Witajcie! Spokojnie, już wszystko jest.
Zapraszam do czytania i komentowania, a kolejna jak zawsze w środę.
Dajcie mi znać co myslicie w komentarzach.
- tina
##################################################
Nocne niebo rozciąga się nade mną, a ja prawie go nie widzę. Jest zasłonięte przez korony drzew. Denerwują mnie. Znaczy... drzewa. Chciałabym dzisiaj popatrzeć w niebo, policzyć gwiazdy, wypatrywać zorzy. Dobra... Zorze nie zdarzają się w dwunastym dystrykcie, ale poszukać chyba mogę.
- Gah! - warczę, kiedy wiewiórka przeskakuje pomiędzy drzewami w jednym miejscu, przez które przelatują promienie światła księżycowego.
Wszystko mnie denerwuje! Jestem taka wściekła.
Zrywam się na nogi, zła, że skała, na której siedziałam jest taka wilgotna. Mam ochotę na nią nakrzyczeć.
Ściskam broń w dłoni i ruszam na przód. Jestem już daleko od dystryktu. tak daleko, jak nigdy się nie zapuszczałam. Najpierw przez trzy godziny szłam aż dotarłam do jeziora, gdzie nie posiedziałam za długo. Niemal od razu ruszyłam na północ i przez następne pięć godzin maszerowałam wytrwale przed siebie płosząc swoim głośnym chodem wszystkie zwierzęta.
Potrzebuję samotności, mówię do siebie.
Znajduję się zapewne nawet i czterdzieści kilometrów od domu i już teraz czuję, że zrobiłam źle. Szłam przez ostatnie osiem godzin przed siebie nie zwracając uwagi na mijane miejsca. Totalnie nie wiem gdzie jestem, a zmęczenie zaczyna mi poważnie doskwierać. Coś w środku mówi mi, żebym już dalej nie szła. Coś mi mówi, że powinnam wrócić do domu, ale nie jestem gotowa na kolejne spotkanie z Peetą. Boli mnie pierś na samą myśl o nim i kierowana odruchem wyrzucam wszystkie myśli o nim z mojej głowy. Nie. Nie mogę wrócić, myślę.
Muszę jednak myśleć praktycznie. Zastanawiam się nad własnym położeniem.
Kiedyś w rozmowie z pilotem poduszkowca wyjawił mi on, że poduszkowce latają zazwyczaj średnio dwieście pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Biorąc pod uwagę, że podróż z trzynastki do dwunastki zajmowała trzy kwadranse, to za kilkanaście kilometrów powinnam być już w jednej trzeciej drogi. Obrałam dobry kierunek, więc za dwa dni powinnam tam dojść. Wiązałoby się to jednak z utrzymywaniem szybkiego tępa, a do tego musiałabym zadbać o sen, ogień i żywność, co zapewne opóźni moje dotarcie o jeszcze jeden dzień.
jestem gotowa podjąć wyzwanie, ale mój entuzjazm osłabia ciche pytanie z tyłu mojej głowy.
- Ale po co ja mam tam iść? - pytam na głos.
Wszystko we mnie automatycznie cichnie. Nie mam nikogo w trzynastce, kogo mogłabym odwiedzić czy z nim porozmawiać. Krzyżuję ręce na piersi.
nagle wpada mi do głowy myśl.
GALE!
Wyjechał dopiero dzisiaj. Zapewne zanim gdzieś wyruszy przeszkolą go od nowa, a gdzieżby mieli to zrobić, jak nie w trzynastce?
Wizja dawno nie odwiedzanego przeze mnie dystryktu majaczy mi przed oczami. Królicza nora pozbawiona okien, położona nisko pod ziemią i zaopatrzona we wszelaką broń, jaka kiedykolwiek została skonstruowana. Wzdrygam się.
Może zdążę dotrzeć do trzynastki zanim Gale i jego ekipa wyjadą. Może zobaczę go jeszcze jeden raz zanim...
Dopadnięta przez falę podekscytowania ruszam przed siebie zdeterminowana, że przejdę dzisiaj jeszcze dziesięć kilometrów zanim położę się spać.
A co do Peety, to jeszcze kilka dni rozłąki chyba dobrze nam zrobi, a ja będę miała czas na przemyślenia.
***PEETA***
Przeciągam czarną linię wzdłuż nosa i zaokrąglam ją na samym końcu. Staram się odtworzyć światło słoneczne prześwitujące przez włosy i padające na zaróżowione policzki. Nie wiem dlaczego, ale mam ochotę domalować łzy. To ten jej obraz ciągle widnieje przed moimi oczami i nie potrafię przypomnieć sobie, jak wyglądał jej promienny uśmiech. Nie potrafię odtworzyć widoku jej ust nie wykrzywionych w geście pogardy.
Ramie mi drętwieje od ciągłego trzymania pędzli w górze. Z resztą... Nie tylko ramie.
Mam ochotę się poddać. Czuję się okropnie nie potrafiąc odtworzyć z pamięci jej uśmiechu. Odkładam pędzel.
