Witam! Zapraszam do czytania i komentowania. Wiem... Wiem... Ponad cztery tygodnie...
Nie mam w domu internetu i jest to po prostu katastrofa. Już wracam do blogowania.
Nowy rozdział, jak zawsze w środę.
-Tina
#######################################################
Królicze mięso skwierczy przyjemnie piekąc się nad ogniem. Ślina napływa mi do ust.
Szacuję, że do trzynastki zostało mi zaledwie dziesięć do dwudziestu kilometrów, ale jestem tak obolałą, że zapewne nie dam rady już dzisiaj się tam dowlec.
Przez ostatnie dwa i pół dnia maszerowałam wytrwale przez las i dzisiaj, kiedy słońce zaczęło opadać zdecydowałam się na pierwszy od świtu postój.
Ściągam mięso z ognia i zmuszam się, aby poczekać aż ostygnie zanim zacznę go jeść. Plastikowa butelka i torba myśliwska, nóż oraz łuk okazały się jedynymi potrzebnymi mi przedmiotami. Sucha na wiór trawa łatwo się rozpala, a o zwierzynę tu nie trudno.
Zmęczenie i ból w kościach są coraz bardziej uciążliwe, ale fakt iż już niedługo dotrę na miejsce daje mi poczucie triumfu, które zdaje się łagodzić skurcze i zakwasy.
Zatapiam zęby w fantastycznie tłustym mięsie i wzdycham z zadowolenia. Głód doskwierał mi od rana, ale uparcie nie chciałam się zatrzymywać. Teraz, kiedy wreszcie mogę napełnić brzuch zachowuję ostrożność. Nie mogę przesadzać z jedzeniem. Przypominam sobie jak dużą porcję jedzenia zazwyczaj jest idealną dla mnie podczas posiłków i staram się trzymać takiej samej ilości. Mój żołądek protestuje i domaga się większej ilości, ale wiem, że to mi wystarczy. Chowam resztę upieczonego mięsa, ale decyduję się na małe jabłko, które odwróci uwagę moich wnętrzności.
Hmm... Zmrok jeszcze nie zapadł. Mogłabym przy odrobinie wysiłku pokonać resztę w około trzy godziny.
Wstaję. Nie mogę się teraz poddać.
***PEETA***
- Peeta, to nie ma sensu. - mówi do mnie.
Chwyta mnie za ramiona i potrząsa mocno. Mroczki przed oczami opadają, ale nadal mam przed oczami widok jej martwego ciała rozszarpywanego przez niedźwiedzia.
- A co jeśli ona po prostu nie żyje? - pytam łamiącym się głosem ze wzrokiem wbitym w przestrzeń.
- Przestań! - krzyczy i uderza mnie.
Słyszę płacz w jej głosie. Odzyskuję przytomność i spoglądam na nią. Nie wiedziała w jakiej sytuacji aktualnie się znajdujemy. Skąd miała wiedzieć? Kto miał ją powiadomić? Wszystkie takie rzeczy wyleciały nam z głowy.
Annie płacze. Spoglądam na nią i odrywam jej ręce od swoich ramion po czym kładę je sobie na biodrach i przytulam ją mocno do piersi. Jestem bliski łez. Annie bez pohamowania wylewa łzy na moją koszulkę, a ja ledwo to zauważam, bo oczy mojej wyobraźni wolą podrzucać mi okrutne przebłyski snów, w których jest sama w lesie w tę noc, kiedy ODeszła i starała się bronić przed napastnikiem, który napadł na nią od tyłu.
Potrząsam głową.
- Przeszukiwaliśmy las przez ostatnią dobę. Sprawdziłem każdy cholerny kamień w obrębie dwudziestu kilometrów i nigdzie nie widać nawet jej śladu. Policja przejęła inicjatywę dwie godziny temu i ciągle jej szuka, ale nic nigdzie... - w gardle staje mi gula i nie mogę jej przełknąć.
- Boże... - płacze Annie. - Boże... jej mogło się coś stać. Coś okropnego.
Nie wytrzymuję z mojego gardła wydobywa się głośny jęk.
Anni odsuwa się na długość ramienia i spogląda mi w oczy. Jej wykrzywiona twarz wydaje się być u szczytu wytrzymałości.
Gdzie ona może być?
Gdzie poza dwunastką mogła się zapuścić tak, aby do tej pory nie wrócić?
Gdzieś z tyłu głowy słyszę głosik szepczący dwa imiona. Bonnie i Twill... Bonnie i Twill.W jednej chwili rozchylam usta ze zdziwienia.
Trzynastka.
Ale po co miałaby się tam zapuszczać? Dlaczego miałby tam...
GALE!
W ciągu sekundy wyciągam z kieszeni telefon i wystukuję numer.
