić wspomnienia mojej siostry stającej w płomieniach. Byłam tak blisko niej... Gdybym od razu pobiegła, chwyciła ją za ramię... Nie... Nic nie mogłam zrobić.
Peeta pochodzi do mnie i kładzie mi rękę na plecach.
- Podoba ci się? – pyta miękko.
- Idealnie. – odpowiadam nie zdolna do uśmiechu. Jestem, jak otwarta księga.
- Co się stało?
- Nic... Po prostu... Prim by się utaj spodobało. – szepczę niemal niesłyszalnie. Łzy stają w moich oczach. Tak dawno nie płakałam za siostrą.
Peeta przyciąga mnie do siebie i przytula mocno. Kładę głowę na jego ramieniu i pozwalam kilku łzom spłynąć po policzkach i splamić mu ubranie.
- Gdybym tylko mógł jakoś uśmierzyć twój ból...
- Po prostu zostań. Zostań ze mną. – szepczę mu w szyję.
- Zawsze, skarbie. Zawsze...

Przechadzam się dookoła.  Staram się zwiedzić wszystko jak najlepiej. Jest tu przepięknie. Nie tylko w domu. Można by myśleć, że  cała cywilizacja jest oddalona o setki kilometrów. W zasięgu wzroku znajduje się tylko duża polana i las, a dalej przepływa rzeka.
Starałem się, abyś czuła się tutaj jak najlepiej, powiedział Peeta, kiedy tylko przekroczyłam próg.
Stojąc po środku kuchni zaglądam za okno wychodzące na polną drogę i podjazd. Peeta wymienia uprzejmości i żegna ludzi, którzy przywieźli nasze rzeczy. Podaje mu rękę i potrząsa nią delikatnie.
Odchodzę od okna i niechcący trącam pośladkiem krzesło przystawione do wyspy. Odwracam się i zauważam kopertę leżącą na wyspie. Bielusieńka i idealna z dwoma nazwiskami na przodzie. W prawym dolnym rogu Katniss Everdeen, a w lewym górnym  Gale Hawthorne.
Patrze się na kopertę niczym na broń. Gale? Co Gale mi napisał? Decyduję się na nie wnikanie. To nie ważne chwilowo. Chwytam kopertę i chowam ja w kieszeni kurtki mojego ojca, którą wieszam na wieszaku. Słyszę odgłos otwieranych drzwi. Peeta wchodzi do środka i spogląda mi w oczy.
- Bierzmy się do roboty.
Zaczynamy od kuchni. Niespiesznie wypakowujemy kolejne kartony pełne kubków i talerzy. Praca idzie powoli, ale przed wieczorem zostaje nam tylko sypialnia. Wyciągam ubrania jedno po drugim, kiedy odzywa się Peeta.
- Co to?
Spoglądam na niego. Trzyma w rękach szkatułkę, w której trzymam kilka ważnych dla mnie rzeczy. Chwyta w palce naszyjnik ze zdjęciami mamy, Prim i Gale’a i unosi go do góry. Przygląda się uważnie wisiorowi.
- Nie podarowałaś go Posy? – pyta skonsternowany.
- Nie mogłabym. – przyznaję. – Dałam jej replikę.
Kiwa głową po czym odkłada wisiorek na miejsce. Następnie jego palce trafiają na perłę. Unosi ja do twarzy i przygląda się uważnie.
- Dałem ci ja podczas ćwierćwiecza. Prawda czy fałsz?
- Prawda. – mówię i uśmiecham się smutno. – Pomagała mi przebrnąć... przez to wszystko.
Kładę dłonie na spodniach i ścieram z nich pot. Złe wspomnienia na chwilę powracają. – Była dla mnie cząstką ciebie.
Jego twarz łagodnieje. Odkłada szkatułkę, w której znajduje się jeszcze broszka i spadochron na stoliczek nocny i wyciąga ku mnie ręce. Bez wahania wstaję i rzucam się w jego stronę. Potrzebuję jego bliskości teraz bardziej niż kiedykolwiek. Tuli mnie mocno do piersi i zanurza nos w moich włosach.
- Jak myślisz... To kiedyś zniknie? – pyta.
- Nie sądzę.