To dla mnie zbyt wiele.
***KATNISS***
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Kolejne dziesięć kilometrów okazuje się prawdziwą mordęgą. Czuję ból w kostkach, udach, pośladkach,a nawet kręgosłupie.
Nie potrafię dalej iść. Zatrzymuję się i rozglądam za odpowiednim do spania drzewem. Znajduję jedno z konarami około pięć metrów nad ziemią. Powinien wystarczyć.
Wdrapuję się na samą górę i stękając siadam na twardej korze,
Ból odciąga moją uwagę od wszystkiego co nim nie jest. Na szczęśćcie noc była ciepła, a za horyzontem widać już świt. Nocne stworzenia kładą się spać, a ja wraz z nimi.
***PEETA***
- Nie ma? - pyta z uniesionymi brwiami.
Potakuję wzdychając. Johanna rozgląda się dookoła,jakby chciała się upewnić czy mówię prawdę po czym zatrzymuje swój wzrok na mnie.
- Kiedy wyszła?
- Wczoraj. Jakieś pół godziny po tym, jak wróciłem. - wyjaśniam.
- Pokłóciliście się?
Ach...
- A czego innego się spodziewałaś? - pytam ironicznie.
Pocieram palcami skronie starając się uspokoić.
- Peeta... Starałeś się z nią skontaktować?
Wzdycham. Johanna przestępuje nerwowo z nogi na nogę.
- Nie. znikała już przecież, a za każdym razem wychodziło na to, że jestem nadopiekuńczy. Poza tym widziałem jej telefon przy łóżku.
Johanna wzdycha ciężko. Zamykam oczy i przypominam sobie sytuację po naszej kutni.
- Katniss, ja... Ja nie chcę, żebyś teraz odchodziła. - powiedziałem, kiedy wzięła w rękę łuk.
Spojrzała na mnie z jadem w oczach, którego pozazdrościłaby jej moja matka. Zacisnęła zęby i schyliła się, żeby zawiązać buty.
- Nie ODchodzę. - powiedziała. - Ja WYchodzę. Muszę to przemyśleć, Peeta i ty chyba też.
Wstała. Spojrzała na mnie i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Wściekłość nie znikała z jej oczu.
- Uważaj na siebie, skarbie. - wyszeptałem.
Jej wzrok zmiękł. W ułamku sekundy zniknął z nich jad i pogarda.
- Będę. - powiedziała i znowu przybrała wrogą minę.
Odwróciła się i WYszła. Ja jednak czułem się, jakby ODeszła.
czwartek, 20 sierpnia 2015
środa, 12 sierpnia 2015
123. Ochrona
Witajcie!
Wiem, wiem, krótko. Nowa notka w środę i tym razem duga, obiecuję!
- Tina
#########################################
Ciepa woda pozwala mi na chwile zapomnieć o wszystkim co ma się zdarzyć. Zastanawiam się mimowolnie co mu powiem. Czy improwizacja tym razem wystarczy?
Wzdycham głośno. Czar, dzięki któremu nie myślałam o zbliżającym się wieczorze prysł i nawet masująca mój kark woda nie ma szans na ponowne wyczyszczenie mojego mózgu.
O czym właściwie będziemy rozmawiać?
Prycham głośno. Przecież możliwe, że nie dam rady wykrztusić chociażby słowa.
Pocieram włosy dłońmi wmasowując w nie szampon. Czy zapyta mnie o mnie czy raczej...
NIE!, krzyczę kategorycznie w myślach. Nie. Nie myśl o tym.
Ale jak do cholery mam o tym nie myśleć? Ta sytuacja kompletnie nie ma dla mnie sensu. Wszystko jest za trudne do przemyślenia.
Trudne...
Nazywam się Katniss Mellark.
Brałam udział w głodowych igrzyskach.
Już nie jestem kosogłosem.
A może jestem?
W pewnym sensie zdradziłam mojego męża...
Urywam w myślach właśnie w tym miejscu. Nie mogę już dalej myśleć.
Opieram się czołem ścianę i zaciskam powieki. Co ja zrobiłam, myślę. Ciężar mojej głupoty przygniata mnie.
Przysięgałam... Przysięgałam wierność i uczciwość. A kilka godzin temu beztrosko złamałam tą przysięgę wściekła na Peete chcąc się na nim odegrać.
Jak ja się mam mu do tego przyznać?
Nie przyznawaj się, mówi cichy głosik w mojej głowie. Wszystko tylko pogorszysz.
Nie przyznawać się? To spowoduje, że wszystko tylko się pokomplikuje. Ale z drugiej strony jak mam mu powiedzieć o pocałunku.
Niby to nic wielkiego. Z resztą to Gale mnie pocałował, ale im dłużej o tym myślę zdaję sobie sprawę, że to nie był TYLKO pocałunek. W pewnym stopniu mi się to podobało i przecież chciałam się na nim odegrać. Oddałam tamten pocałunek nie dlatego, że czułam coś jeszcze do Gale'a... Tylko dlatego, że chciałam zemsty.