- Asher? Skontaktuj się z trzynastką. Spytaj c\zy tam jest. - prawie krzyczę.
- Peeta? Em... Okej... Coś jeszcze? - pyta zdziwiony moją stanowczością.
- Jeśli jej tam nie ma przeszukajcie trasę pomiędzy trzynastką a dwunastką. Mam powody by myśleć, że gdzieś tam będzie.
***KATNISS***
Moje uda i łydki palą nieznośnie od nieustannego marszu. Postępuję nierozsądnie tak mocno się forsując, ale przerażenie, że mogę się wyminąć z moim przyjacielem popycha mnie na przód. Zmuszam swoje stopy do posuwania się na przód.
Nagle moje mięśnie zaciskają się kurczowo, kiedy moich uszu dobiega głośny pomruk. Ciałem i duszą zamieram i zaciskam palce na łuku.
Żadnych gwałtownych ruchów, przypominam sobie. Ciężko jest mi się zmusić do pozornie spokojnego odwrócenia głowy o dziewięćdziesiąt stopni.
Siedzi wpatrując się we mnie małymi oczami. Nie zatrzymuję na nim wzroku, wiedząc, że mogę go w ten sposób sprowokować.
Niedźwiedź. Szlak.
Powoli, bardzo powoli unoszę rękę i wyciągam z kołczanu dwie strzały. Zmuszając swoje mięśnie do współpracy umieszczam obie je na cięciwie i napinam ją. Odwracam się, cały czas zachowując ostrożność. Staram się dopatrzeć jakichś słabych punktów zwierzęcia. Jest do mnie odwrócone przodem. Niewiele się nad tym zastanawiając puszczam cięciwę i posyłam obie strzały w głowę zwierzęcia po czym nie patrząc czy trafiłam puszczam się biegiem.
Słyszę krzyki ćwiczących wieczorem rekrutów, a niedaleko błyszczą światła latarni.
Staję na palcie betonu na miejscu którego po raz ostatni widziałam wielką dziurę. To tu kręciłam propagitę z różami, a tam dalej Finnick opowiadał o Snowie, aby odciągnąć uwagę Kapitolu od żołnierzy, którzy ratowali Peetę, Johannę i Annie.
Docieram do strażników, który na mój widok chwytają za spluwy, ale nie wyciągają ich z pokrowców.
- Kim jesteś? - pyta jeden z nich.
Prostuję się z trudem i biorę głęboki wdech.
- Żołnierz Katniss Everdeen z drużyny 451 strzelców wyborowych.
Nie muszę długo czekać na reakcję. Widzę, jak przygląda mi się uważnie i widzę w jego oczach rozpoznanie. Drugi także chyba mnie rozpoznaje. Chcę już się odezwać, kiedy zza moich pleców dochodzi znajomy głos.
- Żołnierzu Everdeen?
Odwracam się i widzę York. Trenerkę, która przygotowywała mnie i Johannę do egzaminu, którego Johanna niestety nie zdała. Ciekawe czy ciągle lęka się wody.
York zbliża się do mnie. Obrzuca mnie badawczym spojrzeniem i chwyta mnie pod ramie. Daje rozkaz żołnierzom, aby otworzyli wrota.
Moje wcześniejsze zaskoczenie, że tak łatwo poszło mi dostanie się na teren trzynastki pryska. Szczęk tysiąca zamków i głośny alarm towarzyszy otwieraniu wrót grubych na pół metra i szerokich na dwa.
Nie powinnam być zdziwiona, że nic się nie zmieniło. Te same szare ściany i zimne pomieszczenia. York ciągnie mnie za sobą aż docieramy do komór mieszkalnych. Prowadzi mnie do komory Y i wprowadza do środka.
Ta komora nie różni się absolutnie niczym od komory, którą dzieliłam z Johanną poza tym, że stoi tu tylko jedno łóżko.
- Usiądź, żołnierzu. - komenderuje.
Zapomniałam już tej gadki mieszkańców trzynastki, gdzie co druga osoba jest komandorem lub żołnierzem.
- Chciałabym podać twoją obecność do dowództwa, ale coś mi mówi, że jesteś tu tylko przejazdem. Czego tu szukasz? - pyta. Obie siadamy.
- Przyszłam zobaczyć się z przyjacielem. - przyznaję.
- Przyszłaś? To znaczy pieszo? Z dwunastki? - pyta zaszokowana.
Potwierdzam.
- Kiedy masz zamiar wrócić do dwunastki?
- Zależy od tego czy...
- Howthorne jest tutaj. - zapewnia. Wyruszają z samego rana, ale ich trening jeszcze się nie skończył. Zaprowadzę cię do niego, ale najpierw podamy twoją obecność do dowództwa. Inaczej nie masz co liczyć na posiłek, żołnierzu.
- Tak jest.