Dwa tygodnie mijają powoli. Nudzę się, kiedy Peeta jeździ do parlamentu czy pałacu i przez parę godzin muszę radzić sobie sama. Szczerze, to jest to okropnie nudne. Uczę się więc gotować z książki kucharskiej mamy, czytam co wpadnie mi w dłoń i już od lat nie byłam tak dobrze zaznajomiona z sytuacja polityczną w Panem.  Staram się zagospodarować wolny czas i notuję w pamięci, aby przywieźć z dwunastki więcej książek. Kilka razy dzwonią. Johanna, Annie, mama, Bariel, a nawet Beetee. Nawet doktor Aurelius postanowił sprawdzić moją sytuację psychiczną.
W każdym razie z wielkim utęsknieniem wyczekiwałam wycieczki do dwunastki.

kiedy wpadłam Johannie w ramiona, to przez długi czas nie mogła się ode mnie uwolnić. Jej córeczka także widocznie się stęskniła, bo zaczęła wymachiwać rączkami w kierunku Peety i płakać błagalnie. Rozpromieniła się, kiedy mój mąż wziął ją na ręce. Popołudnie spędziliśmy z rodziną Johanny i śliską Sae.
Teraz siedzę tu... Po raz kolejny. Odrętwiała i niewyspana, ale pełna nadziei. Dzisiaj są moje urodziny. Peeta obudził mnie śniadaniem do łóżka, ale znowu miał dużo do zrobienia w związku ze sprzedażą piekarni.  Gabinet doktor Evans pierwszy raz nie jest pusty. Siedzą tu jeszcze dwie szepczące między sobą kobiety, które udają, że nie ignorują. Ich co chwila odwracające wzrok oczy mówią jednak coś innego. Doktor Evans wywołuje mnie pierwszą, abym poznała wyniki badań. Dzięki bogu, bo o mały włos nie poprosiłam ich, aby przestały się na mnie gapić.
Siadam na przeciwko rozpromienionej doktor Evans.
- Jak się pani czuje?
- Dobrze.
I tu się gadka szmatka kończy. Kobieta spogląda na monitor przed sobą i wodzi wzrokiem po literach. Trwa to dosyć długo. Patrzy tam i patrzy, jakby szukała czegoś, czego tam nie ma.
A jednak, myślę. Nie ma na co liczyć.
Nagle Evans unosi brwi szeroko i spogląda w moją stronę, potem zwraca swoja uwagę ponownie na monitor.
- Pani Mellark... Jest pani w ciąży.
Zajmuje mi to kilka chwil zanim rozumiem co powiedziała, a właściwie bardziej zaczynam pojmować, a nie rozumieć. Mózg przetwarza informacje, zaczyna boleć mnie głowa. Doktor Evans kipi ze szczęścia, ale mnie kompletnie zatkało.
Udało się? Naprawdę się udało? Nieświadomy szeroki uśmiech wypływa mi na twarz, a moja ręka sama unosi się do brzucha.
Jestem w ciąży...
Przed oczami staje mi obraz małej dziewczynki bawiącej się w chowanego ze mną i z Peetą w ogrodzie. To dziewczynka z moich snów. Ciemne włosy, niebieskie oczy i szeroki uśmiech, który topi lód każdego serca.  Uśmiech, który powoduje, że nawet moje, poranione i skute lodem serce topnieje i ponownie zaczyna bić.
- Gratulacje!
Nie wiem czy na pewno, ale chyba ustalamy datę kolejnego spotkania, a ja dostaję w podarunku wydruk wyników badań, których ani ja ani nikt inny oprócz doktor Evans nie będzie potrafił rozszyfrować.
dziecko... Będę miała dziecko. Dziecko Peety. Moje oczy nieustannie zachodzą łzami na nowa, a ja nie mogę się otrząsnąć. Nagle czuję tak bezgraniczną miłość do tego maleństwa, jaką czułam do Prim. Uczucie, że muszę je chronić, chociaż musiałabym poświęcić wszystko co tylko mam.