To czyni ze mnie chyba najgorszą dziewczyną na świecie.
Woda skapuje po mojej brodzie mieszając się ze łzami.
***Perspektywa Peety***
Zdarzało mi się już parę razy pożądanie denerwować, ale w tej chwili mam wrażenie, że te nerwy mnie zjedzą.
Powoli i niepewnie kładę dłoń na klamce. Siedem oddechów później przekręcam ją i wchodzę do środka.
Teskiniłem za tym domem. Za całym tym zapachem i poczuciem, że jest się na właściwym miejscu. Powoli ściągam płaszcz i pozwalam mu zawisnąć na moim ramieniu. Idę powoli przez korytarz i wchodzę do kuchni. Jest pusta. W całym domu panuje cisza. Wycofuję się na korytarz i idę na wprost do salonu.
W kominku nie pali się ogień, ale sofa jest owszem zajęta.
nie wygląda źle, tak jak sobie wyobrażałem. Wręcz przeciwnie. Wygląda świeżo.
Jednak na jej twarzy widać głębokie zmęczenie i już chcę wyszeptać jakieś powitanie, lub coś zabawnego, co rozluźniłoby atmosferę, kiedy z moich ust wydobywa się pierwsze pytanie, jakie nasuwają moje usta.
- Skąd on wiedział?
Żałuję swoich słów jeszcze zanim kończę mówić. Katniss wydaje się być mocno rozczarowana. Zaciska mocno usta we wściekłym grymasie.
- Witaj. Tak, wszystko u mnie dobrze, dzięki, że pytasz. Mnie też miło jest cię widzieć.
Sycząca ironia z jej głosu mówi mi, że nie mam co liczyć na pocałunki i wyznania miłości. Nieźle sobie nagrabiłeś, szepcze głosik w mojej głowie. Ma racje...
- Skąd Gale się dowiedział o tej akcji, i że mam zamiar wziąć w niej udział?
STUL, PYSK!
Katniss znowu zaciska zęby.
- Mówi ci coś imię Hilch?
A więc to Hilch... Zdrajca! Prosiłem go o zachowanie dyskrecji!
Wypuszczam wstrzymywane dotychczas powietrze.
- Katniss... Ja...
- Peeta, przestań. - prosi i podnosi si ę z kanapy. Podchodzi do mnie szybkim krokiem. - Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. Co gdybyś zginął?
Jej głos się łamię, a do oczu napływają jej łzy. Mam ochotę wyciągnąć rękę i jej dotknąć, ale jest bardziej prawdopodobne, że mnie odepchnie niż, że cokolwiek polepszę.
Nie potrafię już przełknąć śliny. Poczucie winy daje po sobie znać. Widzę w jej oczach wyrzut.
- Czy pomyślałeś co by się ze mną stało, gdyby nagle ciebie na zawsze zabrakło? - pyta.
Pierwsza łza stacza się po jej policzku i skapuje z brody.
Chcę się odezwać, przeprosić, ale czuję się zbyt sparaliżowany.
- O czym ty myślałeś? - pyta.
- O tym, że muszę za wszelką cenę cię ochronić. - odpowiadam głośno. - Jedyną rzeczą, o której myślałem, to to, że oni cię skrzywdzili i mogą krzywdzić dalej.
Patrzy na mnie tym przeszywającym wzrokiem.
- A kto by mnie tutaj ochronił, jeśli ty byłbyś daleko?
Wiem, wiem, krótko. Nowa notka w środę i tym razem duga, obiecuję!
- Tina
#########################################
Ciepa woda pozwala mi na chwile zapomnieć o wszystkim co ma się zdarzyć. Zastanawiam się mimowolnie co mu powiem. Czy improwizacja tym razem wystarczy?
Wzdycham głośno. Czar, dzięki któremu nie myślałam o zbliżającym się wieczorze prysł i nawet masująca mój kark woda nie ma szans na ponowne wyczyszczenie mojego mózgu.
O czym właściwie będziemy rozmawiać?
Prycham głośno. Przecież możliwe, że nie dam rady wykrztusić chociażby słowa.
Pocieram włosy dłońmi wmasowując w nie szampon. Czy zapyta mnie o mnie czy raczej...
NIE!, krzyczę kategorycznie w myślach. Nie. Nie myśl o tym.
Ale jak do cholery mam o tym nie myśleć? Ta sytuacja kompletnie nie ma dla mnie sensu. Wszystko jest za trudne do przemyślenia.
Trudne...
Nazywam się Katniss Mellark.
Brałam udział w głodowych igrzyskach.
Już nie jestem kosogłosem.
A może jestem?
W pewnym sensie zdradziłam mojego męża...
Urywam w myślach właśnie w tym miejscu. Nie mogę już dalej myśleć.
Opieram się czołem ścianę i zaciskam powieki. Co ja zrobiłam, myślę. Ciężar mojej głupoty przygniata mnie.
Przysięgałam... Przysięgałam wierność i uczciwość. A kilka godzin temu beztrosko złamałam tą przysięgę wściekła na Peete chcąc się na nim odegrać.
Jak ja się mam mu do tego przyznać?
Nie przyznawaj się, mówi cichy głosik w mojej głowie. Wszystko tylko pogorszysz.
Nie przyznawać się? To spowoduje, że wszystko tylko się pokomplikuje. Ale z drugiej strony jak mam mu powiedzieć o pocałunku.
Niby to nic wielkiego. Z resztą to Gale mnie pocałował, ale im dłużej o tym myślę zdaję sobie sprawę, że to nie był TYLKO pocałunek. W pewnym stopniu mi się to podobało i przecież chciałam się na nim odegrać. Oddałam tamten pocałunek nie dlatego, że czułam coś jeszcze do Gale'a... Tylko dlatego, że chciałam zemsty.
To czyni ze mnie chyba najgorszą dziewczyną na świecie.
Woda skapuje po mojej brodzie mieszając się ze łzami.
***Perspektywa Peety***
Zdarzało mi się już parę razy pożądanie denerwować, ale w tej chwili mam wrażenie, że te nerwy mnie zjedzą.
Powoli i niepewnie kładę dłoń na klamce. Siedem oddechów później przekręcam ją i wchodzę do środka.
Teskiniłem za tym domem. Za całym tym zapachem i poczuciem, że jest się na właściwym miejscu. Powoli ściągam płaszcz i pozwalam mu zawisnąć na moim ramieniu. Idę powoli przez korytarz i wchodzę do kuchni. Jest pusta. W całym domu panuje cisza. Wycofuję się na korytarz i idę na wprost do salonu.
W kominku nie pali się ogień, ale sofa jest owszem zajęta.
nie wygląda źle, tak jak sobie wyobrażałem. Wręcz przeciwnie. Wygląda świeżo.
Jednak na jej twarzy widać głębokie zmęczenie i już chcę wyszeptać jakieś powitanie, lub coś zabawnego, co rozluźniłoby atmosferę, kiedy z moich ust wydobywa się pierwsze pytanie, jakie nasuwają moje usta.
- Skąd on wiedział?
Żałuję swoich słów jeszcze zanim kończę mówić. Katniss wydaje się być mocno rozczarowana. Zaciska mocno usta we wściekłym grymasie.
- Witaj. Tak, wszystko u mnie dobrze, dzięki, że pytasz. Mnie też miło jest cię widzieć.
Sycząca ironia z jej głosu mówi mi, że nie mam co liczyć na pocałunki i wyznania miłości. Nieźle sobie nagrabiłeś, szepcze głosik w mojej głowie. Ma racje...
- Skąd Gale się dowiedział o tej akcji, i że mam zamiar wziąć w niej udział?
STUL, PYSK!
Katniss znowu zaciska zęby.
- Mówi ci coś imię Hilch?
A więc to Hilch... Zdrajca! Prosiłem go o zachowanie dyskrecji!
Wypuszczam wstrzymywane dotychczas powietrze.
- Katniss... Ja...
- Peeta, przestań. - prosi i podnosi si ę z kanapy. Podchodzi do mnie szybkim krokiem. - Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. Co gdybyś zginął?
Jej głos się łamię, a do oczu napływają jej łzy. Mam ochotę wyciągnąć rękę i jej dotknąć, ale jest bardziej prawdopodobne, że mnie odepchnie niż, że cokolwiek polepszę.
Nie potrafię już przełknąć śliny. Poczucie winy daje po sobie znać. Widzę w jej oczach wyrzut.
- Czy pomyślałeś co by się ze mną stało, gdyby nagle ciebie na zawsze zabrakło? - pyta.
Pierwsza łza stacza się po jej policzku i skapuje z brody.
Chcę się odezwać, przeprosić, ale czuję się zbyt sparaliżowany.
- O czym ty myślałeś? - pyta.
- O tym, że muszę za wszelką cenę cię ochronić. - odpowiadam głośno. - Jedyną rzeczą, o której myślałem, to to, że oni cię skrzywdzili i mogą krzywdzić dalej.
Patrzy na mnie tym przeszywającym wzrokiem.
- A kto by mnie tutaj ochronił, jeśli ty byłbyś daleko?
środa, 5 sierpnia 2015
122. Rozładowany telefon
HEJ, KOCHANI!
W ZESZŁYM TYGODNIU BYŁAM W PODRÓŻY I DLATEGO NOTKI NIE BYŁO. WRACAM DO MOJEJ ZWYCZAJNEJ RUTYNY, CZYLI NOTKA W KAŻDĄ ŚRODĘ.
A więc następna notka - w środę.
-Tina
#####################################
Schodzi powoli ze schodów. Mój "towarzysz" raczej z obowiązku niż z wyboru.
Kiedyś Posy zabrała go ze sobą do jedynki. teraz to ja muszę zajmować się starym i grubym kotem.
Niemniej jednak przypomina mi on o Prim.