Nagle znajduję się z powrotem w wiosce zwycięzców. Poranne, majowe słońce opada na moją skórę i mam wrażenie, że dodaje mi odwagi. Aż zdziwiona jestem tym, że brak we mnie wątpliwości. Zero.
Jak powiedzieć o tym Peecie? Wymyślić coś specjalnego czy po prostu mu o tym powiedzieć?
Żużel głośno chrzęści mi pod stopami, kiedy zbliżam się do schodów domu. Słyszę zza pleców wołanie.
- Katniss!
Odwracam się tak szybko, że splecione w warkocz włosy boleśnie uderzają mnie w twarz. Mama stoi w bramie wioski i uśmiecha się. Zbiegam po schodach prosto w jej stronę. Biegnę tak szybko, że o mały włos nie potykam się o własne nogi. Oplatam mamie ręce na szyi i przytulam ją mocno.
- córeczko... – szepcze i odwzajemnia uścisk. – Wszystkiego najlepszego. Masz dwadzieścia jeden lat. Czujesz się już stara?
Śmieję się cicho.
- Już nawet siwieję.
Odsuwam si od niej. Nie widziałyśmy się od wielu miesięcy i dobrze jest ją znowu widzieć. Mama przygląda się mnie z uwagą.
- Wyrosłaś na tak dzielną kobietę... Żałuję, że przegapiłam większość twojego dorastania.
- Byłaś chora. – bronię jej.
- To mnie nie usprawiedliwia. – mówi z żalem.
Patrzę na nią ze zbolałą miną. Ma nie całe czterdzieści pięć lat, a wygląda na dużo mniej. Zmarszczki w kącikach oczu i pierwsze oznaki siwizny to jedyne, co może odznaczyć jej wiek. Chwytam ją spontanicznie za rękę i pociągam.
- Chodźmy... napijemy się czegoś.
Peety nie ma w domu. Spodziewałam się tego. Pewnie jeszcze przez jakichś czas nie będzie dostępny.
Siadamy przy stole w jadalni, a ja nalewam nam obu po kubku herbaty ziołowej i stawiam parujące kubki na stole. Mama bierze łyk i uśmiech się lekko.
- To napój z mojej książki kucharskiej.
Nie jestem pewna, ale chyba się rumienię.
- Co się u was tutaj dzieje? Jak Peeta? Podoba ci się w Wielkiej Brytanii?
- Z Peetą wszystko w porządku, a Anglia jak na razie nie wyróżnia się niczym poza piękną naturą. Wszystko spowite już jest zielenią.
Gadka szmatka. Wymieniamy się nic nie znaczącymi wiadomościami, Dowiaduje się, że mama spotkała Vicka, który przyjechał ją odwiedzić.
- On ma już siedemnaście lat, a ty.. Dwadzieścia jeden. Zanim się obejrzę maleńka Posy będzie szła na studia, a Rory się ożeni...  – mówi tęsknie i wzdycha.
Kładę rękę na jej dłoni i ściskam. Mama spogląda w moje oczy i uśmiecha się delikatnie.
- tak szybko wszyscy rośniecie. Nie nadążam za tym, bo jedyne co robię cały czas, to praca. Za rzadko was widuję i po prostu nie jestem w stanie... – ociera łzę.
Uśmiecham się smutno. To prawda. Tak dawno nie widziałam mamy. Miesiące mijają tak szybko.
- Za miesiąc minie pięć lat od pierwszych  igrzysk...
- Tak... Dwa lata od waszego ślubu, trzy od wojny i... Śmierci...
- Prim. Prim, Finnicka, Boggsa, Coin, Snowa i całej reszty. – mówię z taką szybkością, że wymówienie tych wszystkich imion nie sprawia mi zbyt wielkiej trudności. – Było ich tak dużo.
- Dziesięć lat od śmierci waszego ojca...
- Dwa od śmierci Haymitcha. – dodaję.
- To zabawne, ale ciągle mam wrażenie, że pustka w domu jest spowodowana tylko tym, że ty polujesz lub jesteś u Haymitcha lub Peety, a Prim jest w szkole... Że Hazel Hawthorne ciągle opiekuje się dziećmi i śpiewa im kołysanki na dobranoc, a za kilka tygodni będzie następne losowanie. – szepcze i spuszcza wzrok.