Moja siostra była za tym, aby go zatrzymać i wyleczyć, ja zaś chciałam utopić go w garnku i do dzisiaj żałuje, że tego nie zrobiłam.
Były lepsze i gorsze momenty między nami, ale Jaskier na pewno nie ma ochoty zostawać u mnie bez Prim i Posy. Nawet mi go szkoda. Nie cierpię tego sierściucha z całego serca, ale nigdy bym go nie skrzywdziła.
- czego chcesz? - pytam obojętnie.
Spogląda na mnie swoimi świecącymi oczami i miauczy niczym mały kociak.
Z góry wiem, że nie zdołałby zamiauczeć, a tym bardziej otrzeć się o moje stopy, gdyby nie stały koci problem - głód.
Krzywię się. Wyciągam z lodówki porcję wątróbek i stawiam ją przed nim. Nigdy nie podałabym mu kapitolińskiego jedzenia dla pupili. Coś jest z nim nie tak.
Jaskier nie bawi się w przeżuwanie. Łyka wszystkie trzy kawałki mięsa w rekordowym czasie i syczy w moim kierunku. Chętnie kopnęłabym ten jego rudy ogon, ale powstrzymuje mnie myśl o możliwym kontrataku.
- Jedyne co cię ratuje, to fakt, że nie paskudzisz. - warczę.
Kot ponownie syczy i kolebiąc się podbiega do okna, po czym wskakuje na parapet i znika.
Zgodziłam się, żeby ten piekielny kot tutaj został, ale minął już miesiąc, a ja nie mogę dłużej znieść jego obecności.
Słyszałam, że jeden ludzki rok odpowiada siedziom kocich, więc Jaskier liczy już sobie około pięćdziesięciu lat.
- Jeszcze trochę i zrobię z ciebie zupę. - mruczę sama do siebie.
- Prędzej byś wypiła szklankę spirytusu niż zrobiła mu krzywdę.
Uśmiecham się krzywo z nutką goryczy.
Johanna stawia przed mną tacę z dwoma kubkami kawy. Nerwowo sięgam po jeden z nich i pociągam łyk. Krztuszę się zaskoczona potwornie gorzkim i ohydnym smakiem.
- Było spytać która twoja. - śmieje się i zabiera mi kubek z rąk.
Szybko sięgam po drugi i zapijam obrzydliwy smak czarnej kawy.
- Na szczęście nie dosypałaś do niej cynamonu. - zauwarzam kwaśno.
Johanna zaciska usta.
Chwile obie milczymy i pijemy. W końcu Johanna się podnosi i zwraca do mnie gniewnym głosem.
- Możesz wreszcie przestać!? - warczy podniesionym głosem.
Zmieszana spoglądam na nią szukając drwiny w jej głosie lub twarzy.
- Co... przestać?
- No... TO. To twoje cholerne dąsanie się i kompletny brak humoru. Naprawdę mam już dosyć twojego zamknięcia w samej sobie przez większość czasu. Peeta wraca do ciebie, cholera! Nie możesz wykrzesać z siebie chociaż odrobinę pierdolonego optymizmu?!
Jej wybuch mnie zaskakuje. Marszczę brwi.
- To chyba niemożliwe.
- Oh, jesteś uparta! - warczy na mnie. - Peeta tu będzie za parę godzin, a ty mąż zamiar na niego nawrzeszczeć i nie odzywać się kolejny tydzień, tak jak przez ten czas, kiedy leżałaś w szpitalu, a jedynymi osobami do których się odzywałaś był Gale i Posy?! Ogarnij się!
- Johanna, uspokój się. - proszę.
- Nie, nie uspokoję się! Denerwuje mnie to wszystko. Rozumiem, że z Effie nie chciałyśmy ciebie do niego puścić, ale na litość boską, nawet o niego nie pytałaś przez ostatnie kilkanaście dni. Czy on cię jeszcze obchodzi?!
Z tym wrzaskiem zabiera swoje rzeczy i wychodzi.
Siedzę w tej samej pozycji ciągle tak samo zaskoczona, jak na początku.
Wypełnia mnie oburzenie.
Jak ona może tak się na mnie wydzierać? To przecież nie fair. Martwię się o Peetę. I to bardzo.
Im dłużej jednak siedzę i zastanawiam się nad jej słowami tym bardziej się przekonuję, że ona przecież nie może mieć pojęcia o moich nieprzespanych nocach i bezgłośnym płaczu w koc, kiedy staram się odgonić od siebie tę potworną tęsknotę i strach, które jednak uparcie się mnie trzymają.
Nie może wiedzieć co się dzieje w mojej głowie, kiedy tylko mój umysł nie ma zajęcia ani jak rozdarta się czasami czuję pomiędzy własnym bólem psychicznym, a fizycznym.
Nie moja nawet dziesięć minut.
Drzwi frontowe po raz kolejny się otwierają, a ja nawet nie spoglądam za siebie, aby zobaczyć ko to może być. Ciągle nie mogę oderwać wzroku od kubka zimnej już kawy.
Zauważam szczupłe uda przed sobą i rękę z nosidełkiem.