Proszę... Mama jest w dwunastce od zaledwie godziny, a już obudziłam w niej te wszystkie złe wspomnienia. To powoduje, że moja propozycja o powrocie do dwunastki wydaje mi się okropnie głupia.
- Ja też czasami się czuję podobnie.
Zapada cisza, a my oddajemy się myślom o tym, co minęło. Mówią, żeby nie wracać do przyszłości, a doktor Aurelius szczególnie wiele razy mi to powtarzał, ale moim zdaniem trzeba czasami zajrzeć w tamtą część swojego umysłu. Trzeba wspomnieć ludzi, których się utraciło i ukochanych, których już się nie zobaczy.
Słyszę dźwięk otwieranych drzwi i domyślam się, że to Peeta. Słychać doskonale jego ciężkie kroki.
- Katniss?
- Tutaj! – odkrzykuję.
Mama wstaje i kieruje się w stronę korytarza. Wtóruje jej. Na widok Peety mama uśmiecha się szeroko.
- Pani Everdeen... – wita się mój mąż.
- Oh, Peeta. – szepcze mama i przyciąga go do siebie. Peeta obejmuje ją z uśmiechem na ustach. Po chwili odsuwają się od siebie i mama przygląda mu się uważnie.
- Wyglądacie oboje jakoś tak inaczej... Doroślej. – przyznaje.
- Cóż, nie widzieliśmy się spory kawał czasu.
- No tak... Ach, jak ten czas leci. Mam zamiar za chwilę odwiedzić Johannę i zerknąć na zdrowie Silvi... A ona ma już prawie rok! – dziwi się.
To się mamie wzięło na wspominanie.
- Fakt, mnie też to jakoś szybko umyka. – przyznaje Peeta po czym podchodzi do mnie i cmoka mnie czule w usta. Celowo unikam jego wzroku, aby nie wyczytał z moich oczu jakie wieści mam mu do przekazania. Cieszę się, że mama chce nas na chwilę zostawić.
- Idź... Jak wrócisz to zjemy jakichś lunch i pogadamy więcej. – mówię.
Mama odwraca się do mnie.
- Załatwię to szybko, szczerze, to kompletnie o tym zapomniałam. – mówi. – Wrócę niedługo i wtedy weźmiemy się, jak należy za świętowanie twoich urodzin.
Kiwam głową i uśmiecham się do niej.
Kiedy zamyka za sobą drzwi Peeta niemal natychmiast odwraca mnie ku sobie i patrzy mi głęboko w oczy. Kiedy opuszczam wzrok chwytam mnie za brodę i pociąga ją ku górze. Cóż, trzeba zrezygnować z próby zaskoczenia go w jakichś kreatywny sposób, bo czuję, że jeśli zaraz mu nie powiem, to nie wytrzymam.
Jego czy pełne są chłopięcej nadziei. Wyobrażam sobie, jak zareaguje dokładnie w chwili, kiedy mówię.
- Udało się. Będziemy rodzicami.

12 komentarzy:

  1. Kilka godzin temu byłam na filmie, teraz to...... Dziewczyno, jesteś cudowna <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś znalazłam twój blog i uważam że jest najlepszy ze wszystkich jakie czytałam. Masz fajne pomysły i oby tak dalej. Fajnie by było gdybyś dodawała opowiadania częściej ale rozumie że każdy ma tez inne zajęcia.
    Pozdrawiam Monisia

    OdpowiedzUsuń
  3. Znalazłam ten blog tydzień temu. Walisz dużo byków ortograficxnych ale poza tym jest...cudownie. Wciągnęłam się na amen!
    Tak przy okazji...przed chwilą czytając rozdział zerkałam w telewizor i dostałam minizawału widząc Peetę...to Josh grał w jakimś innym filmie��

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskie <3
    Zapraszam do mnie
    katnissipeetadalszelosypowojnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Boskie <3
    Zapraszam do mnie
    katnissipeetadalszelosypowojnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Proszę o całkowitą szczerość w komentarzach. Pozwalam na wszelką krytykę, ale proszę wstrzymać się przed wulgaryzmami i treściami urażającymi. Poza tym możecie mi napisać co chcecie, a nie obrażę się.