- Przepraszam. - mówi. - Naprawdę. Nie myślę tak, jak mówiłam. - tłumaczy.
Unoszę na nią wzrok.
Moje usta się poruszają.
- Czego mogłam się spodziewać po tobie, jeśli nie okropnego zbesztania? - pytam cicho.
Johanna odstawia nosidełko ze śpiącym dzieckiem pod ścianę i ponownie siada na przeciwko mnie.
Ciszę przerywa dzwonek telefonu Johanny. Opieram głowę o zagłówek fotela i zamykam oczy.
- Halo? Aaa... Hej, Annie.
Dźwięk tego imienia powoduje, że gwałtownie otwieram oczy.
- Em... Tak. Jest tutaj. Nie wiem. Dobra.
Wyciąga w moją stronę rękę z telefonem.
- Co? - pytam zdezorientowana.
Johanna w odpowiedzi potrząsa telefonem wyciągając go jeszcze bardziej w moją stronę. Jak na zawołanie słyszymy płacz. Johanna podrzuca w górę aparat spodziewając się, że go złapię.
Łapię.
Wciągając powietrze do płuc przystawiam go do ucha i witam się grzecznie.
- Hej, Katniss. Nie rozmawiałyśmy od wieków. - zauważa.
- Wiem, wiem. Przepraszam, że się nie odzywałam. Ostatnio nie miałam humoru na pogaduszki. - wyznaję.
Annie zapewne zauważa mój melancholijny ton, ale nie daje tego po sobie poznać.
Annie...
- A tak ogólnie to jak z tobą? Nie odbierasz telefonu.
- Dzwoniłaś do mnie? - pytam zaskoczona.
Nie przypominam sobie, abym dostała jakiekolwiek...
Przypominam sobie. Uderzam się otwartą dłonią w czoło. Mój telefon!
Nie mam pojęcia gdzie jest, al nie używałam go od tygodni. Możliwe, że mama, Bariel, a nawet Peeta próbowali się ze mną skontaktować i spotkali się z pocztą głosową.
Wypełnia mnie głupie uczucie.
- No tak. Wiele razy. Spotkałam parę dni temu twoją mamę i pytała o ciebie. chciała wiedzieć czy ostatnio z tobą rozmawiałam. chciała nawet lecieć do dwunastki, ale obiecałam, że sprawdzę co u ciebie chociażby przez Johannę.
- Mama? - jęczę wkurzona na samą siebie.
- Tak. Lepiej szybko się z nią...
- Tak, tak. masz rację. Zrobię to niedługo.
Annie się śmieje.
Mam ochotę sama zacząć się śmiać z własnego totalnego braku ogarnięcia. Ostatnio mój umysł zaśmieca wszystko, co niepotrzebne.
- Twoja mama bardzo się martwiła. Mówiła, że i Peeta starał się dodzwonić, ale nie może. chciałam do niego nawet pójść, ale Wiliam zachorował na wyjątkowo niemiłą odmianę różyczki i musiałam zostać z nim w domu.
Wstrzymuję oddech. Cholera. Chciał się do mnie dodzwonić.
Annie jednak trochę inaczej odbiera moje wzruszenie.
- Wiem. Nic mu nie jest. Bałam się, że nie wyzdrowieje na własne urodziny, ale choroba zaczyna już ustępować. Pomyśleć, że już dwa lata ze mną jest. - wzdycha.
Pomyśleć, że od dwóch i pół roku nie żyje jego ojciec, myślę, ale nie wypowiadam tego na głos. Zamiast tego wybieram odrobinę łagodniejszy sposób na skomentowanie jej wypowiedzi.
- Finnick na pewno jest dumny z ciebie.
Johanna wraca ku mojemu zdziwieniu bez Silvi. Zajmuje ponownie miejsce przede mną.
Wygląda na taką wyniosłą i wytrwałą.
A pomyśleć... A pomyśleć, że jej życie poszło taką samą dziwną i krętą drogą, jak moje. Tyle cholernych blizn.
- Myślę, że bardziej dumny byłby ze swojego syna. Pięknie mówi. - chwali go.
Cieszę się, że wzmianka o Finnicku jej nie zasmuciła, a w każdym razie nie w odczuwalny sposób.
- Na pewno urósł.
- O taaaak. Powinniście wpaść i nas odwiedzić.
Uśmiecham się.
- Może kiedyś. Musimy najpierw do końca wyzdrowieć.
Annie pochmurnieje.
- A no tak... To może my przyjedziemy tam? Do dwunastki. Myślę, że taki prezent urodzinowy mu się spodoba. Co myślisz?
- Daj znac, kiedy będziecie.
W ZESZŁYM TYGODNIU BYŁAM W PODRÓŻY I DLATEGO NOTKI NIE BYŁO. WRACAM DO MOJEJ ZWYCZAJNEJ RUTYNY, CZYLI NOTKA W KAŻDĄ ŚRODĘ.
A więc następna notka - w środę.
-Tina
#####################################
Schodzi powoli ze schodów. Mój "towarzysz" raczej z obowiązku niż z wyboru.
Kiedyś Posy zabrała go ze sobą do jedynki. teraz to ja muszę zajmować się starym i grubym kotem.
Niemniej jednak przypomina mi on o Prim.
Moja siostra była za tym, aby go zatrzymać i wyleczyć, ja zaś chciałam utopić go w garnku i do dzisiaj żałuje, że tego nie zrobiłam.
Były lepsze i gorsze momenty między nami, ale Jaskier na pewno nie ma ochoty zostawać u mnie bez Prim i Posy. Nawet mi go szkoda. Nie cierpię tego sierściucha z całego serca, ale nigdy bym go nie skrzywdziła.
- czego chcesz? - pytam obojętnie.
Spogląda na mnie swoimi świecącymi oczami i miauczy niczym mały kociak.
Z góry wiem, że nie zdołałby zamiauczeć, a tym bardziej otrzeć się o moje stopy, gdyby nie stały koci problem - głód.
Krzywię się. Wyciągam z lodówki porcję wątróbek i stawiam ją przed nim. Nigdy nie podałabym mu kapitolińskiego jedzenia dla pupili. Coś jest z nim nie tak.
Jaskier nie bawi się w przeżuwanie. Łyka wszystkie trzy kawałki mięsa w rekordowym czasie i syczy w moim kierunku. Chętnie kopnęłabym ten jego rudy ogon, ale powstrzymuje mnie myśl o możliwym kontrataku.
- Jedyne co cię ratuje, to fakt, że nie paskudzisz. - warczę.
Kot ponownie syczy i kolebiąc się podbiega do okna, po czym wskakuje na parapet i znika.
Zgodziłam się, żeby ten piekielny kot tutaj został, ale minął już miesiąc, a ja nie mogę dłużej znieść jego obecności.
Słyszałam, że jeden ludzki rok odpowiada siedziom kocich, więc Jaskier liczy już sobie około pięćdziesięciu lat.
- Jeszcze trochę i zrobię z ciebie zupę. - mruczę sama do siebie.
- Prędzej byś wypiła szklankę spirytusu niż zrobiła mu krzywdę.
Uśmiecham się krzywo z nutką goryczy.
Johanna stawia przed mną tacę z dwoma kubkami kawy. Nerwowo sięgam po jeden z nich i pociągam łyk. Krztuszę się zaskoczona potwornie gorzkim i ohydnym smakiem.
- Było spytać która twoja. - śmieje się i zabiera mi kubek z rąk.
Szybko sięgam po drugi i zapijam obrzydliwy smak czarnej kawy.
- Na szczęście nie dosypałaś do niej cynamonu. - zauwarzam kwaśno.
Johanna zaciska usta.
Chwile obie milczymy i pijemy. W końcu Johanna się podnosi i zwraca do mnie gniewnym głosem.
- Możesz wreszcie przestać!? - warczy podniesionym głosem.
Zmieszana spoglądam na nią szukając drwiny w jej głosie lub twarzy.
- Co... przestać?
- No... TO. To twoje cholerne dąsanie się i kompletny brak humoru. Naprawdę mam już dosyć twojego zamknięcia w samej sobie przez większość czasu. Peeta wraca do ciebie, cholera! Nie możesz wykrzesać z siebie chociaż odrobinę pierdolonego optymizmu?!
Jej wybuch mnie zaskakuje. Marszczę brwi.
- To chyba niemożliwe.
- Oh, jesteś uparta! - warczy na mnie. - Peeta tu będzie za parę godzin, a ty mąż zamiar na niego nawrzeszczeć i nie odzywać się kolejny tydzień, tak jak przez ten czas, kiedy leżałaś w szpitalu, a jedynymi osobami do których się odzywałaś był Gale i Posy?! Ogarnij się!
- Johanna, uspokój się. - proszę.
- Nie, nie uspokoję się! Denerwuje mnie to wszystko. Rozumiem, że z Effie nie chciałyśmy ciebie do niego puścić, ale na litość boską, nawet o niego nie pytałaś przez ostatnie kilkanaście dni. Czy on cię jeszcze obchodzi?!
Z tym wrzaskiem zabiera swoje rzeczy i wychodzi.
Siedzę w tej samej pozycji ciągle tak samo zaskoczona, jak na początku.
Wypełnia mnie oburzenie.
Jak ona może tak się na mnie wydzierać? To przecież nie fair. Martwię się o Peetę. I to bardzo.
Im dłużej jednak siedzę i zastanawiam się nad jej słowami tym bardziej się przekonuję, że ona przecież nie może mieć pojęcia o moich nieprzespanych nocach i bezgłośnym płaczu w koc, kiedy staram się odgonić od siebie tę potworną tęsknotę i strach, które jednak uparcie się mnie trzymają.
Nie może wiedzieć co się dzieje w mojej głowie, kiedy tylko mój umysł nie ma zajęcia ani jak rozdarta się czasami czuję pomiędzy własnym bólem psychicznym, a fizycznym.
Nie moja nawet dziesięć minut.
Drzwi frontowe po raz kolejny się otwierają, a ja nawet nie spoglądam za siebie, aby zobaczyć ko to może być. Ciągle nie mogę oderwać wzroku od kubka zimnej już kawy.
Zauważam szczupłe uda przed sobą i rękę z nosidełkiem.
- Przepraszam. - mówi. - Naprawdę. Nie myślę tak, jak mówiłam. - tłumaczy.
Unoszę na nią wzrok.
Moje usta się poruszają.
- Czego mogłam się spodziewać po tobie, jeśli nie okropnego zbesztania? - pytam cicho.
Johanna odstawia nosidełko ze śpiącym dzieckiem pod ścianę i ponownie siada na przeciwko mnie.
Ciszę przerywa dzwonek telefonu Johanny. Opieram głowę o zagłówek fotela i zamykam oczy.
- Halo? Aaa... Hej, Annie.
Dźwięk tego imienia powoduje, że gwałtownie otwieram oczy.
- Em... Tak. Jest tutaj. Nie wiem. Dobra.
Wyciąga w moją stronę rękę z telefonem.
- Co? - pytam zdezorientowana.
Johanna w odpowiedzi potrząsa telefonem wyciągając go jeszcze bardziej w moją stronę. Jak na zawołanie słyszymy płacz. Johanna podrzuca w górę aparat spodziewając się, że go złapię.
Łapię.
Wciągając powietrze do płuc przystawiam go do ucha i witam się grzecznie.
- Hej, Katniss. Nie rozmawiałyśmy od wieków. - zauważa.
- Wiem, wiem. Przepraszam, że się nie odzywałam. Ostatnio nie miałam humoru na pogaduszki. - wyznaję.
Annie zapewne zauważa mój melancholijny ton, ale nie daje tego po sobie poznać.
Annie...
- A tak ogólnie to jak z tobą? Nie odbierasz telefonu.
- Dzwoniłaś do mnie? - pytam zaskoczona.
Nie przypominam sobie, abym dostała jakiekolwiek...
Przypominam sobie. Uderzam się otwartą dłonią w czoło. Mój telefon!
Nie mam pojęcia gdzie jest, al nie używałam go od tygodni. Możliwe, że mama, Bariel, a nawet Peeta próbowali się ze mną skontaktować i spotkali się z pocztą głosową.
Wypełnia mnie głupie uczucie.
- No tak. Wiele razy. Spotkałam parę dni temu twoją mamę i pytała o ciebie. chciała wiedzieć czy ostatnio z tobą rozmawiałam. chciała nawet lecieć do dwunastki, ale obiecałam, że sprawdzę co u ciebie chociażby przez Johannę.
- Mama? - jęczę wkurzona na samą siebie.
- Tak. Lepiej szybko się z nią...
- Tak, tak. masz rację. Zrobię to niedługo.
Annie się śmieje.
Mam ochotę sama zacząć się śmiać z własnego totalnego braku ogarnięcia. Ostatnio mój umysł zaśmieca wszystko, co niepotrzebne.
- Twoja mama bardzo się martwiła. Mówiła, że i Peeta starał się dodzwonić, ale nie może. chciałam do niego nawet pójść, ale Wiliam zachorował na wyjątkowo niemiłą odmianę różyczki i musiałam zostać z nim w domu.
Wstrzymuję oddech. Cholera. Chciał się do mnie dodzwonić.
Annie jednak trochę inaczej odbiera moje wzruszenie.
- Wiem. Nic mu nie jest. Bałam się, że nie wyzdrowieje na własne urodziny, ale choroba zaczyna już ustępować. Pomyśleć, że już dwa lata ze mną jest. - wzdycha.
Pomyśleć, że od dwóch i pół roku nie żyje jego ojciec, myślę, ale nie wypowiadam tego na głos. Zamiast tego wybieram odrobinę łagodniejszy sposób na skomentowanie jej wypowiedzi.
- Finnick na pewno jest dumny z ciebie.
Johanna wraca ku mojemu zdziwieniu bez Silvi. Zajmuje ponownie miejsce przede mną.
Wygląda na taką wyniosłą i wytrwałą.
A pomyśleć... A pomyśleć, że jej życie poszło taką samą dziwną i krętą drogą, jak moje. Tyle cholernych blizn.
- Myślę, że bardziej dumny byłby ze swojego syna. Pięknie mówi. - chwali go.
Cieszę się, że wzmianka o Finnicku jej nie zasmuciła, a w każdym razie nie w odczuwalny sposób.
- Na pewno urósł.
- O taaaak. Powinniście wpaść i nas odwiedzić.
Uśmiecham się.
- Może kiedyś. Musimy najpierw do końca wyzdrowieć.
Annie pochmurnieje.
- A no tak... To może my przyjedziemy tam? Do dwunastki. Myślę, że taki prezent urodzinowy mu się spodoba. Co myślisz?
- Daj znac, kiedy będziecie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)